Zapalka Na Zakricie
Zapalka Na Zakricie читать книгу онлайн
Mada poznaje ch?opaka innego od wszystkich dotychczas jej znanych: jest nieufny, samotny, tajemniczy, niech?tnie opowiada o sobie, szczeg?lnie o przesz?o?ci… "Zapa?ka na zakr?cie" to ksi??ka o sprawach wa?nych i nie?atwych – o skomplikowanym j?zyku uczu?, o tym, jak trudno o mi?o?ci m?wi?, jak trudno spe?nia? czyje? oczekiwania, nie zawie?? zaufania najbli?szych. Ta debiutancka powie?? Krystyny Siesickiej ch?tnie czytana jest do dzi? przez dorastaj?ce dziewczyny ciekawe ksi??ek o mi?o?ci, szczeg?lnie tej pierwszej, najbardziej emocjonuj?cej i niepewnej.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wzięłam od niego wędkę i zacisnęłam zęby. Rzeczywiście bardzo się bałam, że nagle poczuję na jej końcu ciężar ryby! Tymczasem Marcin ściągnął z siebie sweter i podał mi go, biorąc z powrotem swoje wędzisko.
– Włóż sweter, Mada… -powiedział – to idiotyczne, że ciągnąłem cię tu po nocy. Może chcesz, żebyśmy wrócili?
– Skąd! Przecież musimy złapać rybę!
Teraz mogłam już tkwić na środku jeziora aż do rana. Sweter Marcina był na mnie o wiele za duży. Sweter Marcina. Miałam go na sobie. Doznałam dziwnego uczucia, które usiłowałam jakoś sprecyzować. Nie wiem, co mnie tak wzruszyło w tym swetrze – czy fakt, że Marcin zadbał o mnie, czy wrażenie, tak bardzo nieprawdziwe zresztą, że znalazłam się w jego ramionach. Czy była to po prostu radość z posiadania choć przez chwilę jednej rzeczy wspólnej z Marcinem?
– Ciepło ci? – zapytał. – Podaj mi rękę… tak, masz ciepłe ręce! – stwierdził.
Odwrócił się i gwizdał cicho. Woda na jeziorze marszczyła się lekko, a księżyc drżał na niej tak, jak ja drżałabym z zimna, gdyby nie sweter Marcina. Ryba nie brała.
Wracaliśmy do domu dość późno. Przed furtką Marcin powstrzymał mój gest.
– Nie, nie oddawaj mi go teraz. Jutro! Przecież to nic pilnego – przytrzymał rękaw swetra, żebym mogła z powrotem wsunąć rękę. – Dziękuję za tę eskapadę, Mada! Dobranoc!
Kiedy weszłam do pokoju, mama spojrzała na mnie badawczo i od razu spostrzegła ten nowy szczegół mojej garderoby.
– Nie gniewaj się – powiedziałam – było tak przyjemnie, że nie chciało mi się wracać! I widzisz, nie zmarzłam, Marcin dał mi swój sweter…
– Dobrze, że chociaż o tym pomyślał! – powiedziała cierpko.
– No to ja już pójdę… – usłyszałam nagle obcy głos od strony okna.
Dopiero teraz zauważyłam, że stała tam matka Marcina. Przyglądała mi się badawczo, jakby chciała zetrzeć z mojej twarzy obojętny uśmiech, z którym ją przywitałam, i odkryć pod nim jakąś tajemnicę. Niestety… nie miałam tajemnic!
– Nawet do twarzy ci w tym swetrze… – przyznała ze swoją zwykłą uprzejmością.
Mama podniosła się z krzesła i sięgnęła po swój szal.
– Nalej sobie herbaty, aspiryna w pudełku… Czuję, że to wszystko skończy się grypą! Odprowadzę panią kawałek…
Jakżeby to było piękne, gdyby moje niewydarzone uczucie do Marcina mogło skończyć się grypą! Wyszły.
Było jasne, że przed moim przyjściem rozmawiały o nas. Oschły ton, którym mama zwracała się do mnie, nie nastrajał mnie optymistycznie, a także i jej milczenie, kiedy po chwili wróciła do domu.
Następnego dnia spotkaliśmy się na kortach, Marcin był zmęczony i psuł najprostsze piłki.
– Nie mogę dziś grać! – zawołał wreszcie z determinacją. – Jestem na to zbyt wściekły!
Nauczona doświadczeniem nie zapytałam o nic i po prostu zeszliśmy z kortu. Marcin sam zaczął mówić:
– Wiesz, Mada… wyjeżdżamy jutro! Matka ma jakieś swoje sprawy, które musi pozałatwiać. Głupia historia… – dorzucił – zupełnie bez sensu!
Te słowa zastanowiły mnie. Zaczęłam podejrzewać, że wczorajsza rozmowa naszych matek zakończyła się wnioskami i że nagły wyjazd Marcina jest ich konsekwencją. Tego rana, kiedy powiedziałam mamie, że umówiłam się z Marcinem na kortach, przestała malować usta, znieruchomiała i dopiero po chwili zastrzegła:
– Tylko żeby to nie trwało zbyt długo! Wydaje mi się, że on nie jest wart twojego czasu…
Spojrzałam w lustro i napotkałam tam jej spojrzenie. Przez kilka sekund tą okrężną drogą, patrzyłyśmy sobie w oczy.
Kiedy zeszliśmy z kortu, było jeszcze bardzo wcześnie.
– Przejdziemy się. Skinęłam głową.
– Może nie masz ochoty? – Marcin stanął na ścieżce.
– To powiedz!
– Mam ochotę – roześmiałam się z przymusem- trzeba zakończyć to wszystko jakimś spacerem!
– Zakończyć! To znaczy nie będziemy spotykać się po powrocie?
– Nie! – zdecydowałam nagle.
– Dlaczego? – zapytał.
– Po co? – odpowiedziałam pytaniem.
Stanowisko matki Marcina przeważyło szalę: nie chciałam zostawać tam, gdzie czułam się zbędna.
– A jeżeli bym nalegał? – zapytał Marcin po chwili.
– Nie będziesz nalegał!
Roześmiał się.
– Jak ty mnie zdążyłaś poznać! – powiedział z uznaniem.
Szliśmy bez celu i nagle spostrzegłam, że zbliżamy się do rosarium proboszcza. Uprzytomniłam sobie, że nigdy nie oglądaliśmy razem róż księdza.
– Ale o jedno mogę cię chyba prosić, Mada?
– Zależy o co?
– Mała rzecz. Odprowadź mnie na pociąg!
– Oszalałeś? – zawołałam zaskoczona.
– Umm… to takie romantyczne! Odjeżdżający pociąg, dziewczyna na peronie powiewa chusteczką! Sama poezja!
Jasne, że poezja. Bardzo chętnie pomachałabym mu chusteczką, ale kpił wyraźnie.
– Marcin – powiedziałam – nie bądźmy romantyczni! Jest druga połowa dwudziestego wieku!
– Masz rację, to zobowiązuje! A więc bez chusteczki!
Przez chwilę zdawało mi się, że mówi to poważnie, ale kiedy spojrzałam na niego, dostrzegłam natychmiast znajomą drwinę.
– Nie, Marcin, nie odprowadzę cię wcale.
– W porządku. Wcale…
Plebania była otoczona dość dużym ogrodem, zasłoniętym od drogi leszczynowym, gęstym żywopłotem. Ale furtka była zawsze otwarta.
– Chodźmy zobaczyć rosarium proboszcza – zaproponował Marcin – nie byłem tam nigdy!
– Nie lubię róż.
Sama czułam, że przeciągam strunę.
– Ja też nie lubię róż – powiedział Marcin spokojnie – ale chętnie zobaczę rosarium. Podobno jest fantastyczne.
– Ale ja nie mam ochoty oglądać rosarium! – upierałam się. – To mnie zupełnie nie interesuje. Jeżeli rzeczywiście chcesz je zobaczyć, to idź, poczekam na ciebie… o, jest ławka!
Marcin przystanął, niezdecydowany.
– Rzeczywiście chcę… – mruknął po chwili ze złością – i rzeczywiście pójdę sam! Jesteś fenomenalnie uparta – stwierdził – i zaczynam przypuszczać, że znosiliśmy się nawzajem na zasadzie jakiegoś kontrastu!
– To znaczy, że uważasz siebie za łagodnego baranka, tak? – zapytałam siadając na ławce.
– Pozwolisz, że nie będę precyzował tego dokładnie… – mruknął i wszedł do ogrodu.
Kiedy zaczynałam oglądać róże proboszcza, później wszystko dokoła mnie wydawało mi się brzydkie. Lubiłam je. Potrafiłam z Miśką godzinami podziwiać odmianę po odmianie, znałyśmy na pamięć wszystkie zakątki rosarium! Gdyby Marcin mnie kochał, weszłabym tam teraz razem z nim. Gdyby Marcin mnie kochał, pokazałabym mu teraz te dwubarwne róże, które wydawały mi się zawsze najpiękniejsze… Gdyby Marcin mnie kochał, nie siedziałabym teraz sama na ławce przed rosarium…
Wrócił bardzo szybko.
– To było warte dokładniejszego obejrzenia i żałuję, że nie przyszedłem tu wcześniej. Taki rzut oka to za mało. Dziękuję ci, że poczekałaś.
Ruszyliśmy w stronę osiedla. Z przeciwnej strony drogi nadchodziła Miśka z Piotrem.
– Idziemy do proboszcza! – powiedziała, kiedy zbliżyli się do nas.
– Furtka otwarta, róże piękne… – odparł Marcin- żałuję, że nie przyszedłem tu dawniej!
– Jak to? – zdziwiła się Miśka. – Widziałeś je pierwszy raz?
– Nigdy tu jeszcze nie byłem!
– No wiesz, Mada! Że też nie przyprowadziłaś go wcześniej!
Nie mogłam dać jej najmniejszego znaku, bo przez cały czas patrzyła na Marcina.
– Mada przecież uwielbia te róże! – mówiła. – Zawsze po przyjeździe do Osady, pierwsza rzecz, gna do rosarium! – dopiero teraz spojrzała na mnie i speszyła się.- Coś ty…? Mada…?
Marcin stał obok mnie pochmurny, nieskory do rozmowy. W swojej białej koszuli i odprasowanych spodniach wyglądał tak jak wtedy, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz przed czytelnią… zupełnie jakby nie było tego lata za nami, jakbym go nie znała! Patrzył na mnie drwiącym spojrzeniem, tym samym, którym skwitował nasz uśmiech pod słupem ogłoszeniowym. Tylko jego tenisówki pobrudzone były ceglastym pyłem kortu, tak jak moje.
Nie mówiąc do siebie ani słowa, ani jednego słowa- wróciliśmy do domu.
– No, to ciao, Mada!
– Ciao…