-->

S?uga Bo?y

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу S?uga Bo?y, Piekara Jacek-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
S?uga Bo?y
Название: S?uga Bo?y
Автор: Piekara Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 271
Читать онлайн

S?uga Bo?y читать книгу онлайн

S?uga Bo?y - читать бесплатно онлайн , автор Piekara Jacek

Najbardziej wstrz?saj?ca i blu?niercza wizja w historii polskiej fantastyki! Oto ?wiat, w kt?rym Chrystus zszed? z Krzy?a i obj?? w?adz? nad ludzko?ci?. ?wiat tortur, stos?w i prze?ladowa?. Czuwa nad tym, by Twoja wiara by?a czysta. Strze?e Twych my?li przed zgorszeniem. ?ledzi Twe uczynki, aby? nie zgrzeszy?. A je?li przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesn? rozkosz stosu. To on – Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w r?ku Pana i s?uga Anio??w. "S?uga Bo?y" to przeredagowane i uzupe?nione wznowienie tomu opowiada? o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, zawieraj?ce mi?dzy innymi nigdy nie publikowany tekst "Czarne p?aszcze ta?cz?". W "S?udze Bo?ym" czarnoksi??nicy odprawiaj? blu?niercze rytua?y, demony zst?puj? na ?wiat, czarownice knuj? mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawi? si? cz?owiek, kt?rego serce jest tak gor?ce jak ogie? stos?w, na kt?re posy?a swe ofiary.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Była to tylko połowiczna prawda, ale nie zamierzałem tłumaczyć hrabiemu niuansów podejścia Kościoła do wiedzy alchemicznej.

– Tak, tak, tak – upił solidny łyk. – Twoje zdrowie, inkwizytorze. Nie widzi nic złego, póki nie spali. Już ja to znam.

Przechyliłem kielich do ust. Wino było młode i kwaśne, ale zdarzało mi się pijać gorsze trunki.

– No i co, Rons? – zagadnął de Rodimond. – Powiesz mu, co się dzieje?

– Jak pan hrabia sobie życzy – odparł chłodno oficer.

– Powiedz, powiedz, może on coś poradzi. W każdym razie lepsze to, niżby miał przysłać swoich przyjaciół w czarnych płaszczach. Zaraz by mi spalili połowę ludzi.

Westchnąłem tylko, gdyż niezrozumienie działań i celów Inkwizytorium zawsze mnie rozstrajało. Dlaczego ludzie sądzą, że istniejemy, by kogokolwiek palić? To tylko ostateczność, a nie codzienna rutyna.

– Siadaj, inkwizytorze – wskazał mi zydel pod ścianą. – I słuchaj, bo to ciekawa historia.

Porucznik Rons chwilę się zastanawiał.

– To już trzecia wioska – rzekł w końcu. – Zawsze przedtem dostajemy list. Tym razem mówił on, żeby wziąć wóz i jechać do Brzozowca…

– Tak się nazywała osada, którą widziałeś – wtrącił hrabia.

– I zawsze to samo. Zmasakrowane trupy i żadnego świadka.

– List? – powtórzyłem. – Ciekawe. Czy mógłbym go zobaczyć?

– Czemu nie? – hrabia sięgnął do sekretery i wyjął z niej złożony na pół pergamin.

Czarnym inkaustem ktoś napisał: „Weź wóz i jedź do Brzozowca. Pospiesz się, zanim zaśmierdną”.

– Dowcipniś – powiedziałem, przyglądając się uważnie karcie. – To pismo człowieka kształconego, panie hrabio. Wyraźny krój liter… Proszę zauważyć, jak eleganckie jest „B” z tymi dwoma brzuszkami i laską zakończoną zawijasem.

– Wspaniałe – powiedział ironicznie hrabia, rzucając okiem na pismo.

– To ważny ślad, panie hrabio – nie dałem się zbić z pantałyku. – Świadczy, że wróg pana hrabiego nie jest zwykłym bandytą. Bandyci nie piszą eleganckich listów.

– I co z tego?

– Nie sądzi pan hrabia, że to zawęża listę podejrzanych? Zły sąsiad?

– Nie, Madderdin – powiedział. – My tu żyjemy spokojnie. Mamy duże włości i mało rąk do pracy. Porwać komuś ludzi, przekupić ich, by opuścili moje ziemie i poszli pracować dla kogo innego – to bym zrozumiał. My tu cenimy ludzkie życie, inkwizytorze. Tu się nawet nie wiesza złoczyńców, tylko oddaje ich w niewolę. Żaden z moich sąsiadów nie zrobiłby czegoś podobnego.

– Rozumiem, panie hrabio. Tak więc żadnych sporów?

– Zawsze są spory, inkwizytorze – wtrącił Rons. – Ale nikt nie odważyłby się na coś takiego.

– Ośmielę się zapytać, czy pan hrabia zawiadomił prefekta? Dwór cesarski?

– A co ich to obchodzi? – warknął de Rodimond. – Do ściągania podatków są pierwsi, ale co innego? Pewnie, że zawiadomiłem. Nawet mi nie odpisali.

Pokiwałem głową, bo tego właśnie należało się spodziewać. Cesarz i jego urzędnicy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się kłopotami prowincjonalnego hrabiego, który dostał tytuł w zamian za rogi ojca. No, ale niechby nie ośmielił się zapłacić podatku. Zaraz by miał na głowie prewota i jego poborców.

– Z radością pomogę panu, hrabio – powiedziałem – bo choć nie wiem, czy rzecz dotyczy herezji lub czarów, to mogę założyć, że istnieje takie prawdopodobieństwo.

– Czary – prychnął hrabia. – Też mi coś…

– To tylko przypuszczenia. – Rozłożyłem dłonie. – Czy pan hrabia byłby łaskaw opowiedzieć mi całą historię od początku?

– Rons – de Rodimond spojrzał na porucznika.

– Słucham, panie hrabio. – Oficer odłożył pusty już kielich, po czym dolał wina z dzbana, najpierw hrabiemu, potem mnie, a na końcu sobie.

– Wszystko zaczęło się od zniknięcia ludzi z Niedźwiednika… – zaczął.

– Takie tu barbarzyńskie nazwy – mruknął hrabia. – Niedźwiednik, Brzozowiec, Mchowe Górki, Bagniskowo, Sfornegace, Utopowa Czeladź…

– Sfornegace? – uśmiechnąłem się. – Faktycznie, barbarzyńskie. Ale, jak to, poruczniku: od zniknięcia? Nie znaleziono ciał?

– Ano nie – odparł. – Myśleliśmy, że ktoś ich podkupił, tak jak mówił pan hrabia, bo tu brakuje rąk do pracy. Trzeba karczować puszczę, ziemia twarda i nieurodzajna, więc miejscowi panowie prześcigają się w wolniznach.

– Jednak potem już mordowano osadników?

– Tak jest. Trzy razy. Trzy wioski. I za każdym razem przychodził list zawiadamiający, gdzie mamy jechać po zwłoki.

– Szukaliście morderców?

– Szukaj wiatru w polu – mruknął Rons. – To wielka puszcza. Bagna, rozlewiska, ostępy, labirynt jaskiń na południu. Jak chciałbyś, całą armię byś mógł ukryć, a nie kilkunastu zbójów. Tyle, że do tej pory nawet zbójować tu się nikomu nie chciało. A ja mam ośmiu żołnierzy i kilkunastu zbrojnej służby. Miałbym dziesięciokroć więcej i jeszcze nic bym nie zrobił. A przecież nie możemy zostawić zamku bez straży.

– I tak mi będą wyrzynali ludzi! – Hrabia huknął pięścią w stół, aż przewrócił się kamionkowy kociołek i na blat wypłynęła ciemnozielona masa.

– Żadnych żądań? Nic? – zapytałem.

– Czego oni by mogli żądać ode mnie? – zapytał z jakąś niespodziewaną goryczą. – Dwa lata już zalegam z podatkiem. Jak długo mi służysz darmo, Rons?

– Prawie rok, panie hrabio.

– No właśnie. Za wikt i dach nad głową. Taki to i ze mnie hrabia.

– Upokorzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili – odpowiedziałem mu słowami Pisma.

– Tylko ciekawe, kiedy ta chwila nadejdzie – de Rodimond spojrzał na mnie wyblakłym wzrokiem. – Myślicie, że możliwe jest odkrycie kamienia filozoficznego? Tinktury czerwonej?

– Nie, panie hrabio. Myślę, że nie – odparłem zgodnie z prawdą.

– I ja tak sądzę – pokiwał głową. – A ile Cornelius złota ode mnie wyłudził na te doświadczenia… Mój Boże…

– Cornelius? – poddałem.

– Taki oczajdusza – wyjaśnił niechętnie Rons. – Ostrzegałem pana hrabiego, ale ja oczywiście jestem jedynie prostym człowiekiem. Nie mam wykształcenia i nie rozumiem umysłów, które unoszą się na wyżynach nauki – powiedział z ironią, wyraźnie kogoś cytując.

– Alchemik, prawda? Kazał go pan hrabia powiesić?

– Przydałoby się – roześmiał się niewesoło Rons. – Wyczuł pismo nosem i zemknął.

– Książę Haggledorf piętnaście lat czekał na wyniki prac swego alchemika – powiedziałem. – Zastawił połowę włości na jego badania. No, a piętnastego roku stracił cierpliwość i kazał go usmażyć w żelaznym fotelu…

– O, na to nie wpadłem. – de Rodimond klasnął dłońmi w uda. – Chciałem go tylko powiesić.

– Kiedy uciekł ten Cornelius? – spytałem.

– Pół roku temu? – Hrabia spojrzał pytająco w stronę porucznika, a oficer skinął głową.

– Czyli przed zaginięciem ludzi z wioski i pierwszymi atakami?

– A co ma wspólnego jedno z drugim? – de Rodimond wzruszył ramionami.

– List, panie hrabio – wyjaśniłem. – Mówiłem, że pisał go człowiek wykształcony. Poza tym, nadzwyczaj wyraźne jest, iż miał o coś żal do pana hrabiego. Przecież to zawiadamianie o popełnionych zbrodniach, to czysta złośliwość. Sądzę, iż bawiła go bezsilność pana hrabiego, jeśli wolno mi być szczerym.

– Już sobie wyobrażam, jak Cornelius obgryza zwłoki – parsknął ironicznie de Rodimond. – No, ja dziękuję, ale jeśli tak działa nasza Inkwizycja…

– Cornelius to słaby, mizerny człowiek – wyjaśnił Rons. – Jak mógłby wybić drwali, rybaków, pasterzy? W dodatku uzbrojonych i znających się na walce? Ponosi was fantazja, inkwizytorze.

– Proszę o wybaczenie, panie hrabio – powiedziałem, skłaniając głowę. – Staram się tylko objąć całą sprawę mym wątłym umysłem i niechybnie popełniam liczne błędy.

– Niebezpieczny człowiek – rzekł po chwili milczenia de Rodimond, zwracając się do oficera – z tego naszego inkwizytora. Naprawdę niebezpieczny. – Pokiwał głową i obrócił wzrok na mnie. – Więc sądzisz, że doktor Cornelius jest zamieszany we wszystko?

– Z braku innych przesłanek, przyznam z pokorą, iż taka myśl zaświtała w mojej głowie.

– Daruj sobie… – burknął – te uniżoności. Bo ufam, że nie za gładkość mowy zostałeś inkwizytorem. Długo już służysz Kościołowi?

– Długo, panie hrabio.

– Miałeś do czynienia z podobnymi sprawkami?

– Z podobnymi nie.

– No to mogę się cieszyć, że jestem pierwszy, co? Następne doświadczenie w inkwizytorskim fachu…

– Czy pan hrabia ma mapy okolicy? – zapytałem, ignorując jego złośliwości.

– Mapy… Też coś… Spróbuj namówić cesarskich kartografów, żeby tu przyjechali.

– Czy te wioski są… były – poprawiłem się – daleko od siebie?

– Dwa dni drogi – odparł Rons. – Mniej więcej.

– Jakbym chciał odwiedzić wszystkie, jak musiałbym jechać? W linii prostej?

– Nie, oczywiście że nie – powiedział porucznik i zastanawiał się długą chwilę. – Powiedziałbym raczej, że musiałbyś zatoczyć koło, inkwizytorze.

– Dobrze. Wyobraźmy sobie więc, że mamy krąg – powiodłem czubkiem buta po podłodze – na którym to kręgu leżą zaatakowane wioski. Co jest w jego środku?

Rons i de Rodimond spojrzeli po sobie.

– Bagna? – zapytał niepewnie oficer. – Tak – dodał już stanowczym głosem. – Bagna.

– Więc tam musimy szukać morderców – rzekłem. – Ktoś zna te bagna?

– Żartuje pan? – roześmiał się Rons. – Po co ktokolwiek miałby je poznawać?

– Bandyci muszą gdzieś mieszkać i mieć co jeść. Założę się, że na bagnach znajdziemy ich kryjówkę. Czy jest ktoś, kto może nas poprowadzić? Smolarze? Bartnicy?

– Bartnicy… Hmmm… – zastanowił się Rons. – Słyszałem o bartnikach mieszkających w okolicy. Ale czy znają bagna, Bóg raczy wiedzieć.

– Chce pan naprawdę nam pomóc, inkwizytorze? – zapytał de Rodimond, a w jego głosie usłyszałem chyba coś w rodzaju niechętnego szacunku. – Ja nawet nie mam panu co zaoferować w zamian.

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название