-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 219
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 48 49 50 51 52 53 54 55 56 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Jezus Maria! - pomyślałem. Pieniądze to mały pikuś. Problemem było to, że Danny już, kurwa, nie żył! Będzie musiał dać nogę z miasta i już nigdy tam nie wróci. Chyba że zrekompensuje to finansowo Toddowi i go wykupi.

Nagle przyszło mi do głowy, że Todd opowiedział to wszystko żonie przez telefon. A skoro siedział, musiał... Nie, był na to za sprytny. Po co miałby ryzykować i dzwonić z telefonu, który niemal na sto procent był na podsłuchu? W dodatku do swego własnego domu.

- Kiedy rozmawiałaś z nim ostatni raz? - spytałem, modląc się o jakieś inne wyjaśnienie.

- Nie hozmawiałam. Jego adwokat do mnie zadzwonił, bo Todd najpiehw zadzwonił do niego. Kazał mu zebhać pieniądze na kaucję, a ja mam lecieć do Szwajcarii, zanim zhobi się gohąco. No to zahezehwowałam bilety dla jego hodziców, Diny i dla mnie. Kaucję zaniesie Rich.

Boże, za dużo tego jak na jeden raz. Ale Todd był przynajmniej na tyle rozsądny, żeby nie gadać z nikim przez telefon. Treść rozmów z adwokatem chroniła tajemnica adwokacka. Jednak zakrawało na ironię, że mimo tego burdelu - siedząc w areszcie - Todd wciąż próbował przeszmuglować moją kasę do Szwajcarii. Nie wiedziałem, czy podziwiać go za bezgraniczne oddanie, czy wściec się na niego za bezgraniczną lekkomyślność. Przemyślałem wszystko od początku, próbując spojrzeć na to z dystansu. Policja myślała pewnie, że natknęła się przypadkiem na transakcję narkotykową. Todd sprzedawał, stąd walizka z forsą, a ten, który prowadził rollsa, czyli Danny, był kupcem. Ktoś zapamiętał jego numer rejestracyjny? Jeśli tak, już by go chyba zgarnęli? Ale na jakiej podstawie mogliby go aresztować? Nic na niego nie mieli. Tak naprawdę mieli tylko forsę, nic więcej. Zgoda, forsę i pistolet, ale sprawę z pistoletem dałoby się załatwić. Mając dobrego adwokata, Todd wyszedłby z tego z wyrokiem w zawieszeniu i wysoką grzywną. Zapłaciłbym grzywnę - ja albo Danny - i byłoby po krzyku.

- Dobrze - rzuciłem do słuchawki - musimy kończyć. Todd podał ci namiary, tak? Wiesz, do kogo masz iść?

- Tak, do Jeana Jacques’a Sauhela. Mam numeh telefonu i dobrze znam tę ulicę. Tam jest dużo sklepów.

- Bądź ostrożna, Carolyn. Powtórz to rodzicom Todda i Dinie. Aha, i zadzwoń do jego adwokata. Niech przekaże Toddowi, że ze mną rozmawiałaś i że nie musi się niczym martwić. Wszystkim się zajmę. Podkreśl to „wszystkim”. Rozumiesz?

- Tak, tak, hozumiem. Nie przejmuj się, Johdan. Todd cię kocha. Nie pisnąłby ani słowa, nigdy. Mówię to z głębi szczehego sehca. Phędzej by się zabił, niż zhobiłby ci krzywdę.

Uśmiechnąłem się w duchu, wiedząc, że Todd nie potrafiłby pokochać nikogo na świecie, a już na pewno nie siebie. Ale jego osobowość, osobowość żydowskiego mafiosa, sprawiała, że prawdopodobieństwo tego, iż mnie sypnie, było zerowe, chyba że groziłaby mu wieloletnia odsiadka.

Przemyślawszy to sobie, życzyłem szwajcarskiej seksbombie bon voyage i odłożyłem słuchawkę. Do podjęcia pozostała mi tylko jedna decyzja: przekazać złe nowiny Danny’emu czy nie? Może lepiej zaczekać, aż wytrzeźwieje? Z drugiej strony teraz, kiedy pierwsza fala paniki opadła, uznałem, że nowiny wcale nie są takie złe. Na pewno nie były dobre, ale zaliczyłbym je raczej do nieoczekiwanych komplikacji niż do złych wieści.

Mimo to nie ulegało już wątpliwości, że „cytrynki” Danny’ego zgubią. Miał z nimi poważny problem i chyba nadeszła pora, żeby poszukał pomocy.

KSIĘGA III

ROZDZIAŁ 21

Przerost formy nad treścią

Styczeń 1994

Od fiaska na parkingu przed centrum handlowym minęło kilka tygodni i w końcu stało się jasne, że kamery bezpieczeństwa nie uchwyciły numeru rejestracyjnego samochodu Danny’ego. Ale policja zaproponowała Toddowi układ pod warunkiem, że Todd sypnie, to znaczy powie, kto ten wóz prowadził. Todd powiedział im oczywiście, żeby pocałowali go w dupę i zdechli, chociaż podejrzewałem, że trochę przesadził i że chodziło mu raczej o szantaż ekonomiczny. Tak czy inaczej zapewniłem go, że wszystkim się zajmę, w zamian za co zgodził się darować Danny’emu życie.

Pozostała część 1993 roku minęła bez żadnych incydentów - co znaczy, że życie bogatych i dysfunkcyjnych toczyło się tak jak przedtem - a jego zyskownym zwieńczeniem była oferta publiczna firmy Steve’a Maddena. Cena akcji wyrównała się na poziomie ośmiu dolarów i dzięki moim „słupom”, kredytom pomostowym i prowizjom z obrotu na własny rachunek zarobiłem ponad dwadzieścia milionów.

Koniec roku, Boże Narodzenie i sylwestra, spędziliśmy z Księżną na jachcie na Karaibach. Imprezowaliśmy jak gwiazdy rocka i udało nam się przysnąć chyba w każdej pięciogwiazdkowej restauracji między St. Bart’s i St. Martin. Udało mi się również postrzelić się z kuszy, kiedy nurkowałem po „cytrynkach”, ale rana była powierzchowna i nie licząc tego, przetrwałem całą wyprawę bez większego uszczerbku.

Ale urlop się skończył i wróciła codzienność. Był wtorek, pierwszy tydzień stycznia, i siedziałem w gabinecie Iry Lee Sorkina, naszego niezależnego radcy prawnego o włosach jak przyprószony siwizną zmywak do naczyń. Tak jak wszyscy wybitni adwokaci, pracował kiedyś dla tych „złych” - albo dla dobrych, zależnie od tego, kto o to pytał - co znaczy, że był regulatorem giełdowym, kontrolerem, a konkretnie szefem nowojorskiego oddziału SEC - Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.

Teraz siedział rozwalony na swoim wspaniałym tronie z czarnej skóry i pokazując mi wnętrze dłoni, mówił:

- Powinieneś skakać z radości, Jordan. Dwa lata temu SEC pozwała cię na dwadzieścia dwa miliony i chciała zamknąć ci firmę, a teraz chce się ułożyć na trzy i dać wam lekkiego klapsa w tyłek. To zwycięstwo. Pełne zwycięstwo.

Co za samochwała. Z grzeczności uśmiechnąłem się lekko, chociaż miotały mną sprzeczne uczucia. Za dużo tego było jak na pierwszy dzień po bożonarodzeniowym urlopie. Bo niby dlaczego miałbym się tak szybko zgodzić na układ, skoro SEC nie znalazła na mnie żadnych obciążających dowodów? Złożyli pozew przed z górą dwoma laty, zarzucając nam manipulowanie akcjami i wciskanie ich na siłę klientom. Rzecz w tym, że nie mogli tego podeprzeć faktami, zwłaszcza manipulowania akcjami, co było zarzutem trochę poważniejszym.

Pozwali czternastu Strattonitów, z których dwunastu położyło rękę na Biblii, zacisnęło zęby i zełgało. Tylko dwóch spanikowało i powiedziało prawdę, że owszem, wciskali akcje klientom. W ramach podziękowania za szczerość SEC wyrzuciła ich na zbity pysk z branży. (Cóż, ostatecznie pod przysięgą przyznali się do przestępstwa). A jakiż to straszny los spotkał tych, którzy skłamali? Ach, sprawiedliwość potrafi być taka poetycka! Wszyscy wyszli z tego bez najmniejszego szwanku i wciąż pracowali w Stratton Oakmont, uśmiechając się, wydzwaniając do klientów i wyłupując im oczy.

Mimo cudownego ciągu sukcesów w walce z kontrolerami były kontroler Ira Lee Sorkin proponował, żebym poszedł z nimi na układ i miał to już za sobą. Sęk w tym, że sugestia ta była dla mnie mało logiczna, ponieważ pociągała za sobą nie tylko konieczność wpłacenia trzymilionowej grzywny i zobowiązania się do przestrzegania przepisów giełdowych w przyszłości. Jej konsekwencją byłoby również to, że musiałbym zaakceptować dożywotni zakaz pracy na rynku papierów wartościowych i na zawsze opuścić Stratton Oakmont. Innymi słowy, nie mógłbym pracować w tej branży nawet wtedy, gdybym znalazł kiedyś sposób na zmartwychwstanie.

Już miałem wtrącić swoje trzy grosze, ale Sorkin Wielki nie umiał długo milczeć.

- Krótko mówiąc - ciągnął - ty i ja tworzymy świetną drużynę i wygraliśmy z SEC na ich własnym boisku. - Kiwnął głową, podziwiając płynącą z tych słów mądrość. - Zmęczyliśmy tych sukinsynów. Trzy miliony odzyskasz w miesiąc i będziesz mógł odpisać je od podatku. Nadeszła pora iść dalej, Jordan. W stronę zachodzącego słońca, ciesząc się żoną i córką. - Uśmiechnął się do mnie szeroko i znowu mądrze pokiwał głową.

1 ... 48 49 50 51 52 53 54 55 56 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название