Pafnucy
Pafnucy читать книгу онлайн
Pafnucy to imi? przesympatycznego nied?wiedzia. Jego przygody to nieprzerwany ci?g zabawnych wydarze?, opisanych tak dowcipnie, jak to tylko Joanna Chmielewska zrobi? potrafi. Realizm obserwacji przyrody, tre?ci ekologiczne, przeplataj? si? z ciekawie nakre?lonymi postaciami zwierz?t – bohater?w ksi??ki. Synowi czytali?my w k??ko i na wyrywki, sami doskonale si? przy tym bawi?c. Potem sam wr?ci? do tej lektury, za?miewaj?c si? przy ka?dym dialogu Marianny z Pafnucym. Kiedy rozrywki by?o nam ma?o, si?gn?li?my po drug? cz??? "las Pafnucego". R?wnie weso?a, cho? pierwszej cz??ci nie pobije. Makama poleca. Kiku? w rozpaczy chcia? powiedzie? cokolwiek o Pafnucym. Pafnucy si? nie ba?, w towarzystwie Pafnucego on te? prawie si? nie ba?, Pafnucy tam le?a? przy le?niczym, Pafnucego wszyscy lubili…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– To ja ciebie chciałem o to zapytać – powiedział Pucek i usiadł obok Pafnucego. – Zdaje się, że narobiłeś niezłego zamieszania?
– Ja? – zdziwił się Pafnucy. – No, może trochę. Ale mnie się wydaje, że zamieszanie było już przede mną. Czy Karuś nic ci nie mówił?
– Mówił, owszem. W przelocie, bo mieliśmy mało czasu. Zrozumiałem, że wielki dziki niedźwiedź wystraszył całą wieś. Ganiali go jak obłąkańcy z różną bronią, aż w końcu uciekł do lasu. Niedźwiedź to chyba ty? Wielki jesteś z całą pewnością.
Pafnucy wyraźnie poczuł, że coś tu jest nie tak. Pucek mówił mu o tym, co sam wiedział lepiej. Karuś miał wyjaśnić całkiem co innego i wszystko razem robiło się coraz bardziej skomplikowane.
– Nie – powiedział stanowczo. – To znaczy tak, owszem, niedźwiedź to ja, ale nic nie rozumiem. Co właściwie Karuś powiedział?
Pucek kłapnął zębami na srokę, która podleciała zbyt blisko, i usiadł wygodniej.
– Może i służysz za posła, ale nie lataj mi tak przed nosem – powiedział do niej. – No więc, Pafnucy, ja też przestaję rozumieć. Sam nie wiesz, co robisz, czy jak? Karuś powiedział, że w ich wsi pokazał się niedźwiedź. Jakiś facet nadział się na niego, krzyku narobił i wszyscy ludzie razem z psami ruszyli niedźwiedzia odpędzać. Byłeś tam w końcu czy nie?
– Byłem – powiedział Pafnucy z zakłopotaniem. – Ale…
– Trafił na ciebie któryś człowiek?
– Trafił – przyznał Pafnucy. – Ale…
– Narobił krzyku?
– Narobił. Ale…
– No to o co chodzi? – zniecierpliwił się Pucek. – Ten niedźwiedź to ty! Co ci do głowy wpadło, żeby pokazywać się ludziom? Młodszy byłeś i nie miałeś takich głupich pomysłów, a za to teraz, jak jesteś dorosły…
– Wcale się nie czuję dorosły – powiedział doszczętnie skołowany Pafnucy. – Czuję się tak, jakbym się przed chwilą urodził. Czy Karuś powiedział, że to byłem ja?
– No przecież cię widział na własne oczy! Co prawda, dopiero pod koniec, ale nawet z tobą rozmawiał!
– Mówił do mnie – sprostował Pafnucy. – To znaczy, krzyczał. Ja się nie zdążyłem odezwać ani jednym słowem. Ale to było odwrotnie, wcale nie tak.
– Tylko jak?
– To nie było tak, że ja przyszedłem i zrobiło się zamieszanie – wyjaśnił Pafnucy. – Tylko najpierw było zamieszanie, a potem ja. Specjalnie poszedłem zobaczyć, co się tam dzieje, bo zamieszanie było, a mnie nie było.
Pucek przyjrzał mu się z niedowierzaniem i podrapał się za uchem.
– No, wiesz… – rzekł niepewnie. – Nie podnieśli chyba krzyku, ponieważ przeczuwali, że przyjdziesz…? Masz na myśli, że najpierw wrzeszczeli i latali, a dopiero potem zobaczyli niedźwiedzia?
Pafnucy zastanowił się porządnie.
– Tak – powiedział stanowczo. – Najpierw latali i wrzeszczeli, a potem zobaczyli niedźwiedzia. I Marianna chce wiedzieć, dlaczego latali i wrzeszczeli przedtem.
– Karuś mówił, że przez niedźwiedzia – stwierdził Pucek jeszcze bardziej niepewnie.
Pafnucy milczał przez chwilę.
– W takim razie nic nie rozumiem – oznajmił stanowczo. Pucek również milczał przez chwilę.
– Jeżeli jesteś zupełnie pewien, że cię tam przedtem nie było – powiedział ostrożnie. – To wiesz… To tego… No, jak by tu… To w takim razie ja też nic nie rozumiem!
Nadzwyczajnie ucieszona komplikacjami, sroka poderwała się i odleciała z furkotem, bo nie wytrzymała, żeby nie zacząć od razu rozgłaszać wszystkiego. Pafnucy i Pucek w dalszym ciągu rozważali sprawę. Pucek przypomniał sobie dokładnie, co Karuś mówił.
– Powiedział, że zgłupieli ze strachu – mówił z namysłem. – Chcieli tego niedźwiedzia wypędzić. Złapali, co im pod rękę wpadło, różne widły i tak dalej, a jeden półgłówek nawet strzelał, ale rozumiem, że nie trafił. I hałas robili, walili w jakieś balie i patelnie…
Reszta rozmowy poświęcona została wyjaśnianiu, co to jest balia i patelnia, i w rezultacie Pafnucy ruszył w drogę powrotną niewiele mądrzejszy niż przedtem.
Sroka oczywiście już dawno siedziała na drzewie nad jeziorkiem. Zdążyła opowiedzieć, co mówił Pucek, co mówił Pafnucy, co mówił Karuś, co sama wymyśliła i odgadła i co ktoś inny jeszcze mógłby powiedzieć. Słuchały jej gadania różne zwierzęta, bo wszystkich w końcu ta dziwaczna historia zaciekawiła.
– Ganiali niedźwiedzia – powiedział w zadumie borsuk. – Pafnucy może sobie nie zdawał sprawy, że go widzą, pokazał się im bezwiednie i nie miał pojęcia, dlaczego wrzeszczą…
– Ale przecież ona sama mówi, że odleciała, bo wrzeszczeli, a Pafnucy jeszcze był w lesie – zauważył rozsądnie Łukasz.
– Szału dostanę, jeśli ktoś tego nie wyjaśni! – krzyknęła z gniewem Marianna i zaczęła raz po raz wskakiwać do wody.
– Przestań tak pryskać na wszystkie strony! – powiedział Remigiusz z niechęcią i odsunął się trochę dalej od brzegu. – Jak znam ludzi… Ktoś jeden mógł zobaczyć Pafnucego z daleka i od razu narobić paniki. Straszny niedźwiedź się na niego rzucał, głupota. Ludzie są zdolni do takich idiotyzmów.
– Na widok nas wrzeszczą z daleka – przyznał dzik Eudoksjusz. – Żałują nam tych swoich kartofli. Skąpiradła.
– Ale przecież Pafnucy nic tam nie jadł? – spytał podejrzliwie borsuk.
– A kto go tam wie – mruknął Remigiusz.
– Pafnucy powinien jeszcze raz to wszystko porządnie opowiedzieć! – zawołała Marianna. – Gdzie on w ogóle jest, dlaczego jeszcze nie wrócił?! Niech ktoś sprawdzi, czy nie idzie, bo mnie się coś zrobi!
Dzięcioł, który był bardzo uczynny, oderwał się od drzewa i pofrunął w las. Z tupotem nadbiegł Kikuś i powiedział, że spotkał kolegę, który uciekł od ludzkiego zamieszania, i widział Pafnucego w lesie. Pafnucy dopiero szedł w tamtą stronę. Nic się nikomu nie zgadzało. Dzięcioł wrócił i przyniósł wiadomość okropną.
– Przeleciałem całą trasę – oznajmił. – Tam i z powrotem. Na łące pusto, a Pafnucego nigdzie nie ma.
– Jak to, nie ma?! – krzyknęła z oburzeniem Marianna.
– No zwyczajnie, nie ma. Nigdzie go nie widać.
– Może wraca okrężną drogą…! – wrzasnęła Marianna. – Teraz kiedy wszyscy na niego czekamy…! Oszalał chyba…! Niech go ktoś znajdzie! Gdzie te ptaki?!
– No wiesz, o tej porze roku siedzą na gniazdach i nie bardzo mogą sobie pozwalać na dalekie wyprawy – zauważył dzięcioł. – Ja też muszę zaraz pomóc mojej żonie. Musisz poczekać cierpliwie.
– Cierpliwie…! – wysyczała dziko Marianna. – Cierpliwie…! Chyba pęknę!
Zaraziła swoją niecierpliwością innych i wszyscy zaczęli czekać w lekkim zdenerwowaniu. Czekali i czekali, a Pafnucego ciągle nie było…
Pafnucy bowiem pożegnał Pucka i ruszył do jeziorka najkrótszą drogą. Zboczył tylko odrobinę na samym skraju lasu, gdzie przebiegała ludzka droga. Krótko przedtem jechał tą drogą wóz, który wiózł marchew, trochę tej marchwi pogubił i Pafnucy nie mógł nie skorzystać z okazji. Rzadko jadał marchew, a bardzo ją lubił, poszedł zatem kawałeczek obok drogi aż do miejsca, gdzie wóz skręcił na łąkę i przestał gubić marchew, bo było tam równo i nie podskakiwał już na korzeniach i dołach. Pafnucy zjadł ostatnią zgubę i zawrócił, żeby podążyć prosto do Marianny.
I nagle coś poczuł. Było to coś tak niezwykłego, że zatrzymał się jak wryty. Stał, węszył i nie wierzył sam sobie.
Od lasu powiał wiatr i przyniósł mu zapach, który znał najlepiej na świecie. Był to jego własny zapach. Przez chwilę Pafnucy nie rozumiał, co się dzieje, nie mógł przecież znajdować się w dwóch miejscach równocześnie, tam, skąd wiał wiatr, i tu, gdzie stał i węszył. Jego własny zapach płynął z lasu i było to zjawisko tak wstrząsające, że absolutnie nie mógł go zostawić odłogiem. Wąchając pilnie i z bezgranicznym zdumieniem, powolutku ruszył w kierunku woni.
Wszedł głębiej w las, a zapach wciąż znajdował się przed nim. Do szaleństwa zaintrygowany i nadzwyczajnie przejęty, Pafnucy podążał przed siebie, zapominając kompletnie o jeziorku, czekającej Mariannie, rybach i ludzkim zamieszaniu. Nie obchodziło go w tej chwili nic, poza tym niezmiernie interesującym zapachem.
Nie pędził szybko, szedł powoli, wąchając w skupieniu i coraz bardziej oddalając się od ścieżki, prowadzącej do jeziorka. Szedł i szedł, przedarł się przez gąszcz dzikich malin, przełazi pod suchymi sosenkami, okrążył gęste jałowce i wreszcie, za tym ostatnim, wyraźnie poczuł, że zapach jest tuż tuż. Dogonił go.
Wychylił się zza krzaka, spojrzał i zobaczył taki widok, że usiadł.
Na malutkiej polance stała najpiękniejsza istota na całym świecie. Usłyszała zapewne za sobą Pafnucego, bo zatrzymała się, odwróciła ku niemu, stała i patrzyła. Była to młoda, zachwycająca, nieznajoma niedźwiedzica.
Pafnucemu prawie zabrakło tchu i w żaden sposób nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nie zastanawiał się, skąd wzięła się tu niedźwiedzica, nie myślał w ogóle nic, tylko tonął w zachwycie. Dopiero po niesłychanie długiej chwili zdołał się poruszyć i stanąć na nogach. Ostrożnie uczynił kilka kroków i wyszedł na polankę.
– Nie… – powiedział słabo i odrobinę ochryple. – Niemoż… Nie wierzę… Nie, nie tak… Chciałem powie… Witaj u nas! Co za przyjem… Pozwól… Jestem Pafnucy…
– No, jeżeli ciebie widzę, to chyba tu jest spokój – powiedziała z ulgą niedźwiedzica. – Odczepiłam się wreszcie od tych upiornych ludzi!
– Od ludzi, tak – przyświadczył gorliwie Pafnucy i przeraźliwa pustka w głowie zaczęła mu się gwałtownie wypełniać. – Oczywiście, że tu jest spokój. Jestem zachwycony! Skąd się wzięłaś? Jak ci na imię?
– Balbina – odparła niedźwiedzica i westchnęła. – Ach, Boże, co ja przeżyłam!
– Jakie piękne imię! – zachwycił się Pafnucy.
Balbina potraktowała ten zachwyt dość łaskawie, chociaż lekceważąco, bo do swojego imienia była przyzwyczajona. Pafnucy spodobał jej się nadzwyczajnie, ale wcale nie miała zamiaru tego okazać, a przynajmniej nie tak od razu. Była bardzo dobrze wychowana i umiała się znaleźć w towarzystwie.
– Proszę, może usiądziesz – powiedziała grzecznie. – Jestem trochę zmęczona, bo miałam zupełnie okropne przygody i przeszłam koszmarną drogę. Do tej chwili nie byłam pewna, czy dobrze trafiłam, i dopiero teraz się uspokoiłam.