-->

We?misz czarn? kur?

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу We?misz czarn? kur?, Pilipiuk Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
We?misz czarn? kur?
Название: We?misz czarn? kur?
Автор: Pilipiuk Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 206
Читать онлайн

We?misz czarn? kur? читать книгу онлайн

We?misz czarn? kur? - читать бесплатно онлайн , автор Pilipiuk Andrzej

Z k?ta recenzenta

Dzi?, w naszym wrednym k?cie kulturalnym literata ocenia literat. W filmowym skr?cie. „We?misz czarno kure…” to „Blade Runner” opisany w klimacie „Samych swoich” – podsumowuje Andrzej Ziemia?ski.

Hymn bimbrownika

Wytw?rnie p?ytowe ju? bij? si? o to nagranie. Po wczorajszej konferencji prasowej zwi?zanej z afer? pods?uchow? w stodole Jakuba W., znanego bimbrownika i wiejskiego egzorcysty, nasz reporter, na dyktafon wszyty w ucho, nagra? piosenk? nucon? pod nosem przez Rafa?a A. Ziemkiewicza. Oto tre?? zapisu:

Powtarza mi codziennie moja luba:

dlaczego ty nie przypominasz mi Jakuba?

A ty maszeruj, maszeruj, g?o?no krzycz:

Niech ?yje nam Jakub W?drowycz. (x2)

Jakub W?drowycz to wspania?y egzorcysta,

A jego bimber lepszy jest ni? w?dka czysta

A ty maszeruj… etc.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– To łyżka od granatu – powiedziałem. – Fakt, że tu leży, zmusza nas do zwiększenia ostrożności. Patrzcie uważnie na to, co wygrzebujecie, mogą tu być niewypały. Pokiwali głowami i ostrożnie znowu wgryźli się w głąb. Bryły kredy były coraz większe. Można się w nich było domyślać kawałków ścian zwalonych eksplozją.

Cadyk Mojsze wysiadł z pekaesu, na dworcu autobusowym, w Chełmie. Mrowienie znikło. A to znaczyło, że znalazł się na miejscu. Rozejrzał się bezradnie. Miasto przypominało jeden, wielki plac targowy. Ulicą Lwowską ciągle przetaczały się tabuny ludzi. Szukał znaków. Patrzył na tablice rejestracyjne jadących ulicą samochodów. Jesteś. Miejsce. Tutaj – informowały go obojętnie.

– Czy jestem za wcześnie? – zapytał. Przeskakujące na świetlnym zegarze cyfry. Za wcześnie…

– Kuźwa nie lubię takich, oj nie lubię – mruczał do siebie Jakub. Autobusem trzęsło, podskakiwał na wybojach.Jechał powoli, a przecież miasto zbliżało się w przerażającym tempie. – A może sobie odpuścić? – zamyślił się. Nie, nie wolno. Obiecał przecież kiedyś, że będzie sprawy pilnował.

Koło południa oczyściliśmy z grubsza zarys ruin. Od strony ulicy znajdowały się dwa, spore pomieszczenia, być może pełniące pierwotnie funkcję sklepu. Rozdzielał je korytarz. Z niego wchodziło się do dwu kolejnych pomieszczeń i na podwórze. Wszystkie cztery pokoje zapadły się wraz z podłogami do piwnic, ale posadzka korytarza wyłożona niebieskimi płytkami z kamionki, wytrzymała. Odsłonili ją na prawie całej długości, tylko gdzieniegdzie pozostały kupki kredowego gruzu. Jedna z nich zwróciła moją uwagę.Indiana Jones doczyść tu swoim pędzelkiem – wskazałem dziwną, nieregularną plamę. W pokojach studenci zagłębili się, mniej więcej, na metr poniżej poziomu gruntu. Stanąłem na resztce ściany i zrobiłem z góry zdjęcie. W sumie nie było tu absolutnie nic ciekawego, ale dokumentacja musi być… Nieoczekiwanie dobiegł mnie dziwny odgłos. Odwróciłem się gwałtownie i omal nie spadłem z muru. Jones odskoczył kilka kroków i rzygał prosto do jednej z piwnic. Był zupełnie zielony na twarzy. – Co się stało? – podszedłem i delikatnie położyłem mu dłoń na ramieniu. – Trup – wyjęczał i znowu zwymiotował.

– Jeden punkt karny za zanieczyszczanie stanowiska archeologicznego – powiedziałem ciepło. Podszedłem do kupki ziemi i podniosłem porzucony przez niego pędzel. Ostrożnie omiotłem pył. Faktycznie pod warstwą gruzu leżała zgnieciona, ludzka czaszka. Wyjąłem z kieszeni szpachelkę i zacząłem odsłaniać resztę szkieletu. Studenci porzucili pracę i obstąpili mnie kołem. Koło czaszki znalazłem kawałek sparciałej skóry i fragmenty materiału. Resztki wojskowej czapki?Ktoś widocznie stał w tym miejscu i przygniótł go walący się sufit – wyjaśniłem. – No cóż, nieprzyjemne znalezisko, ale takie rzeczy się znajduje. Ochotnik do pomocy… Blondas przykucnął koło mnie.Odsłaniaj tam – wskazałem mu dłonią.Kości ramion i reszki butówSufit złamał mu kręgosłup i podwinął nogi równolegle do pleców – powiedziałem – mówiąc obrazowo, gośćzłożył się jak scyzoryk, tylko w drugą stronę. – Zginął namiejscu, więc przynajmniej nie cierpiał… Urwałem. Wprawne oko spostrzegło w rumowisku kawałek zaśniedziałego metalu.Zresztą, należało się sukinsynowi – podniosłem i pokazałem im małą, srebrną, trupią czaszkę. – To jakiś esesman – wyjaśniłem.Mamy problem – powiedział blondas.Spojrzałem.

– Wszyscy w tył – wrzasnąłem. Hitlerowiec przygnieciony sufitem trzymał w zaciśniętej dłoni granat. Łyżka nadal opleciona kośćmi palców niebezpiecznie odskoczyła od korpusu. Na palcu drugiej ręki, jak pierścionek, rdzawą barwą odznaczała się wyrwana zawleczka.W tył – poleciłem raz jeszcze. Cofnęli się znowu kilka kroków. Wyjąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem do jednostki saperów. Godzina przerwy – zakomenderowałem. – Możecie połazić sobie po mieście – a za to zostaniecie godzinę dłużej po robocie… – obdarzyłem ich promiennym uśmiechem. Rozeszli się, został tylko Indiana.

– Dlaczego nie wybuchło wtedy? – zapytał.

– Wyrwał zawleczkę i chciał cisnąć granatem. W tym momencie solidny kawał muru przydzwonił mu w czachę, rozbijając ją i uszkodził mózg. Najwidoczniej palce w śmiertelnym skurczu zacisnęły się wokół… Strop przygniótł go, a przy okazji ręka została przywalona tak, żełyżka nie mogła wystarczająco odskoczyć. Nawet po kilku dniach, gdy ustąpiło stężenie pośmiertne – dodałem.

– Często znajduje się takie rzeczy"? – zapytał.

– Nie, nie tak często – powiedziałem – ale tu mogą się trafić. To były budynki żydowskie, a w wojnę jak wiesz… Kiwnął głowa.

– Nie przejmuj się, przywykniesz… A co od rzygania,każdemu może się zdarzyć za pierwszym razem… – Ciekawe, po co chciał rzucać granatem wewnątrz budynku – zauważył student. – Może planował wrzucić go do piwnicy, aby pozabijać tych którzy się w niej ukryli – zasugerowałem. – A może chciał zburzyć szopki, gdzieś w ogrodzie – wskazałem pustą część parceli. – Trudno powiedzieć. Faktycznie dziwne znalezisko. Saperzy przyjechali i zabrali granat. Studenci wrócili pięć minut przed czasem.Kopiemy dalej – poleciłem. Odsłoniłem z Jonesem i blondasem cały szkielet. Założyliśmy siatkę sznurków ciągniętych co 50 centymetrów. Narysowaliśmy na papierze milimetrowym dokładny rysunek dokumentacyjny. Wreszcie zebraliśmy do pudła kości, guziki od munduru, klamrę od pasa i pozostałe drobiazgi. Na lekko zaśniedziałej blaszce identyfikacyjnej dało się jeszcze odczytać nazwisko esesmana.

– I co z tym dalej będzie? – zapytał blondas, gdy schowałem pudełko do komórki. – Skontaktuję się z Czerwonym Krzyżem – wyjaśniłem – podam jego nazwisko. Jeśli żyje jeszcze jakaś jego rodzina, to może zechcą zabrać sobie zwłoki. Jeśli nie, to trafi do instytutu osteologii i będziecie się na tym uczyli części szkieletu podczas zajęć z antropologii. Swoją drogą,to ja swój grób odpowiednio zaminuję – mruknąłem – żeby jacyś zakichani archeolodzy za 200 lat się nie dobrali… – Kolejny – zawołał neandertalczyk ze swojego wykopu. Faktycznie, spod gruzu wystawała ręka szkieletu. Odsłoniłem ją z grubsza. Nie była do niczego przyczepiona.Hmmm – mruknąłem – widocznie wybuch oderwał ją od korpusu… Zwróćcie uwagę na to – pokazałem pękniętą kość – to tak zwane złamanie zastawne. Powstaje w przypadku, gdy ktoś zasłania się ręką przed ciosem. Wyciągnąłem z tłumu jednego studenta i zademonstrowałem na nim, oczywiście na tyle delikatnie, żeby był w stanie dalej pracować… – Czyli jak dobrze rozumiem, najpierw ktoś mu złamał rękę w walce, a potem wybuchło i oderwało ją na aut? zapytał ktoś ponuro. – Właśnie – potwierdziłem. Do wieczora znaleźliśmy jeszcze dwie kości piszczelowe, obie były złamane oraz połówkę szczęki. Nie podoba mi się to – mruknąłem, pakując fragmenty szkieletu do plastikowych torebek. – Dlaczego? – zaciekawił się neandertalczyk.

– Jeśli ci ludzie zginęli na skutek wybuchu granatu albo podczas bombardowania, to rodzaj złamań powinienbyć inny – wyjaśniłem. – Pęknięcia rozszczepiające kości, szarpane przebicia od odłamków, zmiażdżenia od uderzeń w ściany… Tu tymczasem wygląda, jakby psychopata, uzbrojony w kij do bejsbola, łamał im kości, a potem rozrzucał kawałki ciał na wszystkie strony… Fajrant. Jutro na ósmą – przypomniałem. Radośnie ruszyli w stronę furtkiGdzie!? – huknąłem za nimi – Narzędzia pozbierać!I do komórki! Pozbierali i poukładali. A potem zniknęli…

Jakub wysiadł z ostatniego pekaesu do Chełma. Rozejrzał się ponuro, a potem ruszył Lwowską pod górę. W miejscu domu cadyka spostrzegł płot.Kurde – mruknął – musi co roboty budowlane…Pomajstrował przy kłódce i po chwili wślizgnął się do środka.Wot te na – warknął, spoglądając na odkopaną tegodnia część domu. – No i wszystko się zgadza. Ruszył po błękitnych płytkach. Zamknął oczy. Esesmani wbiegają do budynku. Kilku wpada do pomieszczeń na prawo i lewo korytarza. Jacyś biegną na piętro? Tak, chyba było piętro. A może dwa?… Gdzie go spotkali? W ogrodzie? Dotarł na obszar, który rano został splantowany. Warstewka węgli drzewnych układała się w prostokąt. W tym miejscu, w czasie wojny stała nieduża szopa. W niej… Któryś esesman otworzył kopnięciem drzwi. Skoczyło na nich… Dwieście, może dwieście pięćdziesiąt kilogramów masy. Siła byka, przy nieprawdopodobnej szybkości poruszania się. Palce twarde jak stal, bez trudu przebijające ludzką tkankę… Egzorcysta rozglądnął się wokoło i wypatrzył komórkę na narzędzia. Zawrócił i zajrzał do częściowo odgruzowanych piwnic.Jeszcze głęboko – mruknął – może się zniechęcą?Zresztą nawet jeśli, nic z tego chyba nie może być… Włoski na ręku podniosły mu się.To tylko bezrozumna siła – mruknął – ale jeśli poskładają to do kupy, może być niebezpieczne… Ale pewnie nie będzie im się chciało. Budowlańcy to leniwa, zapijaczona banda – pociągnął bimbru z bidonka. – Tylko dlaczego mnie to niepokoi? Wyszedł na ulicę. Nieoczekiwanie poczuł na sobie świdrujące spojrzenie. Złożył palce w znak Naąet. Mojsze stał w bramie. Spostrzegł palce Jakuba składające się charakterystycznie i zacisnął z całej siły powieki. Mimo to, rozbłysk prawie go oślepił. Zatoczył się i oparł o ścianę. Jakub podszedł do niego.Czego tu szukasz? – zapytał spokojnie.

– To moja ziemia. Obaj mieli włączoną telepatię, więc rozumieli, choć mówili różnymi językami.Tu jest coś ukryte – mruknął Mojsze, trąc oczy. – Jesteś wiedzącym… Obdarzonym? – Tak. Nazywam się Wędrowycz. Mierzyli się wzrokiem. Chasyd w długim, czarnym płaszczu, szerokim kapeluszu i drucianych okularkach oraz troi w spodniach od ortalionowego dresu, czarnej esesmańskiej kurtce, zszarganej do nieprzyzwoitości i gumofilcach na nogach. Twarz ozdobiona czarną, długą brodą i przepisowymi pejsami, i zakazana morda porośnięta pięciodniową szczeciną. Czarne świetliste oczy płonące wewnętrznym blaskiem i głęboko osadzone błękitne jak porcelanowe kulki, zaropiałe, kaprawe ślepia. A mimo to, obaj natychmiast zorientowali się, że należą do tego samego gatunku ludzi wędrujących po ziemi, obdarzonych darem… – Wiesz, co tu jest – zauważył Mojsze.

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название