-->

Zapalka Na Zakricie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Zapalka Na Zakricie, Siesicka Krystyna-- . Жанр: Детская проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Zapalka Na Zakricie
Название: Zapalka Na Zakricie
Автор: Siesicka Krystyna
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 287
Читать онлайн

Zapalka Na Zakricie читать книгу онлайн

Zapalka Na Zakricie - читать бесплатно онлайн , автор Siesicka Krystyna

Mada poznaje ch?opaka innego od wszystkich dotychczas jej znanych: jest nieufny, samotny, tajemniczy, niech?tnie opowiada o sobie, szczeg?lnie o przesz?o?ci… "Zapa?ka na zakr?cie" to ksi??ka o sprawach wa?nych i nie?atwych – o skomplikowanym j?zyku uczu?, o tym, jak trudno o mi?o?ci m?wi?, jak trudno spe?nia? czyje? oczekiwania, nie zawie?? zaufania najbli?szych. Ta debiutancka powie?? Krystyny Siesickiej ch?tnie czytana jest do dzi? przez dorastaj?ce dziewczyny ciekawe ksi??ek o mi?o?ci, szczeg?lnie tej pierwszej, najbardziej emocjonuj?cej i niepewnej.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 36 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Zupełnie tak, jakby Marcin miał cztery lata – wtrąciłam – i musiał trzymać się jej spódnicy!

– Uczepiłaś się akurat nie tego zdania, które mnie wydało się ważne… – zaoponowała mama. – Ona powiedziała mi zupełnie wyraźnie: "Marcin bardzo się tu nudzi…" i ty się nad tym zastanów, Mada! Dla tego jednego zdania powtórzyłam ci całą rozmowę… On się nudzi, rozumiesz?

– Rozumiem. Do tego wniosku doszłam już tysiąc razy, mamo! I dlatego również powiedziałam ci na samym początku, że Marcin mnie nie kocha! Marcin po prostu spędza ze mną czas.

Mama wstała z krzesła i podeszła do mnie. Jednym palcem podniosła mi brodę do góry i stwierdziła zaskoczona:

– Jesteś rozsądna, wiesz?

Sierpień nie skąpił nam cudownych dni. Wszystkie chwile spędzane z Marcinem kolekcjonowałam starannie w pamięci, cieszyłam się każdą. Był to jakiś kredyt, który pozwoliłam sobie wziąć od życia – postanowiłam się cieszyć tym, co mam, zmartwienia zostawić na później. Starannie ukrywałam przed Marcinem moje uczucia. Byłam w stosunku do niego jadowita, zgryźliwa i w ciągłej opozycji. Nie pytałam o nic. Ach, nie! Raz uległam pokusie i zadałam mu pytanie dotyczące ubiegłego roku…

Było bardzo gorąco i wracałam z siatkówki nieludzko zmordowana. Przy "Parasolach" spotkałam Marcina. Byłam zgrzana, zakurzona, każdy włos sterczał mi w inną stronę. A on szedł naprzeciwko mnie odprasowany i wytworny. W ręku trzymał książkę, której tytułu w pierwszej chwili nie spostrzegłam. Zawahałam się, kiedy zaproponował, żebyśmy usiedli na chwilę pod parasolem i wypili po szklance soku pomidorowego.

– Sok jest historią niesłychanie kuszącą, ale wyglądam okropnie!

– Wyglądasz, ale to przecież nic nie szkodzi. Jesteś na wakacjach, a nie na przyjęciu u królowej angielskiej!

– Ty też jesteś na wakacjach… – popatrzyłam na jego nieskazitelne białe tenisówki.

– Ja to co innego… – mruknął niechętnie – spójrz!

Wyciągnął w moją stronę książkę. Był to podręcznik historii. Zrobiło mi się głupio.

– To chodźmy na ten sok – zgodziłam się szybko. Usiedliśmy przy stoliku i wtedy zapytałam:

– Właściwie z czego cię obcięli? Z historii?

Nie odpowiadał długo, więc dorzuciłam gwałtownie: – Nie chcesz, to nie mów! Możemy uważać, że tego pytania nie było.

– Było to pytanie. Jeszcze ciągle mam je w uszach – odparł. – Zasadniczo obcięli mnie z matematyki. A poza tym…

– Poza tym? – chciałam mu ułatwić swoim obojętnym tonem.

– Nieważne.

Z tym już się nie mogłam zgodzić.

– Bardzo ważne właściwie. Głupio stracić rok.

– Pewnie, że głupio. Ale straciłem go i jeżeli teraz zacznę rozpamiętywać tę sprawę, w niczym nie zmieni to sytuacji… Zmęczyła cię siatkówka, co?

– Nie można na tym boisku grać w samo południe. Słońce piekielne!

– Opaliłaś się jeszcze bardziej, jesteś już zupełni czarna!

– Możliwe, ale na nosie zaczyna mi schodzić skóra!

– Czemu nie posmarujesz kremem?

– Smaruję, ale to nic nie pomaga! Wyjęłam z torby tubkę kremu i już chciałam wycisnąć odrobinę na palec, kiedy Marcin wyjął mi go z ręki.

– Poczekaj…

Najpierw starannie doprowadził do porządku zmiętoszoną tubkę.

– No, daj ten nos… – powiedział zbliżając natłuszczony palec do mojej twarzy.

Obiecałam sobie solennie, że tym razem nie zamknę oczu, żeby nie ogarnęły mnie znowu wrażenia podobne do tych, którym uległam wtedy, kiedy zdejmował mi pająka z włosów. Marcin nie poprzestał na nosie. Delikatni rozsmarował mi krem na czole i na policzkach. Przypomniał mi się nasz Julek, który kupował litry olejków dla Marianny. Spojrzałam na Marcina. Ściągnął brwi, zmarszczył nos i bez cienia entuzjazmu wklepywał mi krem czubkami palców.

– Nawet fachowo… – przyznałam.

– Moja mama zawsze tak robi… – roześmiał się.

– Twoja mama jest bardzo ładna!

– Prawda? – ucieszył się. – Ja też tak uważam! Jest chyba nawet wyjątkowo przystojna! I jest dobra, wiesz? – powiedział ciepło. – Nie masz pojęcia, jaka ona jest dobra!

– Robi wrażenie wymagającej. Nie wiem, może się mylę?

– Jest wymagająca, ale to wypływa z czego innego… Staram się zrozumieć jej wymagania, chociaż chwilami to diabelnie trudna sprawa. – Wytarł palce w bibułkę. – Czy mniej cię teraz pali twarz?

– O wiele mniej!

– Nie siedź dziś więcej na słońcu, Mada. Może byśmy po obiedzie poszli do lasu poszukać gałęzi, jak myślisz?

Lubiliśmy oboje podmokłe łąki, które z jednej strony jeziora ciągnęły się szeroką płaszczyzną, intensywnie zielone, rozległe, sięgające aż do ciemnej ściany lasu. Można było dojść do niego inną drogą, wydeptaną i suchą, ale myśmy chodzili zawsze łąkami. Młode, zielone żaby wyskakiwały nam spod nóg przy każdym kroku, szliśmy boso, Marcin wydawał mi się tam zawsze jakiś zwyczajniejszy, bardziej podobny do Tomasza czy Julka. W lesie szukaliśmy powyginanych korzeni, pokracznych gałęzi, które swoim kształtem przypominały nam ludzi, zwierzęta i przedmioty.

Tego dnia Marcin zapytał mnie nieoczekiwanie:

– Czy Tomasz prosił cię na swoje urodziny?

– Prosił mnie… ale chyba nie pójdę.

– Dlaczego?

– Bo ja wiem? Nie mam ochoty po prostu.

Marcin uważnie oglądał podniesiony przed chwilą korzeń. Odwracał go na wszystkie strony i usiłował dopatrzeć się w nim czegoś.

– Nic mi on nie przypomina! – odrzucił korzeń między krzaczki jagód. – Mnie Tomasz również zaprosił.

Jeżeli Tomasz chciał mnie zastrzelić tym posunięciem i jeżeli Marcin chciał mnie zastrzelić tą wiadomością, udało im się to na sto procent!

– I co? – spytałam mętnie.

– Nic. Spotkałem Tomasza po odprowadzeniu ciebie, no i zaprosił mnie na urodziny. Mówił mi, że ma przyjechać jakiś jego kolega Alfred…

– Adam!

– Może Adam, nie pamiętam! Ma przyjechać, przywieźć magnetofon i niezłe podobno taśmy! Można by potańczyć! Może jednak zmienisz zdanie i pójdziesz?- zapytał.

Pomyślałam, że jeżeli zmienię zdanie i pójdę, to Marcin będzie wiedział, że robię to dla niego.

– Nie, wiesz, ja nie pójdę! – zdecydowałam.

Podniósł z ziemi następny okaz.

– Ten jest podobny do kaczki, spójrz! Tu ma szyję i głowę, prawda? A tu nóżki… Ja nawet mam ochotę pójść!- odrzucił korzeń i sięgnął po następny.

– Idź i opowiesz mi potem, jak było! Dlaczego nie zostawiłeś tej kaczki?

– Bo była zbyt podobna do wrony! Dobra, pójdę i opowiem ci, jak było.

Miałam nadzieję, że Marcin zacznie mnie w końcu namawiać. Ale w ciągu trzech dni, które upłynęły do urodzin Tomasza, nie rozmawialiśmy więcej na ten temat. Nie miałam już odwrotu. A jednak stało się tak, że byłam u Tomka. Po prostu dostojny jubilat osobiście zjawił się po mnie około godziny szóstej.

– Już od godziny ubaw po same uszy, a ciebie nie ma! Proszę ją namówić! – zwrócił się do mojej mamy. – Czy to jest sens tak siedzieć w domu?

– Nie ma sensu – stanęła po jego stronie mama. – Namawiam cię, Mada, słyszysz? Tomasz mieszkał niedaleko nas.

– Nie można robić z siebie pustelnicy! – tłumaczył mi po drodze. – Co ci z tego przyjdzie? A poza tym ten twój poeta-katastrofista tkwi przy butelce i pije!

Stanęłam jak wryta.

– Pije?

– No! Wyrwali mi się z Adamem i przynieśli pół litra. Nie było amatorów, więc ciągną sami. Powinnaś go pilnować!

– Ani on nie potrzebuje niańki, ani ja się na niańkę nie nadaję… Tomasz, przepraszam cię bardzo. Wracam do domu.

– Przeciwnie, Mada, musisz iść. Może on się zreflektuje! Nie wie, że poszedłem po ciebie, a ja… poszedłem głównie dlatego…

– Przeceniasz moje wpływy. Nie mam żadnych! Nie opierałam się jednak, kiedy Tomasz wziął mnie pod rękę i pociągnął w stronę furtki. Pokusa, żeby zobaczyć Marcina, żeby zobaczyć go właśnie teraz, była zbyt silna.

– Głupio to wszystko wypadło! Poprosiłem go, bo chciałem ci zrobić przyjemność, Mada. Tymczasem on przyszedł, a ty nie… nic z tego nie rozumiem!

– Nie będę ci tłumaczyć, dobrze? – serce biło mi idiotycznie, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi. Tomasz poklepał mnie lekko po ramieniu.

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 36 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название