-->

Wie?a jask??ki

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wie?a jask??ki, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wie?a jask??ki
Название: Wie?a jask??ki
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 253
Читать онлайн

Wie?a jask??ki читать книгу онлайн

Wie?a jask??ki - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Czwarty tom tak zwanej "Sagi o wied?minie".

Ciri staje przed swoim przeznaczeniem.

Drakkar wioz?cy Yennefer trafia w oko czarodziejskiego cyklonu.

Czy w?r?d przyjaci?? wied?mina ukrywa si? zdrajca?

Czwarta, przedostatnia od?ona epopei o ?wiecie wied?mina i wojnach, jakie nim wstrz?saj?. W zagubionej w?r?d bagien chacie pustelnika ci??ko ranna Ciri powraca do zdrowia. Jej tropem pod??aj? bezlito?ni zab?jcy z Nilfgaardu. Tymczasem dru?yna Geralta, unikaj?c coraz to nowych niebezpiecze?stw, dociera wreszcie do ukrywj?cych si? druid?w. Czy wied?minowi uda si? odnale?? Ciri? Jak? rol? odegra osnuta legend? Wie?a Jask??ki?

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 85 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Jeżeli tak jest — uśmiechnął się Vysogota — to w istocie przedziwnie splotły się nasze losy, moja ty oczytana panno. Wielce zagadkowym sposobem zbratało nas oto przeznaczenie. Wszakże i ty się tu ukrywasz. Wszakże i ty, Ciri, umiejętnie snujesz wokół siebie woale pozorów. Jam jest jednak człekiem starym, pełnym podejrzeń i zgorzkniałej starczej nieufności…

— Nieufności do mnie?

— Do świata, Ciri. Do świata, w którym szachrajski pozór wkłada maskę prawdy, by wywieść w pole inną prawdę, fałszywą, nawiasem mówiąc, i też próbującą szachrować. Do świata, w którym herb uniwersytetu w Oxenfurcie maluje się na drzwiach zamtuzów. Do świata, w którym ranne grasantki podają się za bywałe, uczone, może i szlachetnie urodzone panny, intelektualistki i erudytki, czytujące Rodericka de Novembre i obeznane z godłem Akademii. Wbrew wszelkim pozorom. Wbrew temu, że same noszą inny znak. Bandycki tatuaż. Czerwoną różę wykłutą w pachwinie.

— Faktycznie, miałeś rację — przygryzła wargę, a jej twarz pokrył pąs tak głęboki, że linia szramy wydawała się czarna. - Jesteś zgorzkniały staruch. I wścibski dziadyga.

— Na mojej półce, za kotarą — wskazał ruchem głowy — stoi Aen Ifog Mab Taedh'morc, zbiór elfich baśni i wierszowanych przypowieści. Jest tam, jakże pasująca do naszej sytuacji i rozmowy, historyjka o sędziwym kruku i młodziutkiej jaskółce. Ponieważ podobnie jak ty, Ciri, jestem erudytą, pozwolę sobie przypomnieć stosowny fragment. Kruk, jak niezawodnie pamiętasz, zarzuca jaskółce płochość i nieprzystojną frygowatość.

Hen Cerbin dic'ss aen n'og Zireael
Aark, aark, caelm foile, te veloe, ell?
Zireael…

Urwał, oparł łokcie o stół, a podbródek na splecionych palcach. Ciri szarpnęła głową, wyprostowała się, spojrzała na niego wyzywająco. I dokończyła.

…Zireael ueloe que'ss aen en'ssan irch
Mab og, Hen Cerbin, vean ni, guirk, quirk!

— Zgorzkniały i nieufny staruch — powiedział po chwili Vysogota, nie zmieniając pozycji — przeprasza młodą erudytkę. Sędziwy kruk, wszędzie węszący podstęp i oszustwo, prosi o wybaczenie jaskółkę, której jedyną winą jest to, że jest młoda i pełna życia. I ładniutka.

— Teraz pleciesz — żachnęła się, odruchowo zakrywając dłonią bliznę na policzku. - Takie komplementy możesz sobie darować. Nie poprawią one koślawych ściegów, którymi sfastrygowałeś mi skórę. Nie myśl też sobie, że zdobędziesz w ten sposób moją ufność. Ja nadal nie wiem, kim ty właściwie jesteś. Dlaczego okłamałeś mnie w sprawie tych dat i dni. I w jakim celu zaglądałeś mi między nogi, choć ranna byłam w twarz. I czy na zaglądaniu się skończyło.

Tym razem udało się jej wyprowadzić go z równowagi.

— Co ty sobie wyobrażasz, smarkulo?! — krzyknął. - Mógłbym być twoim ojcem!

— Dziadkiem — poprawiła zimno. - Albo i pradziadkiem. Ale nie jesteś. Ja nie wiem, kim jesteś. Ale na pewno nie jesteś tym, za kogo chciałbyś uchodzić.

— Jestem tym, kto znalazł cię na bagnie, niemal przymarzniętą do mchu, z czarną skorupą zamiast twarzy, nieprzytomną, zapaskudzoną i brudną. Jestem tym, kto zabrał cię do domu, choć nie wiedział, kim jesteś, a domyślać się miał prawo najgorszego. Kto opatrzył cię i położył do łóżka. Leczył, gdy konałaś z gorączki. Pielęgnował. Mył. Dokładnie. W okolicach tatuażu również.

Znowu spąsowiała, ale z jej oczu ani myślało znikać bezczelne wyzwanie.

— Na tym świecie — warknęła — szachrajskie pozory czasem udają prawdę, sam tak powiedziałeś. Ja też już trochę znam świat, wyobraź sobie. Uratowałeś mnie, opatrzyłeś, pielęgnowałeś. Dzięki ci za to. Wdzięczna ci jestem za… za dobroć. Ale przecież ja wiem, że nie ma czegoś takiego, jak dobroć bez…

— Bez wyrachowania i nadziei na korzyść — dokończył z uśmiechem. - Tak, tak, wiem, bywały ze mnie człek, kto wie, czy nie znam świata równie dobrze jak ty, Ciri. Ranne dziewczyny, jak wiadomo, ograbia się ze wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość. Jeśli są nieprzytomne lub zbyt słabe, by się bronić, zwyczajowo popuszcza się cugli własnym chuciom i żądzom, nierzadko na występne i przeciwne naturze sposoby. Prawda?

— Nic nie jest takie, na jakie wygląda — odrzekła Ciri, po raz kolejny oblewając się rumieńcem.

— Jakżeż prawdziwe twierdzenie — dorzucił kolejną skórę na właściwą kupkę. - I jakżeż bezlitośnie wiodące nas do wniosku, że my, Ciri, nie wiemy o sobie niczego. Znamy tylko pozory, a te mylą.

Odczekał chwilę, ale Ciri nie spieszyła się, by powiedzieć cokolwiek.

— Chociaż obojgu nam udało się przeprowadzić coś w rodzaju wstępnej inkwizycji, nadal nie wiemy o sobie nic. Ja nie wiem, kim ty jesteś, ty nie wiesz, kim ja jestem…

Tym razem czekał z wyrachowaniem. Patrzyła na niego, a w jej oczach czaiło się pytanie, którego oczekiwał. Coś dziwnego błysnęło w jej oczach, gdy owo pytanie zadała.

— Kto zacznie?

Gdyby po zmroku ktoś podkradł się do chaty z zapadniętą i omszałą strzechą, gdyby zajrzał do wnętrza, w świetle płomieni i żaru paleniska zobaczyłby siwobrodego starca zgarbionego nad stertą skór. Zobaczyłby też popielatowłosą dziewczynę z paskudną szramą na policzku, szramą zupełnie nie pasującą do wielkich jak u dziecka zielonych oczu.

Ale nikt nie mógł tego zobaczyć. Chata stała wśród trzcin, na moczarach, na które nikt nie odważał się zapuszczać.

*****

— Nazywam się Vysogota z Corvo. Byłem lekarzem. Chirurgiem. Byłem alchemikiem. Byłem badaczem, historykiem, filozofem, etykiem. Byłem profesorem w Akademii Oxenfurckiej. Musiałem stamtąd uciekać po opublikowaniu pewnego dzieła, które uznano za bezbożne, za co wówczas, pięćdziesiąt lat temu, groziła kara śmierci. Musiałem emigrować. Moja żona emigrować nie chciała, więc porzuciła mnie. A ja zatrzymałem się dopiero daleko na południu, w Cesarstwie Nilfgaardzkim. Zostałem wreszcię wykładowcą etyki w Akademii Imperialnej w Castell Graupian, godność tę piastowałem blisko dziesięć lat. Ale i stamtąd musiałem uciekać po opublikowaniu pewnego traktatu… Nawiasem mówiąc, dzieło traktowało o totalitarnej władzy i zbrodniczym charakterze zaborczych wojen, ale oficjalnie zarzucano dziełu i mnie metafizyczny mistycyzm i schizmę klerykalną. Uznano, że działałem z poduszczenia ekspansywnych i rewizjonistycznych ugrupowań kapłańskich, faktycznie rządzących królestwami Nordlingów. Dość zabawne w świetle mojego wyroku śmierci za ateizm sprzed dwudziestu lat! Było zresztą akurat tak, że na Północy ekspansywni kapłani dawno już poszli w zapomnienie, ale w Nilfgaardzie nie przyjmowano tego do wiadomości. Łączenie mistycyzmu i zabobonu z polityką było ścigane i surowo karane.

— Dziś, oceniając z perspektywy lat, myślę, że gdybym się ukorzył i okazał skruchę, może afera rozwiałaby się, a cesarz ograniczył do niełaski, bez sięgania po środki drastyczne. Ale ja byłem rozgoryczony. Pewny swych racji, które miałem za ponadczasowe, nadrzędne wobec tej czy innej władzy lub polityki. Czułem się skrzywdzony, skrzywdzony niesprawiedliwie. Tyrańsko. Nawiązałem więc aktywne kontakty z dysydentami, tajnie zwalczającymi tyrana. Zanim się obejrzałem, siedziałem razem z dysydentami w lochu, a niektórzy, gdy pokazano im narzędzia, wskazali na mnie jako na głównego ideologa ruchu.

— Cesarz skorzystał z prawa łaski, zostałem jednak skazany na banicję — pod groźbą natychmiastowej kary śmierci w przypadku powrotu na ziemie cesarskie.

— Wówczas obraziłem się na cały świat, na królestwa, cesarstwa i uniwersytety, na dysydentów, urzędników, prawników. Na kolegów i przyjaciół, którzy za dotknięciem magicznej różdżki przestali być nimi. Na drugą żonę, która podobnie jak pierwsza uważała, że kłopoty męża to zasadniczy powód do rozwodu. Na dzieci, które się mnie wyrzekły. Zostałem pustelnikiem. Tu, w Ebbing, na bagnach Pereplutu. Przejąłem sadybę w schedzie po pewnym eremicie, którego zdarzyło mi się kiedyś poznać. Pech chciał, że Nilfgaard zaanektował Ebbing i ni z tego, ni z owego znalazłem się znowu w Cesarstwie. Nie mam już ani sił, ani chęci na dalsze wędrowanie, dlatego muszę się ukrywać. Cesarskie wyroki nie ulegają przedawnieniu, nawet w sytuacji, gdy imperator, który je wydał, dawno nie żyje, a obecny cesarz nie ma powodów, by mile wspominać tamtego i podzielać jego poglądy. Wyrok śmierci pozostaje w mocy. Takie jest prawo i zwyczaj w Nilfgaardzie. Wyroki za zdradę stanu nie przedawniają się i nie podlegają amnestii, którą każdy cesarz ogłasza po koronacji. Po wstąpieniu na tron nowego cesarza amnestionowani zostają wszyscy, których jego poprzednik skazał… za wyjątkiem winnych zdrady stanu. Nie ma znaczenia, kto rządzi w Nilfgaardzie: jeśli wyda się, że żyję i łamię wyrok banicji, przebywając na cesarskim terytorium, moja głowa spadnie na szafocie.

— Jak zatem widzisz, Ciri, znajdujemy się w całkiem podobnej sytuacji.

— Co to jest etyka? Wiedziałam to, ale zapomniałam.

— Nauka o moralności. O prawidłach postępowania obyczajnego, szlachetnego, poczciwego i uczciwego. O wyżynach dobra, na które wynosi duszę ludzką prawość i moralność. I o otchłaniach zła, w które strąca niepoczciwość i niemoralność…

— Wyżyny dobra! — parsknęła. - Prawość! Moralność! Nie rozśmieszaj mnie, bo mi się szrama na pysku rozpęknie. Miałeś szczęście, że cię nie tropili, że nie posłali za tobą łowców nagród, takich jak… Bonhart. Zobaczyłbyś, co to są otchłanie zła. Etyka? Łajno warta jest twoja etyka, Vysogoto z Corvo. To nie złych i niepoczciwych strąca się na dno, nie! O, nie! To źli, ale zdecydowani, strącają tam takich, którzy są moralni, uczciwi i szlachetni, ale niezdarni, wahający się i pełni skrupułów.

— Dzięki za naukę — zadrwił. - Wierę, choćbyś cały wiek przeżył, nigdy nie jest za późno, by czegoś się nauczyć. Zaiste, zawsze warto posłuchać osób dojrzałych, bywałych i doświadczonych.

— A kpij sobie, kpij — szarpnęła głową. - Póki możesz. Bo teraz moja kolej, teraz ja zabawię cię opowieścią. Opowiem ci, jak to było ze mną. A gdy skończę, zobaczymy, czy nadal będziesz miał ochotę drwić.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 85 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название