Tajemnica Gadaj?cej Czaszki
Tajemnica Gadaj?cej Czaszki читать книгу онлайн
"Tajemnica gadaj?cej czaszki" jest kolejn? cz??ci? wspania?ej serii Alfreda Hitchcocka "Przygody trzech detektyw?w". Wed?ug wielu os?b w?a?nie ta cz??? jest najznakomitsza z ca?ej serii. Ksi??ka ta jest wci?gaj?ca ju? od pierwszej strony, zawiera wiele ciekawych w?tk?w oraz zwrot?w akcji. Opowiada ona o kolejnej sprawie rozwi?zywanej przez Trzech Detektyw?w: Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa i Boba Andrewsa. Pr?buj? wyja?ni?, jak czaszka mo?e sama wypowiada? ciche s?owa. Ksi??ka jest jedn? z pierwszych cz??ci serii. Naprawd? godna polecenia!
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozdział 13. Niepokojąca wiadomość
– O-o-obserwują nas? – głos Jupitera lekko zadrżał, a Pete i Bob wstrzymali oddech.
– Nie da się ukryć. Obserwują was i śledzą. Nazywają się Munger Trzy Palce, Benson Słodka Buzia i Leo Nożownik. Siedzieli w więzieniu ze Spike'em Neelym i teraz mają nadzieję, że trafią za wami do jego pieniędzy.
– My-my nie zauważyliśmy, aby nas ktoś śledził, panie Grant.
– Oczywiście, że nie. Ci faceci to profesjonaliści. Wynajęli dom przy drodze dojazdowej do składu złomu i obserwują was przez lornetki. Kiedy gdzieś jedziecie, śledzą was.
– Musimy zawiadomić policję – stwierdził Jupiter poruszony, a Bob i Pete, słuchający rozmowy przez głośnik, przytaknęli.
– Mówiłem już o tym inspektorowi Reynoldsowi – powiedział pan Grant. – Policja mogłaby ich stąd wykurzyć, ale nic więcej. Do aresztowania nie ma podstaw. Samo obserwowanie kogoś nie jest przestępstwem. A oni oprócz tego niczego innego nie zrobili… jak na razie.
– Inspektor Reynolds właśnie się obawiał, że bandyci pomyślą, iż wiemy, gdzie są ukryte pieniądze. Dlatego pilnują nas na wypadek, gdybyśmy się po nie wybrali.
– Nawet nie próbujcie. Kto wie, co Trzy Palce i reszta mogliby wam zrobić. Jeśli macie jakieś wskazówki, idźcie z tym na policję. Dobrze wam radzę.
– Nie mieliśmy ich… jak dotąd.
– Ale teraz macie?
– No cóż… tak – przyznał się Jupiter. – Chyba właśnie trafiliśmy na coś ważnego.
– Dobra robota! – ucieszył się pan Grant. – Jedźcie z tym zaraz do inspektora Reynoldsa. Odbędziemy sobie wspólną pogawęd… Ach, niestety. Zapomniałem, że inspektora nie ma dziś w mieście.
– No właśnie. Próbowaliśmy się do niego dodzwonić. Zastępuje go porucznik Carter, ale on o niczym nie chciał słyszeć.
– A teraz, gdybyście przekazali mu tę informację, zasługę przypisałby sobie i zgarnąłby całą nagrodę.
– Nagrodę? – powtórzył Jupiter, a Bob i Pete spojrzeli na siebie z ożywieniem.
– Stowarzyszenie Ochrony Bankierów oferuje dziesięć procent wartości skradzionych pieniędzy temu, kto je znajdzie. Należałoby się wam pięć tysięcy dolarów. Oczywiście, o ile wasza informacja okazałaby się prawdziwa.
– Pięć tysięcy dolarów! – szepnął Pete do Jupitera. – No, to mi się podoba! Zapytaj go, co musimy zrobić, żeby je dostać.
– Mam pewien pomysł – ciągnął dalej Grant. – Jeśli powierzycie waszą informację Stowarzyszeniu Ochrony Bankierów, my przekażemy ją dalej policji i nagroda wasza. W dokumentach zaznaczymy, że pieniądze znaleziono dzięki wam. Mógłbym do was podjechać i… Nie, to nie jest dobry pomysł.
Te zbiry pewnie by mnie rozpoznały i kto wie, na co mogłyby się ważyć. A może ty wymknąłbyś się niepostrzeżenie i spotkalibyśmy się niedługo na mieście?
– Nie mogę zostawić składu – odparł Jupiter, marszcząc brwi. – Odpowiadam za niego aż do powrotu wuja i ciotki. Mają być za godzinę lub dwie.
– Hmm… Rozumiem. A czy mógłbyś się wymknąć wieczorem, już po zamknięciu składu? Chętnie spotkałbym się z całą waszą trójką. Ale musielibyście wyjść tak, by Trzy Palce i reszta was nie zauważyli.
– To by się chyba dało załatwić, proszę pana – zgodził się Jupiter.
– Bob z Pete'em i tak muszą zaraz wracać do domu na kolację. Jak pan sądzi, czy będą śledzeni?
– Wątpię. Złodzieje są głównie zainteresowani tobą. Jesteś pewien, że uda ci się wymknąć niepostrzeżenie?
– Tak, proszę pana. Jestem pewien – odparł Jupiter, myśląc o Czerwonej Furtce Pirata, potajemnym wyjściu w płocie na tyłach składu.
– Ale byłbym dość późno, ponieważ dziś jest sobota i skład zamykamy dopiero o siódmej.
– Świetnie. Czy ósma ci odpowiada?
– Sądzę, że tak, panie Grant.
– To może spotkajmy się w parku Oceanview. Będę siedział na ławce przy wschodnim wejściu i czytał gazetę. Ubrany będę w brązową marynarkę i kapelusz z rondem. Niech każdy z was przyjdzie osobno i upewnijcie się, czy nikt was nie śledzi. Zrozumiałeś?
– Tak jest.
– I nikomu ani słowa o naszym spotkaniu, aż usłyszę, co macie do powiedzenia. Jasne?
– Wszystko jasne, panie Grant.
– A zatem, do zobaczenia o ósmej.
Kiedy Jupiter odłożył słuchawkę, Pete wydał z siebie długo tłumiony okrzyk:
– O, rany! Pięć tysięcy dolarów nagrody! Co jest, Jupe? Co ci tak mina z rzedła?
– Przecież jeszcze nie znaleźliśmy pieniędzy Spike'a Neely'ego – odparł Jupiter.
– Ale znajdziemy. Lub znajdzie je policja, kiedy pan Grant przekaże im nasze wskazówki. Może nawet pozwolą nam uczestniczyć w poszukiwaniach.
– Nie licz na to, jeśli porucznik Carter będzie miał coś do powiedzenia – skwitował Bob.
– Szkoda, że inspektor Reynolds musiał dziś wyjechać – powiedział Jupiter. – Chciałbym mu osobiście przekazać te informacje. No, ale skoro zna pana Granta…
Przerwało mu nawoływanie dochodzące z dziedzińca.
– Jupe! Trzeba wydać resztę klientom!
– To Konrad. Lepiej wrócę do pracy. W końcu odpowiadam za cały interes. Czy możecie spakować kufer i schować Sokratesa?
– Ojej! – Bob popatrzył na zegarek. – Jupe, muszę zdążyć do biblioteki przed zamknięciem. Zostawiłem tam kurtkę. A potem muszę się pokazać w domu.
– W porządku. Ja spakuję kufer – powiedział Pete. – A potem też zmywam się do domu. Spotykamy się w parku o ósmej. Zgadza się?
– Zgadza – potwierdził Jupiter.
Po wyjściu z Kwatery Głównej rozstali się. Pete bez entuzjazmu ruszył w stronę kufra i Sokratesa.
– No i co? – przemówił wyzywającym tonem do czaszki. – I co teraz powiesz, kiedy już odnaleźliśmy trop?
Sokrates uśmiechnął się do niego bez słowa.