S?uga Bo?y
S?uga Bo?y читать книгу онлайн
Najbardziej wstrz?saj?ca i blu?niercza wizja w historii polskiej fantastyki! Oto ?wiat, w kt?rym Chrystus zszed? z Krzy?a i obj?? w?adz? nad ludzko?ci?. ?wiat tortur, stos?w i prze?ladowa?. Czuwa nad tym, by Twoja wiara by?a czysta. Strze?e Twych my?li przed zgorszeniem. ?ledzi Twe uczynki, aby? nie zgrzeszy?. A je?li przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesn? rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w r?ku Pana i s?uga Anio??w. "S?uga Bo?y" to przeredagowane i uzupe?nione wznowienie tomu opowiada? o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, zawieraj?ce mi?dzy innymi nigdy nie publikowany tekst "Czarne p?aszcze ta?cz?". W "S?udze Bo?ym" czarnoksi??nicy odprawiaj? blu?niercze rytua?y, demony zst?puj? na ?wiat, czarownice knuj? mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawi? si? cz?owiek, kt?rego serce jest tak gor?ce jak ogie? stos?w, na kt?re posy?a swe ofiary.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Epilog
Zbliżyłem się ostrożnie do łóżka. Maurycy Mossel leżał w pościeli z głową odrzuconą w tył i leciutko pochrapywał. Dotknąłem jego podbródka ostrzem sztyletu. Drgnął i zabełkotał coś przez sen. Poczułem zapach wina.
– Maurycy – szepnąłem, a kiedy nie zareagował, ukłułem go ostrzem w brodę.
Otworzył oczy, a wtedy nacisnąłem silniej i zakryłem mu usta lewą dłonią.
– Milcz, przyjacielu, jeśli chcesz żyć – powiedziałem cicho. Nachyliłem się tak, by przy nikłym blasku przesłoniętego chmurami księżyca mógł rozpoznać moją twarz.
– Godryg – rzekł zdławionym głosem i widziałem, jak rozszerzają się jego źrenice. – Godryg Bemberg.
– I tak, i nie – odparłem. – Naprawdę: Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu.
Nawet w nikłym świetle, rzucanym przez wyłaniający się zza uchylonych okiennic księżyc, widziałem, że jego twarz pokryła się trupią bielą.
– Ja nic o tym nie wiedziałem, nic, przysięgam… – urwał, kiedy przycisnąłem mocniej ostrze do jego gardła.
– O czym nic nie wiedziałeś, przyjacielu Maurycy? – zapytałem łagodnie, a on zająknął się i nie odpowiedział.
– Zresztą, nieważne – dodałem. – Jestem pewien, że za kilka lat będziesz opowiadał całą tę historię przyjaciołom przy winie i zaśmiewał się do rozpuku.
Widziałem, jak nadzieja błysnęła w jego oczach. Czyżbym zamierzał darować mu życie? Czy miał szansę ocalić głowę z tej awantury? Chciałem, żeby się łudził i podobała mi się ulga, która pojawiła się w jego wzroku. Już za chwilę zobaczę w nim ból, a potem tęsknotę za uciekającym życiem oraz bezdenną rozpacz. A jeszcze potem przemożne pragnienie jak najszybszej śmierci.
– Otwórz usta – rozkazałem.
Wcisnąłem mu knebel pomiędzy rozwarte szczęki. Byliśmy w końcu w miejscu publicznym i nie chciałem, by usłyszały nas niepowołane osoby śpiące za ścianami.
– Wstań.
Wstał posłusznie, sztywno jak marionetka, i patrzył na mnie wzrokiem zagonionego w kąt psiaka.
– Usiądź tu – poklepałem siedzenie krzesła.
Potem starannie przywiązałem mu ręce oraz nogi i zacisnąłem rzemień na szyi tak, że przechodził za oparcie. Maurycy Mossel nie mógł w tej chwili ruszyć już ani ręką, ani nogą, ani głową. Sprawdziłem, czy knebel jest dobrze założony. Później skrzesałem ogień i zapaliłem oliwną lampkę stojącą na blacie stołu. Również na stół przeniosłem mój kuferek, tak, by widział, co znajduje się w środku, kiedy go otworzę.
– Jestem iluzjonistą i mam tu magiczną skrzyneczkę, przyjacielu Maurycy – powiedziałem cichutko, ale serdecznie. – Chcesz zobaczyć, co w niej jest?
Wpatrywał się we mnie wybałuszonymi oczami. Czy nadal myślał jeszcze, że ocali życie? Włożyłem klucz do zamka i przekręciłem. Potem uniosłem wieko. Cały czas przyglądałem się jego twarzy i widziałem, jak jego źrenice stają się coraz większe i większe.
– Śliczne narzędzia, prawda? – spytałem. – To taki podróżny zestaw inkwizytora, który pozwoliłem sobie przywłaszczyć z tiriańskiego Inkwizytorium. Nie chciałbym, abyś myślał, przyjacielu Maurycy, że to, co uczynię, uczynię z żądzy zemsty lub z gorszącej chęci odpłacenia ci pięknym za nadobne. Nie skrzywdzę cię też w bezrozumnym gniewie, gdyż Pismo twierdzi: „Każdy człowiek winien być nieskory do gniewu. Bowiem gniew męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej”.
Patrzył na mnie i próbował coś powiedzieć, ale knebel skutecznie unieruchomił mu język. Wyciągnąłem z kuferka cęgi i przyjrzałem im się pod światło. Na lewym ostrzu dostrzegłem brunatną smużkę, zaschniętej i nie wytartej krwi.
– Pismo mówi: „Wszelkie karcenie na razie nie wydaje nam się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości”. To właśnie wyczytaliśmy w Piśmie, przyjacielu Maurycy, więc ja jestem tu, by przez drogę cierpienia poprowadzić cię w stronę Królestwa Bożego. I abyś choć pod koniec życia zdołał zebrać błogi plon, o którym mowa.
Westchnąłem i poklepałem go po policzku.
– Cóż – rzekłem. – Chyba zabierzemy się do roboty. – Spojrzałem w uchylone okiennice. – Bo nie byłoby dobrze, gdyby zastał nas tu świt, zanim skończymy…