Zapalka Na Zakricie
Zapalka Na Zakricie читать книгу онлайн
Mada poznaje ch?opaka innego od wszystkich dotychczas jej znanych: jest nieufny, samotny, tajemniczy, niech?tnie opowiada o sobie, szczeg?lnie o przesz?o?ci… "Zapa?ka na zakr?cie" to ksi??ka o sprawach wa?nych i nie?atwych – o skomplikowanym j?zyku uczu?, o tym, jak trudno o mi?o?ci m?wi?, jak trudno spe?nia? czyje? oczekiwania, nie zawie?? zaufania najbli?szych. Ta debiutancka powie?? Krystyny Siesickiej ch?tnie czytana jest do dzi? przez dorastaj?ce dziewczyny ciekawe ksi??ek o mi?o?ci, szczeg?lnie tej pierwszej, najbardziej emocjonuj?cej i niepewnej.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Do końca dnia chodziłam wściekła. Ewie nie powiedziałam o spotkaniu w czytelni, ale Miśce odraportowałam wszystko. Siedziałyśmy po południu na ławce przed kościołem i opalałyśmy nogi.
– Coś ty się tak na niego uparła? Podoba ci się rzeczywiście czy tylko tak na przekór wszystkiemu?
– Oj, Miśka, jak mi się może podobać czy nie podobać chłopak, którego nie znam? Jasne, że na przekór wszystkiemu!
– Swoją drogą, jakie my jesteśmy dziwne!
– zastanowiła się Miśka. – Jak nam coś dają, to nie bierzemy, a jak tylko napotykamy trudności, zaraz ogarniają nas mordercze apetyty. Nawet gdybyśmy miały zwymiotować po konsumpcji.
– Tobie i dają,i masz apetyt!
– Mnie i dają, i mam apetyt… tak, ale wy się bawicie, a ja nie mogę!
– Ty już musisz być konsekwentna!
Miśka roześmiała się.
– Och, jak dobrze, że Piotr nie słyszy tego, co mówisz. Mada! Musiałam mu dać słowo, że nigdy w życiu nie będę w stosunku do niego konsekwentna. Uważa, ze ta chwila, kiedy zacznę być konsekwentna, będzie końcem naszej miłości.
– Może w waszym przypadku… – zastanowiłam się- bo jest taki szczególny. Ale w moim pojęciu te dwa uczucia są nierozerwalne! Wydaje mi się, że kiedy pokocham kogoś naprawdę, od razu stanę się konsekwentna…
– Ja też tak uważam – zgodziła się Miśka – ale Piotr rozumuje ze swojego punktu widzenia. Boże, jak to paradoksalnie brzmi: jego punkt widzenia! A zresztą… Zastanówmy się lepiej, co zrobić z tym całym Marcinem!
Ale po rozmowie z Miśką odechciało mi się łamać naszego Parysa.
– Ech, chyba dam temu spokój!
– Coś ty? Co ci szkodzi odrobina sportowej zaprawy! Wyobraź sobie minę Ewki i Tomka!
– Wyobrażałam sobie dość dokładnie, kiedy weszłam do czytelni! Ale wiesz, Miśka, wszystko to jest takie małe i nieważne!
Po chwili jednak ogarnął mnie znowu duch walki. W naszą stronę szedł Parys.
– Na Faulknera nie dał się złapać, wyciągaj nogi!- syknęła Miśka.
– Przezorniej będzie, jeżeli je schowam! Chociaż Tomulek stwierdził, że mi łydki wyszczuplały. Miśka, on siada na sąsiedniej ławce… – mamrotałam cicho.
Marcin spojrzał na nas obojętnym wzrokiem, wyjął z kieszeni "Przegląd Sportowy".
– Kontempluje Walaska… – stwierdziłam – i Bogu dzięki! W gruncie rzeczy, gdyby nas zaczepił, powiedziałabym, że nie uznaję takich znajomości!
– O co ci więc chodzi? Chcesz, żeby podszedł do ciebie z bukietem róż i wykrztusił łamiącym się ze wzruszenia głosem: "O pani! Wybacz mi moją czelność…"
– Daj spokój, Miśka, bo on gotów usłyszeć.
– Nic nie usłyszy, skarbie! Jest tak pochłonięty prawym sierpowym Bendiga i bicepsami Jędrzejowskiego, że nie zauważy twoich łydek, nawet gdybyś mu je położyła na "Przeglądzie Sportowym"!
– Słuchaj, zabieramy się stąd… – zdecydowałam. – Już ja wymyślę jakiś sposób na niego! Ale głupiej cizi nie będę z siebie robić!
Miśka wsunęła na nogi klapki.
– Masz rację – zgodziła się – rzecz nie jest twarzowa!
Przeszłyśmy obok Marcina wpatrzone w wieżę kościoła. Wieczorem mordowałam Faulknera. Z nudów. Mama zrobiła sobie maseczkę ze świeżych poziomek i siedziała przy stole upstrzona czerwonymi cętkami. Resztką waty zmywała emalię z paznokci. Przyglądałam się jej znad książki.
– Za mało masz tej waty, mamo! Może wyskoczyć do kiosku?
– Masz ochotę przelecieć się?
– Mam ochotę pójść po watę, jeżeli jest ci potrzebna… – sprostowałam.
– Dziękuję, wytarczy mi to, co jest w domu. Mama wstała, zmyła z twarzy poziomki. Była już w piżamie, zwykle kładła się wcześniej, odrabiając całoroczne zaległości. Alusia grała w durnia u sąsiadów z przeciwka. Hałaśliwy rechot jej paczki dobiegał do nas przez okno. I pomyśleć, że tak niedawno…
– Wiesz co… – powiedziała mama wyjmując z szafy sukienkę – pójdziemy sobie gdzieś na herbatę! We dwie! Co ty na to?
Z ulgą zamknęłam Faulknera.
– Pomysł jest.
– No! To ubieraj się!
Nie upłynęło dziesięć minut, jak szłyśmy już w stronę centrum Osady.
– Pójdziemy pod,,Parasole"! – zaproponowała mama.
Nie chciałam pod "Parasole". Oni wszyscy lubili tam zaglądać od czasu do czasu, nie miałam ochoty na żadne spotkania.
– A może lepiej do Bistro?
– Jak wolisz…
Zastanawiałam się niekiedy, jak ułożyłoby się to wszystko, gdybyśmy tego wieczora nie poszły do Bistro. Może tak samo, może zupełnie inaczej. Ile wielkich spraw w życiu człowieka zależy od maleńkich, niedostrzegalnych nieomal decyzji?
Bistro było małą cukiernią położoną na uboczu Osady. A jednak przejść obok niego musieli i ci, którzy wracali z kortów; i ci, którzy wracali znad jeziora. Dlatego pewnie było tam zawsze pełno, chociaż kawę podawano bardzo podłą.
Zamówiłyśmy herbatę.
– Tłok tu jak na odpuście – powiedziała mama wyciągając papierosy – ale lubię czasami posiedzieć pośród zupełnie obcych ludzi, poobserwować, posłuchać… Spójrz, jaka wytworna jest ta pani, która weszła w tej chwili!
Rzeczywiście. W drzwiach stała kobieta wyjątkowo ładna i wyjątkowo dobrze ubrana. Nie, nic w niej nie było udziwnionego, przeciwnie, każdy szczegół jej ubrania uderzał prostotą i to może stanowiło zasadniczy kontrast z odważnymi kolorami i fantazyjnym krojem sukienek, które miały tu na sobie inne kobiety. Mama wpatrywała się w nią jak urzeczona. Może tamta spostrzegła to, może znowu zagrał przypadek. Przesunęła się miedzy stolikami i stanęła przy naszym. Uśmiechnęła się do mamy przepraszająco.
– Czy mogłabym przysiąść się do pań? Taki tu tłok! Umówiłam się i muszę chociaż zaczekać!
– Proszę bardzo – mama zdjęła torbę z wolnego krzesła – na pewno nie będzie nam pani przeszkadzać!
– Ja już nawet nic nie będę zamawiać, żeby nie przedłużać sprawy! – zapewniła.
– Ależ niech pani zamówi! My i tak niedługo zwolnimy stolik i będzie pani mogła tu zostać…
– Bardzo pani miła… – podziękowała.
Mama wyglądała przy niej jak wróbelek. Szary, niepozorny. Wyglądała, ale czy czuła to? Zrobiło mi się strasznie przykro, kiedy pomyślałam, że mogła spostrzec to sama! Siedziałyśmy we trzy nie mówiąc ani słowa. Mama widać uznała to za krępujące, bo zapytała mnie banalnie:
– Nad czym tak rozmyślasz, Mada?
Roześmiałam się, na pewno trochę sztucznie.
– Prawdę mówiąc, myślałam o tobie!
– Powinna się pani cieszyć! – powiedziała tamta.- To dobrze, jak córka myśli o matce…
Widać była rozmowna z natury, bo zwróciła się do mnie z pytaniem:
– Pani ma takie dziwne imię… a może ja się przesłyszałam?
– Mada, Magdalena!
– Ach, Magdalena! Skrót oryginalny! Sama go pani wymyśliła?
– Nie. Mama.
– Ja poproszę dwie kawy! – zwróciła się do kelnerki, a później do mamy:
– Korzystam zatem z pani propozycji!
Nagle zauważyłam, że ktoś staje obok mnie. Podniosłam głowę i w pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co tu się dzieje…
– Panie były tak uprzejme i pozwoliły mi usiąść…- powiedziała matka Marcina.
On sam, widać, nie mógł się zorientować, czy jesteśmy znajomymi jego matki, czy też kimś zupełnie obcym. Zawahał się wyraźnie, ale na wszelki wypadek nachylił się w kierunku mojej mamy ruchem, na który automatycznie zareagowała wyciągnięciem ręki. Jakoś to tak przezabawnie wypadło! Wymamrotał swoje nazwisko, którego nie dosłyszałam. Później odwrócił się w moją stronę.
– Marcin! – powiedział głośno.
– Magdalena! – odparłam strzelając okiem w kierunku jego mamy. Spostrzegła to.
– Pani ma na imię Mada! Prawda, jak ładnie?
Skinął głową z kamiennym wyrazem twarzy, ale w jego wzroku dostrzegłam lekkie rozbawienie. "Może przypomina sobie, jak głupio wyglądałam wtedy, pod słupem ogłoszeniowym?" – pomyślałam.
Nieoczekiwany wyskok Marcina w jakiś sposób zobowiązał nasze mamy do podjęcia tej przypadkowo narzuconej znajomości. Rozmawiały dość banalnie i po stwierdzeniu, że początek lata był wyjątkowo udany, ustaliły prognozę pogody na następny tydzień, zgodnie stwierdzając, że od świętej Anny zaczną się z pewnością chłodniejsze wieczory. Potem utknęły.