Sekret Alchemika S?dziwoja
Sekret Alchemika S?dziwoja читать книгу онлайн
Pan Tomasz otrzymuje z Muzeum Narodowego w Krakowie list informuj?cy o propozycji wymiany traktatu „O rt?ci siedemnastowiecznego alchemika Micha?a S?dziwoja na przechowywany w muzeum atanator, specjalny piec alchemiczny. Pan Samochodzik i Pawe? Daniec jad? do Krakowa, gdzie okazuje si?, ?e autorkami tej propozycji wymiany s? dwie m?ode dziewczyny, Sanis?awa i Katarzyna Kruszewskie. Po pocz?tkowej rywalizacji panowie i panie ??cz? wysilki, aby rozwi?za? szyfr z „Niemej ksi?gi”, rzedstawiaj?cej etapy produkcji z?ota. Do?wiadczenie przeprowadzone przez kuzynki w obecno?ci pana Tomasza i Paw?a zdumiewa bu muzealnik?w.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Różnice wieku są niewielkie, trudno ocenić – uśmiechnąłem się.
– Nie wiem wprawdzie, jakie mają wykształcenie… ale nawet jeśli
historią sztuki interesują się tylko amatorsko, to nie szkodzi. Czasem
amator-hobbysta może znać daną epokę lepiej niż zawodowy historyk.
– Skoro miały własny antykwariacik, to musiały się choć trochę
orientować w cenach, rynku i innych detalach.
– Mogły wynajmować kogoś do pomocy – powiedział. – Jakiegoś emerytowanego fachowca. No, nieważne. Nieźle sobie poradziły z tym starym alchemicznym przepisem…
– Liznęły trochę chemii – uśmiechnąłem się. – Ale mnie ta dziedzina wiedzy też nie jest obca.
– A więc co właściwe nam pokazały? – Szef był wyraźnie zaciekawiony. – Jakoś pozłociły mój klucz…
– To bardzo proste – uśmiechnąłem się. – Byłbym w stanie powtórzyć ich doświadczenie. Faktycznie wygląda to trochę niesamowicie, ale łatwo da się wyjaśnić…
– Nie mędrkuj, tylko mów konkretnie – huknął.
– A więc bierzemy trochę chlorku złotawego. Jest on ładnego czerwonego koloru.
– W reakcji nie brało udziału żadne ciało zawierające chlor – zauważył.
– Więc to był siarczan, albo co bardziej prawdopodobne azotan złotawy. Vitrol to prawdopodobnie kwas siarkowy, a Azoth Mędrcow – jak pan zauważył – kwas azotowy. Te dwa kwasy zmieszane w odpowiednich proporcjach tworzą tak zwaną wodę królewską – substancję rozpuszczającą złoto. W ogromnej temperaturze i ciśnieniu panujących w jaju filozoficznym sole metali mogły skrystalizować.
– A wiec mamy azotan albo siarczan złota… I co dalej? Numer, który pokazywali Sędziwój i Seton?
– Dokładnie tak. Następnie rozpuszczamy go w wodzie albo jeszcze lepiej w czystym eterze lekarskim.
– Hmm.
– Następnie wrzucamy do środka metalowy przedmiot. Najlepiej przetrzeć go wcześniej kwasem aby usunąć z jego powierzchni tłuszcze, tlenki i inne zanieczyszczenia. Tak jak zrobiły to z pańskim kluczem.
– Rozumiem. A potem na drodze elektrolizy, używając klucza jako elektrody, doprowadzić do osiadania na nim drobinek złota?
– Nie, Szefie. Po co tak się męczyć. Wystarczy poczekać piętnaście minut aż eter wywietrzeje. Azotan po rozpuszczeniu rozpada się na jony, azot ulatuje wraz z eterem, a na powierzchni klucza osadza się gruba na milimetr albo i lepiej warstewka metalicznego złota i to próby 999.
– Czyli w ten sposób pozłociły mi klucz – uśmiechnął się. – Azotan
złota jest trujący?
– Obawiam się że tak, ale myślę, że raczej nic im się nie stanie. Dawka nie była duża. Raczej zaraz po naszym wyjściu ściął je z nóg eter. Parując w żołądkach…
– Przeżyją?…
– Oczywiście. W razie czego, gdyby zaobserwowały jakieś niepokojące objawy, zadzwonią po pogotowie. Mają przecież telefon w antykwariacie i chyba co najmniej jeden komórkowy. Poradzą sobie…
Zaparkowałem przed domem Szefa.
– Gdybyś mógł mi pomóc jeszcze z tym krzesłem – poprosił.
– Jasne.
Wyciągnąłem z wozu krzesło Storma kupione w Krakowie.
Pan Samochodzik ujął walizkę, a ja mebel i wdrapaliśmy się na piętro. Włożył klucz w drzwi. Spróbował przekręcić.
– Zaciął się – westchnął.
– Pewnie pokryły go zbyt grubą warstwą – zauważyłem. – Wezmę pilniczek i zeszlifuję trochę.
– Czekaj, chyba poszło…
Z wysiłkiem zaczął przekręcać i nieoczekiwanie klucz się złamał.
– A niech to! – zaklął. – Uczyli cię w Czerwonych Beretach otwierać zamki wytrychami?
– Nie tylko wytrychami – powiedziałem wesoło. – Zaraz skoczę do
samochodu po narzędzia i sforsujemy te drzwi. Trzeba tylko spróbować wydłubać ten ułamany koniec…
Wyjąłem z kieszeni cienkie cążki i złapawszy za trzpień wyciągnąłem go z trudem.
– Pewnie był pęcherzyk powietrza w odlewie i dlatego się złamał -
powiedziałem i szukając potwierdzenia zbliżyłem go do oka.
Złoto pokrywało klucz tylko po wierzchu, dość cienką warstwą. Głębiej metal był srebrzysty, tak jak powinno być kiepskie gatunkowo żelazo…
