Dzie? ?mierci
Dzie? ?mierci читать книгу онлайн
Andrew Ryan, detektyw z Wydzia?u Zab?jstw, znowu mo?e pom?c w rozwik?aniu zagadki Tempe, a przy okazji i…sobie! Bo prywatnie samotno?? doskwiera przecie? obojgu…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
33
Podłogę w jeepie Ryana pokrywał rozmokły śnieg. Wycieraczki chodziły w tę i z powrotem, czasem obsuwając się na bryłce lodu. W wachlarzach czystych kawałków szyb widziałam miliony srebrzystych iskierek rzucanych przez światło naszych reflektorów.
Dzielnica Censer-Yille była ciemna i opustoszała. Nie paliły się tu ani latarnie uliczne, ani światła w oknach, nie było żadnych neonów czy sygnalizacji świetlnej. Jedynymi pojazdami na drodze były policyjne wozy patrolowe. Żółta taśma oddzielała chodniki biegnące przy wysokościowcach, z których mogły spadać kawałki lodu. Ciekawe, ile ludzi spróbuje iść dzisiaj do pracy. Od czasu do czasu słychać było huk – to zamarznięta tafla roztrzaskiwała się na chodniku. Krajobraz dookoła przypomniał mi Sarajewo, które oglądałam w wiadomościach, i wyobraziłam sobie moich sąsiadów uwięzionych w zimnych i ciemnych pokojach.
Ryan jechał bardzo ostrożnie; usztywnił ramiona i dłońmi kurczowo trzymał kierownicę. Jechaliśmy wolno i równo, stopniowo zwiększając prędkość i zwalniając dobry kawałek przed skrzyżowaniami. Mimo to czasem zarzucało tyłem samochodu. Miał rację przyjeżdżając jeepem. Koła samochodów policyjnych raczej się ślizgały niż toczyły.
Wlekliśmy się rue Guy, potem skręciliśmy na wschód w Docteur-Penfield. Budynek Montreal Generał nad nami jaśniał światłem swojego własnego generatora. Dłoń prawej ręki zacisnęłam na uchwycie, a lewą zwinęłam w pięść.
– Zimno jak cholera. Dlaczego nie pada śnieg? – zapytałam wkurzona. Nie potrafiłam ukryć napięcia i strachu.
Ryan nie oderwał oczu od jezdni.
– W radiu mówili, że coś tam się dzieje na odwrót i na wysokości chmur jest cieplej niż na ziemi. To wszystko spada w postaci deszczu, ale tu na dole zamarza. Waga tego lodu rozkłada elektrownie.
– Kiedy ma to ustąpić?
– Gość od pogody twierdzi, że utknęło i nie idzie w żadną stronę.
Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na dźwiękach. Nadmuch. Wycieraczki. Wiatr. Moje bijące serce.
Samochód skręcił gwałtownie i otworzyłam oczy. Puściłam zaciśniętą dłoń i włączyłam radio. Głos był uroczysty, ale dodawał otuchy. Większa część prowincji nie miała prądu, a w Hydro-Ouebec całe trzy tysiące pracowników było w pracy. Będą pracować na okrągło, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy linie zostaną naprawione.
Transformator obsługujący Centre-Ville nie wytrzymał przeładowania, ale miał zostać naprawiony jako pierwszy. Filtry nie działały i radzono mieszkańcom, by gotowali wodę.
Pomyślałam, że ciężko żyć bez prądu.
Otwierano schroniska, a policjanci mieli chodzić po domach i szukać zaginionych starszych osób. Wiele dróg zamknięto i kierowcom radzono, by zostali w domach.
Wyłączyłam radio, desperacko żałując, że nie jestem w domu. Z siostrą. Myśl o Harry spowodowała pulsowanie za lewym okiem.
Zignoruj ból głowy, Brennan, i pomyśl. Na nic się nie przydasz, jeżeli nie będziesz się w stanie skupić.
Rodzina Goyette mieszkała w dzielnicy zwanej Plateau, więc najpierw pojechaliśmy na północ, potem na wschód drogą des Pins. Na wzgórzu światłami jaśniał Royal Victoria Hospital. Poniżej nas w ciemnościach tonął uniwersytet McGill, za nim miasto i wybrzeże, gdzie jedynym widocznym miejscem było Place Ville-Marie.
Ryan skręcił na północ na St-Denis. Zwykle pełno tu kupujących i turystów, teraz na ulicach nie było nic z wyjątkiem lodu i wiatru. Wszystko pokrywała półprzeźroczysta warstwa, zacierając nazwy butików i barów.
Na Mont-Royal znowu skierowaliśmy się na wschód, a na Christophe Colomb na południe, a wieki później zatrzymaliśmy się przed budynkiem, którego adres podała mi Anna. To był typowy dla Montrealu dom mieszczący trzy mieszkania, z podjazdem i wąskimi, metalowymi schodami sięgającymi pierwszego piętra. Ryan ustawił jeepa maską do krawężnika i zostawił go na ulicy.
Kiedy wyszłam z samochodu, lód ukłuł mnie w policzki i oczy zaszły mi łzami. Z opuszczonymi głowami dotarliśmy do budynku i wspięliśmy się po zamarzniętych schodach. Dzwonka nie dało się przycisnąć, więc zapukałam do drzwi. Po chwili zasłona się poruszyła i ukazała się twarz Anny. Przez zamarzniętą szybę widać było, jak przecząco kręci głową.
– Otwórz drzwi, Anno! – krzyknęłam.
Pokręciła jeszcze mocniej, ale ja nie miałam ochoty na negocjacje.
Otwórz te cholerne drzwi!
Stała nieruchomo, tylko ręka powędrowała do ucha. Zrobiła krok do tyłu i pomyślałam, że odejdzie od drzwi. Ale usłyszałam przekręcanie klucza i drzwi się nieco uchyliły.
Nie czekałam. Pchnęłam je mocno i byliśmy z Ryanem w środku, zanim zdążyła zaprotestować.
Anna odsunęła się i stała ze skrzyżowanymi rękami. Na małym, drewnianym stoliku paliła się lampa naftowa, rzucając drżące cienie na ściany wąskiego holu.
– Dlaczego mnie pani po prostu nie zostawi w spokoju? – W tym świetle jej oczy wydawały się ogromne.
– Potrzebuję twojej pomocy, Anno.
– Ja w niczym nie mogę pani pomóc.
– Ależ możesz.
– Jej powiedziałam to samo. Nie mogę tego zrobić. Oni mnie znajdą.
Głos jej drżał i widziałam na jej twarzy prawdziwy strach. Ten widok coś mi przypomniał. Widziałam to już kiedyś. Przyjaciółka, zastraszona przez faceta, która za nią chodził i cały czas obserwował. Przekonałam ją, że on jej nic nie zrobi, i ona przeze mnie zginęła.
– Komu powiedziałaś? – Zastanawiałam się, gdzie może być jej matka.
– Doktor Jeannotte.
– Była tutaj?
Przytaknęła.
– Kiedy?
– Kilka godzin temu. Obudziła mnie.
– Czego chciała?
Spojrzała na Ryana, potem wbiła wzrok w podłogę.
– Zadawała dziwne pytania. Czy widziałam kogoś z grupy Amalie. Chyba jechała na wieś, tam, gdzie były warsztaty. Ja… ona mnie uderzyła. Nigdy nikt mnie tak nie uderzył. Jakby oszalała. Nigdy jej takiej nie widziałam.
W jej głosie słyszałam cierpienie i wstyd, jakby ten atak był z jej winy. Wyglądała na taką małą i bezbronną w ciemnościach, że podeszłam do niej i objęłam ją.
– Nie obwiniaj siebie, Anno.
Poczułam, że jej ramiona drżą, pogłaskałam ją po włosach. Błyszczały w świetle lampy.
– Pomogłabym jej, ale naprawdę nie pamiętałam. Ja… to nie był najlepszy czas dla mnie.
– Wiem, ale chciałabym, abyś na chwilę do tego wróciła i postarała się sobie przypomnieć. Pomyśl, co pamiętasz o miejscu, w którym byłaś.
– Próbowałam. Ja nie pamiętam.
Chciałam nią potrząsnąć, wytrząsnąć informacje, które ratowałyby mojl(siostrę. Przypomniałam sobie kurs psychologii dziecka. Żadnych abstrakcji, zadawaj konkretne pytania. Delikatnie odciągnęłam ją na długość ramienia i uniosłam ręką brodę.
– Kiedy pojechałaś na warsztaty, to wyjechałaś ze szkoły?
– Nie. Oni tutaj po mnie przyjechali.
– W którą stronę skręciliście z twojej ulicy?
– Nie wiem.
– Pamiętasz, jak wyjechaliście z miasta?
– Nie.
Żadnych abstrakcji, Brennan.
– Przejeżdżaliście przez most?
Zmrużyła oczy i kiwnęła głową.
– Przez który?
– Nie wiem. Zaraz, pamiętam wyspę z mnóstwem wysokich budynków.
– Ile des Soeurs – podsunął Ryan.
– Tak. – Otworzyła szerzej oczy. – Ktoś zażartował na temat zakonnic żyjących w apartamentach. No, że soeurs, znaczy: siostry.
– Most Champlain – powiedział Ryan.
– Jak daleko była ta farma?
– Ja nie…
– Jak długo byłaś w furgonetce?
– Jakieś czterdzieści pięć minut. Gdy dojechaliśmy na miejsce, kierowca chwalił się, że dojazd zabrał mu mniej niż godzinę.
– Co zobaczyłaś, kiedy wyszłaś z samochodu?
Znowu w oczach miała zwątpienie. Potem zaczęła wolno mówić, jakby brała udział w badaniach na skojarzenia:
– Zanim się zatrzymaliśmy, widziałam dużą wieżę z mnóstwem kabli, anten i talerzy. Potem mały domek. Ktoś pewnie wybudował go dla swoich dzieci, żeby miały się gdzie schować czekając na autobus. Pamiętam, że pomyślałam, że jest zrobiony z piernika i polukrowany.
W tym momencie tuż za Anną pojawiła się twarz; bez makijażu, lśniąca i blada w tańczącym świetle.
– Kim jesteście? Dlaczego przychodzicie w środku nocy? – krzyknęła. I nie czekając na odpowiedz chwyciła Annę za rękę i wepchnęła ją za siebie. – Zostawcie moją córkę w spokoju.
– Pani Goyette, mam podstawy sądzić, że życie kilku osób jest w niebezpieczeństwie. Anna może nam pomóc ich uratować.
– Ona nie czuje się dobrze. Idźcie już. – Wskazała nam drzwi. – Bo inaczej zadzwonię na policję…
Upiorna twarz. Przyćmione światło. Hol przypominający tunel. Znowu byłam w moim śnie i nagle sobie przypomniałam. Wiedziałam i musiałam się tam dostać!
Ryan zaczął coś mówić, ale mu przerwałam.
– Dziękuję. Pani córka bardzo nam pomogła – zdołałam powiedzieć.
Patrzył na mnie z wściekłością, kiedy wypchnęłam go na zewnątrz. Prawie przewróciłam się i spadłam ze schodów. Nie czułam już zimna, kiedy stałam przy jeepie i czekałam, aż pożegna się z panią Goyette, założy czapkę i zejdzie na dół.
– Co, do diabła…
– Daj mi mapę, Ryan.
– Ta mała wariatka chyba…
– Masz tę cholerną mapę prowincji? – syknęłam.
Bez słowa okrążył samochód i oboje wsiedliśmy do środka. Wyjął mapę z kieszeni na drzwiach kierowcy, a ja wyciągnęłam latarkę z plecaka. Kiedy rozkładałam płachtę, zapuścił silnik, a potem wyszedł, by oczyścić szybę.
Znalazłam Montreal, potem most Champlain nad rzeką Świętego Wawrzyńca i wschodnią szosę numer 10. Kciukiem przebyłam trasę, którą przejechałam do Lac Memphremagog. Przed oczami znowu stanął mi stary kościół. I grób. I znak, do połowy zakryty przez śnieg.
Powiodłam palcem wzdłuż autostrady, obliczając, ile czasu zajęło jej przejechanie. Widziałam tablice z nazwami mijanych miejscowości.
Marieville. St-Gregoire. Ste-Angele-de-Monnoir.
Kiedy to zobaczyłam, serce mi stanęło.
Proszę, Boże, nie pozwól nam się spóźnić.
Opuściłam okno i wrzasnęłam w ciemność.
Skrobanie ustało i drzwi się otworzyły. Ryan rzucił skrobaczkę na tylne siedzenie i wsunął się za kierownicę. Podałam mu mapę i latarkę. Bez słowa wskazałam mały punkcik w kwadracie, który odgięłam. Przyjrzał mu się, a jego oddech wypełniał przestrzeń obłoczkami pary.