-->

S?uga Bo?y

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу S?uga Bo?y, Piekara Jacek-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
S?uga Bo?y
Название: S?uga Bo?y
Автор: Piekara Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 270
Читать онлайн

S?uga Bo?y читать книгу онлайн

S?uga Bo?y - читать бесплатно онлайн , автор Piekara Jacek

Najbardziej wstrz?saj?ca i blu?niercza wizja w historii polskiej fantastyki! Oto ?wiat, w kt?rym Chrystus zszed? z Krzy?a i obj?? w?adz? nad ludzko?ci?. ?wiat tortur, stos?w i prze?ladowa?. Czuwa nad tym, by Twoja wiara by?a czysta. Strze?e Twych my?li przed zgorszeniem. ?ledzi Twe uczynki, aby? nie zgrzeszy?. A je?li przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesn? rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w r?ku Pana i s?uga Anio??w. "S?uga Bo?y" to przeredagowane i uzupe?nione wznowienie tomu opowiada? o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, zawieraj?ce mi?dzy innymi nigdy nie publikowany tekst "Czarne p?aszcze ta?cz?". W "S?udze Bo?ym" czarnoksi??nicy odprawiaj? blu?niercze rytua?y, demony zst?puj? na ?wiat, czarownice knuj? mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawi? si? cz?owiek, kt?rego serce jest tak gor?ce jak ogie? stos?w, na kt?re posy?a swe ofiary.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
* * *

Dom Lonny był masywnym, jednopiętrowym budynkiem ogrodzonym murem, za którym szalały specjalnie wyszkolone psy. Mówiono zresztą, iż to nie psy, tylko mieszanka szakala i wilka, i że miały zatrute zęby. Ale podejrzewam, że takie bajdy rozpuszczała sama Lonna, aby dodatkowo wystraszyć nieproszonych gości. Lonna prowadziła dobrej klasy burdel z wykwintnym wyszynkiem i jedzeniem. Prócz tego grano u niej w kości i karty. Grano wysoko i w dobrym towarzystwie, bo nierzadko można tam było trafić na bogatych szlachciców z okolic Hez-hezronu (po co przyjeżdżali do miasta, opuszczając swe posiadłości, Bóg jeden raczy wiedzieć), co znamienitszych mieszczan i mistrzów cechowych. A zresztą każdy, kto miał wypchaną kabzę i jako tako wyglądał, był mile widziany.

Zastukałem kołatką. Kilkakrotnie, bo pora była nietypowa, i musiałem chwilę zaczekać nim ktoś się zbliżył do drzwi. Trzasnął uchylany judasz.

– Pan Madderdin – usłyszałem głos zza drzwi i poznałem Gryttę, który pełnił u Lonny rolę odźwiernego, wykidajły i chłopca do wszelkich zleceń.

Grytta był zwalistym mężczyzną o twarzy wioskowego głupka. Ci, których zmyliła ta twarz, zwykle nie mieli już okazji popełniać następnych pomyłek.

– Nie da się ukryć – odparłem. – Jest Lonna?

Grytta wahał się chwilę nim odpowiedział.

– Jest – rzekł w końcu, otwierając drzwi. Krzyknął na psy.

– Dziwna pora na odwiedziny, panie Madderdin.

– Dziwna – przytaknąłem i dałem mu dwukoronówkę. Trzeba mieć gest.

Grytta zaprowadził mnie do saloniku i postawił na stoliku butelkę wytrawnego wina oraz kieliszek.

– Wszyscy śpią jeszcze, panie Madderdin – wyjaśnił. – Trzeba będzie trochę poczekać.

– Nie ma sprawy – powiedziałem i wyciągnąłem się w fotelu.

Jestem przyzwyczajony do spania o każdej porze i w każdych warunkach. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek będzie miał następną okazję. Jednak kiedy Lonna weszła do pokoju, natychmiast się obudziłem.

– Zawsze czujny – powiedziała, widząc, że otwieram oczy. – Dawno się nie widzieliśmy, Mordimer. Przychodzisz oddać dług?

– A ile ci jestem winien?

– Dwadzieścia dukatów – powiedziała i jej oczy pociemniały. – Czy to ma znaczyć, że ich nie przyniosłeś?

– Ty zawsze o pieniądzach – westchnąłem. – Nawet nie zdążyłem powiedzieć, jak pięknie wyglądasz.

– Daruj sobie. – Wzruszyła ramionami. – Czego chcesz?

– Jak zwykle. Informacji.

– Zwykle, to ty chcesz tu czegoś innego – odparła złośliwie, choć nie bez racji. – Jakiej informacji?

– Ktoś grał wczoraj u ciebie. Jakiś zamiejscowy szuler. Wygrał?

– Czy ja śledzę każdego, kto gra? – zapytała zniecierpliwiona. – Wczoraj było mnóstwo ludzi.

– Lonna – wstałem i przeciągnąłem się, aż mi chrupnęło w kościach. Nalałem sobie wina. – Masz mnie za idiotę?

– Wygrał – powiedziała. – Bardzo dużo.

– Znaczy?

– Czterysta, może nawet pięćset. Ale on nie kantował, Mordimer. Kazałam go sprawdzić.

– Są różne rodzaje kantów – odparłem.

– No właśnie. Może wrócimy do mojej dawnej propozycji?

– Nie – zaśmiałem się.

Lonna kiedyś proponowała, abym zajął się kontrolą graczy. Potrafię bezbłędnie poznać, czy ktoś oszukuje. Rozszyfruję każdego magika lub iluzjonistę, nie mówiąc o zwykłych szulerach. A Lonna nie tolerowała oszustów. Między innymi dlatego jej dom był tak popularny, że grało się tam czysto. A przynajmniej w miarę czysto.

– W co grał?

– W biskupa – roześmiała się nieco pogardliwie.

Ja też się zdziwiłem. Biskup był jedną z najbardziej głupich i prymitywnych gier. Wygrywał ten, kto zebrał rycerza, giermka i tuza, obojętnie jakiej maści, a przy tym nie miał damy. Zabawa dla wozaków. Zupełnie bezmyślna.

– I co potem?

– Poszedł. Nawet nie poprosił o obstawę.

U Lonny istniał dobry zwyczaj odprowadzania gości, którzy wygrali, przez specjalnie dobranych ochroniarzy.

– Przyjdzie dzisiaj?

– Jak go nie zabili, pewnie przyjdzie. – Znowu wzruszyła ramionami. – Po co ci on?

– Ograł moich chłopaków, więc może ktoś powinien mu odpłacić.

Lonna nie wytrzymała i chwyciła mnie za rękę.

– Będziesz grał, Mordimer? – Aż widziałem jak płoną jej oczy. – Naprawdę zagrasz?

– Może, może… – odpowiedziałem, delikatnie uwalniając dłoń.

– Czuj się gościem – rzekła z szerokim uśmiechem, który odmłodził ją o ładnych parę lat. – Dam ci pokój, żebyś wypoczął przed wieczorem. Chcesz coś jeszcze? Wino, dziewczyny?

– Na razie nie. Dzięki, Lonna, ale muszę poszukać Kostucha i bliźniaków. Szlag ich gdzieś trafił.

– Tylko błagam, nie przyprowadzaj ich, jeżeli nie musisz. – Lonna złożyła dłonie na piersiach. A było na czym składać. – Ostatnio Kostuch wypłoszył mi gości.

– Nie ma się co dziwić. Jakbym go nie znał, sam bym się przestraszył. Zobaczymy się wieczorem.

Wyszedłem nieco odświeżony tą chwilą snu i postanowiłem odnaleźć chłopaków. Mieli robótkę u Hilgferarfa? No to wiadomo, gdzie zacząć. Do spichlerzy od domu Lonny nie było specjalnie daleko, toteż spacer zajął mi najwyżej pół godziny. Już z daleka było widać niekształtne magazyny, przytulone do brzegu rzeki. Namnożyło się ich ostatnimi czasy, bo i handel, po zakończeniu wojny na południu, rozkwitł jak nigdy. Hilgferarf był jednym z nowych tuzów kupieckich. Młody, przebojowy i bez skrupułów. Zaczynał jako doker, a teraz miał cztery pokaźne magazyny. Spichlerze – to była już tylko zwyczajowa nazwa, bo teraz w magazynach trzymało się dziesiątki różnych towarów. Hilgferarf specjalizował się w handlu bronią, gdyż miał dobre kontakty w tych kręgach, ale w zasadzie zajmował się każdym towarem. Jeden magazyn specjalnie przystosował dla dziewczyn z południa, na które zawsze był niezły popyt. Sama Lonna kupiła tam kilka świetnych sztuk, ale niestety szybko umarły. Podobno nie wytrzymywały życia w zamknięciu i liczby klientów. Ale i tak pewnie Lonnie koszty zwróciły się z naddatkiem.

Na terenie spichlerzy kręcili się ochroniarze z pałkami w rękach, było też kilku ludzi ze straży portowej, jak zwykle schlanych prawie do nieprzytomności. Biuro Hilgferarfa przytykało do jednego z magazynów, przy samym brzegu rzeki. Czy raczej tego spienionego ścieku, który z przyzwyczajenia nazywano rzeką.

– Czego tu? – Przy drzwiach czuwało dwóch strażników.

– Szukam pana Hilgferarfa – wyjaśniłem.

– Byłeś umówiony? Jak nie, to spływaj.

Spojrzałem na niego i trochę się stropił.

– Nazywam się Madderdin, synu. Mordimer Madderdin, inkwizytor biskupa Hez-hezronu. Chciałbyś, abym był miły, kiedy spotkamy się kiedyś u mnie?

– Przepraszam, panie Madderdin. – Strażnik, który ze mną rozmawiał, przełknął głośno ślinę. – Proszę o wybaczenie. Zaraz powiadomię pana Hilgferarfa.

Wszedłem do środka, a Hilgferarf nie dał mi długo czekać. Bardzo uprzejmie z jego strony. Miał całkiem miłe biuro wypełnione meblami z czarnego dębu. Nieco nuworyszowskie, ale jednak eleganckie.

– Miło mi, panie Madderdin. – Miał silną dłoń, no ale kiedyś był dokerem.

– Proszę wybaczyć, iż zabieram panu czas – powiedziałem uprzejmie. – Podobno wynajął pan moich chłopców. Dwóch bliźniaków i człowieka…

– A, tego przystojniaczka – kupiec wszedł w słowo. – Zgadza się. Miałem dla nich robótkę. Proszę usiąść, panie Madderdin. Wina?

Pokręciłem głową.

– Wzięli zaliczkę i tyle ich widziałem – powiedział spokojnie, ale widziałem, iż jest wściekły.

– To do nich niepodobne. – Naprawdę się zaniepokoiłem. Bliźniacy i Kostuch nigdy nie pozwoliliby sobie na wystawienie klienta do wiatru. A przynajmniej nie w Hez-hezronie. – Czy mógłbym wiedzieć, co to była za praca?

– Panie Madderdin – kupiec usiadł za biurkiem – bądźmy szczerzy. Słyszałem, że poza swoimi obowiązkami służbowymi zajmuje się pan też czasem pomaganiem ludziom będącym w kłopotach. Wiem, że jest pan przyjacielem przyjaciół. Tak więc, jeśli byłby pan zainteresowany…

– Proszę mówić.

– Mam dłużnika. Chodzi o poważne sumy…

– Jak poważne?

Uniósł rękę.

– Za chwilę, jeśli pan pozwoli. Ten człowiek to prałat Bulsani.

– O, cholera! – pozwoliłem sobie zakląć.

Prałat Bulsani był dziwkarzem, pijakiem i hazardzistą. A przy tym miał zdumiewająco mocne plecy. Hilgferarf uśmiechnął się blado.

– Dobra reakcja, panie Madderdin. Powiedziałem to samo, kiedy dowiedziałem się, czyim jestem wierzycielem.

– Kiedy dowiedział się pan? Czyli?

– Bulsani dostał spadek i przyjął go, bo aktywa nieznacznie przekraczały pasywa. Ale pasywami były weksle. Na cztery i pół tysiąca dukatów. Płatne do przedwczoraj. Jak pan rozumie, płatne w moim biurze. Tymczasem Bulsani sprzedał dom i kilka zobowiązań, ale nie zamierza płacić długów. Wyszedł jakieś pięć tysięcy na czysto, więc ma pieniądze…

– Znając go, stan ten nie potrwa długo – mruknąłem.

– Dlatego zależy mi na szybkości. Jestem w stanie zaoferować pięć procent od sumy ściągniętego długu.

– Dwadzieścia pięć – odparłem machinalnie – plus dziesięć procent ekstra, bo chodzi o Bulsaniego. I sto pięćdziesiąt koron na wydatki.

– To żarty. – Nawet się nie zdenerwował. Z twarzy wciąż nie schodził mu miły uśmiech.

– Jeśli nie załatwi pan tego w ciągu kilku dni, straci pan pieniądze raz na zawsze – powiedziałem. – Jasne, może pan go kazać zabić. Ale po pierwsze, nie zwróci to panu gotówki, a po drugie, zabicie Bulsaniego oznacza kłopoty. Może pan zwrócić się do sądu. Ale to może oznaczać jeszcze większe kłopoty.

Hilgferarf stukał obsadką pióra w blat biurka i cały czas przyglądał mi się z uśmiechem.

– Wie pan, ile utargowali pańscy przyjaciele? – zapytał.

– Tak?

– Osiem procent i dziesięć dukatów zaliczki.

– Dlatego nigdy nie powinni robić interesów beze mnie – westchnąłem. – To przykre, kiedy ludzie nie potrafią się niczego nauczyć.

– Ale jednak pańskie propozycje są nie do przyjęcia – dodał.

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название