Pafnucy
Pafnucy читать книгу онлайн
Pafnucy to imi? przesympatycznego nied?wiedzia. Jego przygody to nieprzerwany ci?g zabawnych wydarze?, opisanych tak dowcipnie, jak to tylko Joanna Chmielewska zrobi? potrafi. Realizm obserwacji przyrody, tre?ci ekologiczne, przeplataj? si? z ciekawie nakre?lonymi postaciami zwierz?t – bohater?w ksi??ki. Synowi czytali?my w k??ko i na wyrywki, sami doskonale si? przy tym bawi?c. Potem sam wr?ci? do tej lektury, za?miewaj?c si? przy ka?dym dialogu Marianny z Pafnucym. Kiedy rozrywki by?o nam ma?o, si?gn?li?my po drug? cz??? "las Pafnucego". R?wnie weso?a, cho? pierwszej cz??ci nie pobije. Makama poleca. Kiku? w rozpaczy chcia? powiedzie? cokolwiek o Pafnucym. Pafnucy si? nie ba?, w towarzystwie Pafnucego on te? prawie si? nie ba?, Pafnucy tam le?a? przy le?niczym, Pafnucego wszyscy lubili…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wielka burza nadeszła następnego dnia po południu. Niebo zasnuły czarne chmury, powiał potężny wicher, lunął deszcz i zaczęły walić pioruny. Zwierzęta pochowały się w domach albo pod różnymi krzakami i przeczekiwały cierpliwie. Pafnucy z Bingiem siedzieli nad jeziorkiem, bo deszcz im wcale nie przeszkadzał. Pafnucy miał gęste futro, a Bingo bardzo grubą skórę i żadne deszcze nie miały dla nich znaczenia. Trochę gorsze wydawały się pioruny.
Burza szalała i szalała i nagle jeden piorun ze strasznym hukiem, trafił w bardzo bliskie drzewo. Drzewo było stare i spróchniałe i już po krótkiej chwili zaczęło się palić. Wszystkich dookoła ogarnęło śmiertelne przerażenie, bo takie palące się drzewo groziło pożarem lasu, a pożar lasu to jest największe nieszczęście, jakie może spotkać leśne zwierzęta.
Marianna wystawiła głowę z wody.
– Zróbcie coś! – wrzasnęła strasznym głosem. – Przecież się pali!
– O Boże, uciekajmy! – krzyknęła rozpaczliwie Klementyna, zrywając się spod krzaka. – Dzieci…! Pafnucy, ratuj Bingo!
– Pożar! – krzyknął ze zgrozą borsuk. – Czy nikt nie umie tego ugasić?! Ratunku!
Zamieszanie zapanowało straszliwe. Burza zaczynała się oddalać i to był już ostatni piorun, ale ciągle jeszcze grzmiało i błyskało się dookoła. Suche w środku drzewo, pomimo deszczu, paliło się coraz mocniej. Dziki z tupotem zaczęły zagarniać swoje dzieci, Remigiusz podkulił ogon i odskoczył na bezpieczną odległość, wiewiórki porzuciły dziuple i odbiegły po gałęziach. Wszyscy gotowi byli do natychmiastowej ucieczki w różne strony.
Jedynym stworzeniem, które nie przejęło się zbytnio, było słoniątko. Do ognia było przyzwyczajone, a w dodatku widziało już pożar w cyrku i doskonale wiedziało, jak się go gasi. Bez namysłu nabrało w trąbę mnóstwo wody i całą wylało na płonący pień.
Pień zadymił, zasyczał i przygasł. Słoniątko znów nabrało w trąbę wody i znów wylało. Cały ogień zgasł już kompletnie, a ono jeszcze lało i lało. Zwierzęta patrzyły na to z zapartym tchem.
– Bingo, uratowałeś las! – powiedział borsuk uroczyście. – Będziemy ci za to wdzięczni do końca życia!
– Co to za szczęście, że on uciekł z cyrku i przyszedł do nas z wizytą! – wykrzyknęła Marianna. – Bingo, jesteś nadzwyczajny! Czy słonie nie boją się ognia?
– Ależ tak, boją się – odparło słoniątko i wydmuchnęło z trąby resztki wody. – Ale w cyrku widujemy ogień bardzo często i wiemy, co z tym należy zrobić. Już zgaszone, a jeśli chcecie, mogę to jeszcze trochę rozdeptać.
Popchnęło głową nadpalony pień i przewróciło go z łatwością. Potem weszło na tę spaloną część i deptało tak, jak tylko słonie umieją deptać. O żadnym ogniu nie mogło już być mowy.
Z ulgą po prostu bezgraniczną wróciły na swoje miejsca wiewiórki, dziki, Klementyna i Remigiusz. Wszyscy patrzyli na Bingo z zachwytem, podziwem i szacunkiem. Polubili słoniątko niezmiernie, a teraz jeszcze dodatkowo zaczęli je kochać. Rzeczywiście, uratowało las!
Słoniątko było bardzo dumne z siebie i tym bardziej żałowało, że musi wracać do domu. Na pociechę pomyślało, że czeka tam na niego marchew, jabłuszka i kilka innych rzeczy, których nie ma w lesie. Znów zaczęło się żegnać ze wszystkimi.
I zaraz następnego dnia wyruszyło w drogę, odprowadzali je zaś prawie wszyscy. Pafnucy, Klementyna z Perełką, Kikuś, Remigiusz, wielkie stado dzików, kuna, małe wilczki i wszystkie wiewiórki. Doszli aż do samego skraju lasu. Pożegnali się jeszcze raz i dalej już słoniątko poszło samo, a drogę pokazywały mu sroka, zięba i dzięcioł. Do cyrku trafiło z łatwością.
Zwierzęta nie wróciły od razu, tylko czekały, aż dojdzie do domu. Dowiedziały się, że to nastąpiło, ponieważ z daleka dobiegło ich uszu potężne, radosne, przeraźliwe trąbienie słoni.
W lesie zaś, na pociechę, została im duża, kolorowa piłka.