-->

Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie, Piatek Tomasz-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie
Название: Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie
Автор: Piatek Tomasz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 171
Читать онлайн

Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie читать книгу онлайн

Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie - читать бесплатно онлайн , автор Piatek Tomasz

Po ?mijach i kretach. po Szczurach i rekinach. przychodzi czas na prawdziwe bestie. Elfy i ludzie. Ostatni tom sagi Ukochani Poddani Cesarza. I ostatnia szansa. aby dowiedzie? si?. co si? sta?o z rudow?os? z?odziejk? Jong?. z tch?rzliwym genera?em Tundu Embroja. z pi?knym majorem Hengistem… i z samym Cesarzem. Czy opowie??. kt?ra dzieje si? w ?wiecie gorszym ni? nasz. mo?e sko?czy? si? dobrze?Ukochani poddani Cesarza znajduj? si? w Rombie. gdzie torturowane s? nawet ro?liny. a cierpienia fizyczne i psychiczne s? tak misternie kombinowane. aby po??czy?y si? w doskona?? jedno??. Tymczasem grupa gotowych na wszystko krasnolud?w przekrada si? do stolicy. aby zg?adzi? Cesarza. Kto? musi ponie?? kar? za m?czarnie wszystkich istot… Ale kto. je?li to wszystkie istoty s? winne?

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 24 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Ha, ha, ha, ha!!! – Mimo że z wnętrza drzewa, rechot Bimy było słychać zupełnie wyraźnie.

– Tu głupi chuju! – Odgłosy bójki też były wyraźne.

– Dosyć! – krzyknął Agni. – Koniec zabawy! Wszyscy wyłazicie z drzewa!

– Łatwo powiedzieć! – zawołał Yudi.

– Dobra – oświadczył Agni. – Włazimy wszyscy na górę. Naku i Saha, trzymacie linę i dodatkowo przywiązujecie ją do gałęzi. Ja siedzę na krawędzi dziupli i kontroluję sytuację. Bima wychodzi jako ostatni. I staje na dole. Yudi i Ardżu włażą mu najpierw na ramiona, tak, żeby ułatwić sobie wspinaczkę. I żeby utrudnić mu życie, za karę.

– Ty chuju złamany – zahuczał Bima.

– Sam zaraz będziesz złamany, jak na ciebie wlezę – odezwał się Ardżu.

– Akurat. Wejdźcie na mnie obaj naraz – powiedział Bima. – Jestem najsilniejszym krasnoludem w całym tak zwanym Cesarstwie.

Agni powoli wspinał się po gałęziach. Bladolist wydawał z siebie przyjemny, miodowy zapach. Dziupla zaczynała się gdzieś na wysokości sześciu łokci nad ziemią. Miała kształt ogromnego serca co najmniej czterołokciowej wysokości. Pień drzewa z bliska wyglądał na jeszcze większy. To było drzewo gigant. Agni zajrzał do środka dziupli. Za nim, na grubym konarze, siedzieli okrakiem Naku i Saha.

– Dobra – powiedział – przywiążcie mnie liną i trzymajcie ją mocno, nie puszczajcie, choćby nie wiem co się działo. Ja rzucam im drugą linę… Hej, a wy tam na dole, weźcie te liny, które pospadały, nie zostawiajmy ich… Włazicie?

– Włazimy! – stęknął Ardżu.

– Daj rękę!

Ku zdumieniu Agniego, z dziupli wynurzyły się dwie ręce. Jedna należała do Yudiego, a druga do Ardżu.

– I… co… – stękał Bima. – Mówiłem… że utrzymam was obu…

Obie ręce kurczowo złapały Agniego za ramiona.

– Hop! – zawołał nagle Bima.

Potężny ciężar pociągnął Agniego w jakąś spróchniałą ciemność. Z łomotem wylądował w kałuży. Po chwili spadło na niego coś twardego i ciężkiego.

– Piździec! – zawyło to coś. To był Naku oraz trzonek jego topora. Obok zleciało coś, co mogło być tylko Sahą.

– Przecież powiedziałeś nam, żeby nie puszczać liny, choćby nie wiem co… – usprawiedliwiło się w ciemności.

– Ale mieliście przywiązać ją do tej sterczącej gałęzi!

– Gałąź puściła.

– I nic dziwnego, grubasy – rechotał Bima.

– Zamknij się, chuju – grobowym głosem nakazał Ardżu. – Wiedziałem, że ten chuj odskoczy, jak na niego właziłem. Łudziłem się, że nie, ale… Ja go zajebię.

– Ja też – powiedział Agni. – Ale najpierw musimy się stąd wydostać.

– Frajerzy – zaczął Bima. – Przecież to proste jak chuj. Musimy się wyrąbać na zewnątrz. To jest bardzo proste. Nie wpadło wam to do głowy od razu? Wyrąbię was w pięć minut. Posuńcie się tylko, żebym którego nie trafił.

W ciemności zamigotało ostrze bojowego topora.

– Stępi się – mruknął Ardżu.

– To potem się naostrzy – odpowiedział Bima i zaczął walić.

Hałas był potworny. Wydrążony ogromny pień miał niezłą akustykę. Ale jakby tego brakowało, Bima zagrzewał się do pracy, powtarzając: „Jebut, jebut”. Już po kilku uderzeniach ostrze jego topora zaczęło przerąbywać się na zewnątrz.

– Jebut, jebut. Jebut, jebut. Jebut, jebut.

– Tatusiu, a co to! – przez hałas przedarł się nagle głos dziecka.

– O kurwa – powiedział Ardżu.

– Ktoś wpadł do dziupli – odpowiedział poważny, ewidentnie ludzki głos.

– I co teraz, tatusiu?

– On próbuje się wyrąbać. Ale my mu nie damy.

– A jak to nie damy?

– Normalnie, zaraz drzewko podpalimy.

– Hi, hi.

– On się upiecze w środku, a my będziemy mieć specjalny obiadek. Jeśli się nie zwęgli. A jak się zwęgli, no to przynajmniej będzie przyjemnie posłuchać, jak krzyczy.

Krasnoludy zamarły. W ciszy rozlegał się metaliczny ni to stuk, ni to chrobot. Ktoś krzesał ogień.

Bima zaczął pracować ze zdwojoną siłą. Inne krasnoludy też dobyły toporów i z rykiem rzuciły się na ściany swego drewnianego więzienia.

– O, już krzyczą – zauważył chłopczyk.

– Wiem. I walą w drzewo od środka. Dlatego musimy się pospieszyć. Podlejemy drzewko olejem skalnym.

Zapach dymu był już wyczuwalny wewnątrz drzewa. Krasnoludy zaczęły kaszleć.

– Jebut, jebut. Jebut, jebut. Jebut, jebut – powtarzał Bima, rąbiąc jak oszalały. Wokół miotały się w panice drzewne raki.

– Tato, a co to?

– Drzewne raki. Chcą uciec na zewnątrz, ale boją się dymu. Na przemian wbiegają do środka i wybiegają na zewnątrz ze strachu. Nic im nie pomoże. Uwędzą się na gałęziach i pospadają.

– I też je zjemy.

– Pewnie. Mięsko z wędzonymi rakami drzewnymi na dodatek… Delicja.

– Jebut… Jebut… Jebut… Jebut…

– To tak strasznie booooli!!!

– Musi boleć.

– Mamusiu, proooszę, nie, nie, tylko nie…

– Musi boleć.

– Dlaczego musi!!!?

– Poczekaj, zaraz ci powiem, tylko jeszcze może… wpuszczę ci mróweczek.

– Nie!!!

– Tak. Dobrze, teraz przez chwilę nie będzie bolało. Może być nawet przyjemnie. Ale potem to się dopiero zacznie. Albo nie, mam coś lepszego niż mróweczki. Widzisz?

– Nie chcę!!!

– Wiem, że nie chcesz. Jeszcze tego by tylko brakowało, żebyś chciała. Masz nie chcieć. Ale masz tak się bać, żeby mówić, że chcesz i prosisz o jeszcze. Tak że nigdy więcej nie pozwalaj sobie na żadne „nie chcę”. Ma być tylko „tak, tak, jeszcze, jeszcze”. Każde „nie” będzie wiązać się z kolejnym wzrostem bólu. A wierz mi, podczas Wspaniałej Cesarskiej Procedury Nieskończonego Uodporniania przesuwa się nie tylko granica śmierci – co ciebie nie interesuje, bo i tak jesteś nieśmiertelny, przechodzisz tę procedurę tylko po to, aby podzielić los ludzi – ale przesuwa się także granica bólu ostatecznego. Stajesz się zdolny do znoszenia coraz większego i większego bólu, który wcześniej był dla ciebie niewyobrażalny.

– Mamo…

– Poczekaj, miałam ci odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego musi boleć?”.

– Ale ja nie chcę, żebyś mi odpowiadała. Ja chcę, żeby nie bolało.

– Czyżby moje tłumaczenia ci nie wystarczały? Rzeczywiście, chyba nie wystarczają, skoro już tyle razy ci tłumaczyłem, a ty nadal pytasz: „Dlaczego musi boleć?”. No dobrze, tym razem spróbuję ci wytłumaczyć wszystko od początku, dogłębnie. Tyle że w ten sposób zwiększy się twój poziom rozumienia sensu własnej męki, a co za tym idzie, będziesz zobowiązana do większej akceptacji tej męki… A więc, stosownie do zwiększonego poziomu twojej akceptacji, zwiększymy także i sam poziom tej męki.

– Nie!!!

– Słucham?

– Taaaak!!!… To… Znaczy… Tak…

– Jakie grzeczne dziecko. Jak rozumiem, ty chcesz, żeby nie bolało. Nie chcesz cierpieć i uważasz, że w ogóle nie powinno być cierpienia. Jednym słowem, chcesz, żeby było dobrze. Otóż dobrze być nie może.

– Dlaczego?!!!

– Bo coś takiego jak „dobrze” jest niemożliwe. Pojęcie „dobra” jest bez sensu. Czekaj, rozluźnię ci te obręcze na skroniach, bo utrudniają dopływ krwi do mózgu, a więc myślenie. Bo to, co ci powiem, będzie dosyć skomplikowane, ale trudno, sama chciałaś.

– Tak…

– Dobrze… No więc tak. Dobro miałoby oznaczać taki stan, w którym wszystkim jest dobrze i ten stan jest niezagrożony, bo nikt nikomu nie czyni krzywdy. Ale tak naprawdę jest inaczej – prawdziwe dobro wymaga, żeby każdy robił innemu dobrze. Tylko o istocie, który robi innym dobrze, mówi się, że to istota dobra, prawda? No więc dobro to stan, w którym wszyscy robią sobie dobrze. Dobro to stan powszechnego altruizmu. Stan, w którym jedna istota – powiedzmy człowiek – nie myśli o sobie, tylko o drugim człowieku. Każdy chce robić innym dobrze, ale sam dobra nie przyjmuje, tylko natychmiast je oddaje. Widzisz, że to pojęcie bezsensowne. Wszyscy wszystkim robią dobrze, ale nikt nie ma dobrze nawet przez chwilę. A przecież wtedy, kiedy jest dobrze, to powinno być dobrze każdej pojedynczej istocie, powiedzmy, każdemu człowiekowi… Więc tu pojawia się pytanie, czy dobro w ogóle może być tym najlepszym, najważniejszym pojęciem, czy można w ogóle w nie wierzyć? Czy nie lepiej jest wierzyć w pojedynczą istotę, powiedzmy człowieka? Może to pojedynczy człowiek jest najważniejszy niż ogólne dobro. Tyle że wtedy każdy zaczyna myśleć o sobie i ludzie mordują się jak zwierzęta. Społeczeństwo, oparte na pojęciu człowieka, byłoby społeczeństwem zwierząt i w końcu kult człowieka przeobraziłby się w kult bestii. Społeczeństwo oparte na pojęciu dobra byłoby z kolei społeczeństwem roślin, w którym życie poszczególnej osoby staje się coraz bardziej uboższe, uboższe, pozbawione przeżyć, sensu, dynamiki. To byłoby społeczeństwo, w którym jednostka znaczy coraz mniej, a ogólna wymiana przysług, mimo że oficjalnie gloryfikowana, też zamiera, bo traci sens. Co to za przysługa, z której nie ma się korzyści? Jedynym sposobem na to, aby istniało właściwie funkcjonujące społeczeństwo… a raczej jedyną, najważniejszą wartością, na której mogłoby oprzeć swoje istnienie społeczeństwo, musiałoby być połączenie tych dwóch wartości: człowieka i dobra. Trzeba by uwierzyć, że jest jakiś Człowiek-Dobro, z którego wszystko się wywodzi. Istota będąca czymś takim jak człowiek czy elf, czyli myśląca, czująca, konkretna i pojedyncza, ale zarazem wszechobecna, istniejąca w innych istotach i pomiędzy nimi. I w całym tym dobru, które dzieje się pomiędzy nimi. Tylko gdyby istniał Człowiek-Dobro i gdyby wszyscy nim żyli, gdyby był najwyższą wartością… tylko wtedy mogłoby być dobrze. Ale Czlowieka-Dobro nie ma, jestem tylko ja.

„W twoim Cesarstwie ludzie są bestiami i roślinami naraz” – tę myśl na szczęście udało się powstrzymać, zanim się pojawiła. Zanim wyczuła ją mama.

– Witaj w Rombie, synku córeczko.

– Jebut. Jebut. Jebut. Jebut.

– A teraz co się dzieje, tatusiu?

– Oni jeszcze bardziej próbują wyrąbać się na zewnątrz. Ale drewno białolistu twarde, mocne… Nie uda się im.

– Hi, hi, tatusiu.

– Hi, hi, syneczku.

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 24 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название