Wygrana
Wygrana читать книгу онлайн
LuAnn Tyler, ?yjaca w skrajnej n?dzy ze sw? c?reczk? Lis? w przyczepie samochodowej, otrzymuje nagle propozycj? intratnej pracy. Gdy przybywa na um?wione spotkanie, okazuje si?, ?e propozycja dotyczy nie pracy, ale udzia?u w loterii krajowej, kt?ry mia?by przynie?? LuAnn g??wn? wygran?. Dziewczyna pozostawia sobie czas na przemy?lenie propozycji. Dalej wypadki tocz? si? w b?yskawicznym tempie: LuAnn zostaje zapl?tana w morderstwo dw?ch m??czyzn, a jednocze?nie zamieszana w afer? korupcyjn?. ?cigana przez policj? i FBI, ucieka za granic?, ale po latach wraca, by ostatecznie rozwik?a? tajemnicz? r?wnie? dla niej samej histori?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Alicja uśmiechnęła się przelotnie.
– Chce mi pani coś powiedzieć?
Natychmiast spoważniała i pokręciła głową.
– Pani Crane, w wydziale zabójstw pracuję od narodzin mojego najmłodszego syna, a on ma już własne dzieci. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale widzę, że coś pani przede mną ukrywa, i chciałbym się dowiedzieć, co to takiego. Morderstwo to poważna sprawa. – Rozejrzał się po elegancko urządzonym pokoju. – Mordercy i ci, którzy im pomagają, kończą w pomieszczeniach, którym daleko do tego.
– Co mi pan imputuje? – żachnęła się Alicja.
– Niczego pani nie imputuję. Przyszedłem tu, bo porządkuję fakty. Słyszałem pani głos nagrany na automatyczną sekretarkę Donovana. Powiedział mi po pierwsze, że bała się pani o niego, i po drugie, że bardzo dobrze pani wiedziała, dlaczego się o niego boi.
Alicja nerwowo splatała i rozplatała dłonie. Kilka razy zamknęła i otworzyła oczy. Rollins czekał cierpliwie.
Zaczęła mówić szybko, jakby chciała wyrzucić z siebie wszystko naraz. Rollins notował.
– Thomas postanowił napisać o loterii, bo był przekonany, że kilka czołowych firm inwestycyjnych wyłudza od wygrywających pieniądze i topi je w nietrafionych przedsięwzięciach albo pobiera za swoje usługi tak wysokie prowizje, że wygrywający, zamiast zyskiwać, tracą, i to czasem wszystko, co wygrali. Był też oburzony, że rząd patrzy na ten proceder przez palce. Poza tym wielu wygrywających nie orientuje się zupełnie w prawie podatkowym i nieświadomie popada w konflikt z fiskusem, a ten, ściągając potem bezwzględnie wszelkie zaległości, pozostawia ich bez środków do życia.
– Co go doprowadziło do takich wniosków?
– Bankructwa – odparła. – Zauważył, że większość wygrywających ogłasza wcześniej czy później bankructwo.
Rollins podrapał się po głowie.
– Tak, czytuję o tym od czasu do czasu. Moim zdaniem to wynik rozrzutności. Wie pani, szastają pieniędzmi na prawo i lewo, zapominają o odprowadzeniu podatku i tak dalej. W ten sposób można szybko roztrwonić nawet największą wygraną. Podejrzewam, że na ich miejscu też bym chyba stracił głowę.
– Thomas miał na ten temat inne zdanie. Ale potem coś odkrył. – Upiła łyczek kawy.
– Co takiego? – spytał Rollins.
– Że dwanaścioro kolejnych zwycięzców loterii nie ogłosiło dotąd bankructwa.
– No i?
– No i Thomas przyjrzał się bliżej zwycięzcom z ostatnich kilkunastu lat. Odkrył, że przez cały ten okres stosunek wygrywających do liczby ogłaszanych przez nich bankructw w zasadzie się nie zmieniał. Prawidłowość ta zakłócona została w połowie tego okresu tylko raz, przez dwanaścioro z rzędu zwycięzców, z których żadne nie zbankrutowało. Mało tego, wszyscy oni pomnożyli swoje majątki.
Rollins potarł brodę. Był wyraźnie nieprzekonany.
– Nadal nie widzę tu tematu na artykuł.
– Thomas nie wiedział jeszcze, co sądzić o tym odstępstwie od reguły. Ale był już blisko odkrycia przyczyny. Dzwonił do mnie regularnie z trasy, opowiadał, jak mu idzie i co udało mu się ustalić. Dlatego tak się zdenerwowałam, kiedy przestał telefonować.
Rollins zajrzał do swoich notatek.
– No dobrze. W wiadomości pozostawionej na automatycznej sekretarce Donovana wspomniała pani o jakimś niebezpieczeństwie.
– Thomas odnalazł jedną z tych dwanaściorga osób, które wygrały na loterii i nie zbankrutowały. – Alicja urwała i wytężyła pamięć. – LuAnn jakoś tam. Tyler, tak, LuAnn Tyler. Powiedział mi, że była podejrzana o zamordowanie kogoś, zanim wygrała, a po odebraniu wygranej zniknęła. Wytropił ją poprzez urząd podatkowy. Pojechał ją odwiedzić.
– Dokąd? – Rollins znowu notował.
– Do Charlottesville. Bardzo tam ładnie, a jakie piękne posiadłości. Był pan tam?
– Z moją pensją nie mam w tych okolicach czego szukać. I co dalej?
– Spotkał się z tą kobietą.
– I?
– I wyciągnął z niej, co go interesowało. To znaczy, prawie. Powiedział, że wyczytał to z jej oczu.
– Mhm. – Rollins przewrócił oczami. – I gdzie tu powód?
– Nie rozumiem.
– Co kazało pani sądzić, że coś mu grozi.
– Ta kobieta była morderczynią. Raz już zabiła, mogła to zrobić znowu.
Rollins uśmiechnął się.
– Rozumiem.
– Pan chyba nie bierze mnie poważnie.
– Swoją pracę traktuję bardzo poważnie. Tylko nie widzę związku. Sugeruje pani, że to ta LuAnn Tyler zabiła Robertę Reynolds? Po co miałaby to robić? Nie wiemy nawet, czy się znały. Sugeruje pani, że mogła grozić Donovanowi?
– Wcale nie sugeruję, że LuAnn Tyler komukolwiek groziła ani że kogokolwiek zamordowała. Nie mam na to przecież żadnego dowodu.
– No więc o co chodzi? – Rollinsowi wyraźnie kończyła się cierpliwość.
Alicja odwróciła wzrok.
– Sama… sama nie wiem. Nie jestem pewna.
Rollins wstał, zamykając notes.
– Jeśli będę miał jeszcze jakieś pytania, to się z panią skontaktuję.
Alicja siedziała w fotelu blada, oczy miała zamknięte. Rollins był już przy drzwiach, kiedy się odezwała:
– Loteria była ustawiona.
Rollins zawrócił i wszedł ponownie do living roomu.
– Ustawiona?
– Tak powiedział Thomas, kiedy dzwonił do mnie przed dwoma dniami. Kazał mi przysiąc, że nikomu o tym nie powiem. – Skubała nerwowo rąbek spódnicy. – Ta LuAnn Tyler właściwie przyznała, że loteria była ustawiona. W głosie Thomasa, kiedy mi to mówił, wyczuwałam strach. A teraz tak się o niego martwię. Miał znowu zadzwonić, i nic.
Rollins usiadł na sofie.
– Co jeszcze pani powiedział?
– Że skontaktował się z pozostałymi jedenastoma zwycięzcami, ale tylko jedna osoba zgodziła się z nim spotkać. – Wargi jej drżały. – Roberta Reynolds.
– A więc wiedziała pani, że Donovan ma się z nią spotkać. – W głosie Rollinsa brzmiała oskarżycielska nuta.
Alicja otarła łzę kręcącą się w kąciku oka. Potrząsnęła głową.
– Już od dawna pracował nad tym artykułem, ale mnie zwierzył się z tego dopiero ostatnio. Był przestraszony. Słyszałam to w jego głosie. – Odchrząknęła. – Tak, wiedziałam, że umówił się na spotkanie z Robertą Reynolds. Na wczoraj rano. Od tamtego czasu się nie odezwał, a obiecał, że zadzwoni, jak tylko od niej wyjdzie. Boże, czuję, że stało się coś strasznego.
– Powiedział pani, kto ustawił loterię?
– Nie, ale LuAnn Tyler powiedziała mu, żeby się kogoś strzegł. Jakiegoś mężczyzny. Powiedziała, że ten człowiek go zabije, że jest na jego tropie i na pewno go znajdzie. Że jest bardzo niebezpieczny. Jestem przekonana, iż to ten mężczyzna ma coś wspólnego ze śmiercią pani Reynolds.
Rollins sięgnął po filiżankę i patrząc na nią ze smutkiem, pociągnął łyk kawy.
– Mówiłam Thomasowi, żeby poszedł z tym, co już wie, na policję – podjęła Alicja, nie podnosząc wzroku na detektywa.
– I poszedł?
Pokręciła głową.
– Nie! – Z piersi wyrwał jej się głośny szloch. – A tak go prosiłam. No bo jeśli ktoś naprawdę tę loterię ustawił… Za takie pieniądze ludzie gotowi są zabić. Pan jest policjantem, czy nie mam racji?
– Znam ludzi gotowych zabić za parę centów – padła beznamiętna odpowiedź Rollinsa. Spojrzał na pustą filiżankę. – Można prosić o jeszcze jedną?
Alicja drgnęła.
– Słucham? Ach, oczywiście, zaparzyłam cały dzbanek.
Rollins znowu wyjął notes.
– Dobrze, kiedy pani wróci, powtórzymy sobie wszystko raz jeszcze, a potem dzwonię po posiłki. Przyznam szczerze, że to chyba sprawa nie na moją głowę. Pojedzie pani ze mną na posterunek?
Alicja bez specjalnego entuzjazmu kiwnęła głową i wyszła z pokoju. Wróciła po paru minutach, balansując drewnianą tacą. Oczy miała utkwione w stojących na niej dwóch pełnych filiżankach, starała się nie uronić ani kropli. Przekraczając próg, podniosła wzrok na gościa i zmartwiała. Taca wyleciała jej z rąk.
– Peter?!
Na fotelu leżały poukładane pedantycznie pozostałości po detektywie Rollinsie – peruka, wąsik, maska na twarz i nadmuchiwane gumowe poduszki do imitowania tuszy. Na sofie, podparty pod brodę, siedział Jackson, czyli Peter Crane, starszy brat Alicji. Na jego twarzy malowało się zatroskanie.
Donovan słusznie zauważył, że Bobbie Jo Reynolds jest bardzo podobna do Alicji Crane. Nie wiedział tylko, że patrzy na Petera Crane’a, alias Jacksona, ucharakteryzowanego na Bobbie Jo Reynolds. Rodzinne podobieństwo było tu uderzające.
– Witaj, Alicjo.
Patrzyła rozszerzonymi oczyma na ułożone na fotelu elementy kamuflażu.
– Co ty wyprawiasz? Co to ma znaczyć?
– Może lepiej usiądź. Mam to posprzątać?
– Niczego nie dotykaj. – Przytrzymała się framugi, żeby nie upaść.
– Nie chciałem cię tak przestraszyć – rzekł Jackson ze szczerym ubolewaniem. – Widzisz, są sytuacje, w których czuję się swobodniej, nie będąc sobą. – Uśmiechnął się blado.
– Nie podoba mi się to. O mało zawału nie dostałam. Podniósł się szybko, podszedł do niej, otoczył ręką w talii i podprowadził do sofy. Poklepał ją czule po dłoni.
– Przepraszam, Alicjo. Naprawdę.
Alicja spojrzała znowu na to, co pozostało po detektywie z wydziału zabójstw.
– Co to wszystko ma znaczyć, Peter? Po co zadawałeś mi te pytania?
– Musiałem się upewnić, ile wiesz. Musiałem się dowiedzieć, co ci powiedział Donovan.
Wyrwała mu rękę.
– Thomas? Skąd wiesz o Thomasie? Od trzech lat nie widzieliśmy się ani nie zamieniliśmy słowa.
– Czy to tak długo? – mruknął wymijająco. – Niczego ci nie brakuje, prawda? Jeśli tak, to wystarczy, że poprosisz.
– Twoje czeki przychodzą z dokładnością szwajcarskiego zegarka – powiedziała z nutką goryczy. – Ale ja nie potrzebuję już pieniędzy. Za to wolałabym cię częściej widywać. Wiem, że jesteś bardzo zajęty, ale stanowimy przecież rodzinę.
– Wiem. – Patrzył w podłogę. – Obiecałem kiedyś, że będę o ciebie dbał. I dotrzymuję słowa. Rodzina to rodzina.
– Skoro już o rodzinie mowa, to rozmawiałam wczoraj z Rogerem.
– No i co tam u naszego dekadenckiego, marnotrawnego młodszego braciszka?
– Jak zwykle prosił o pieniądze.
– Mam nadzieję, że mu ich nie wysłałaś. Dostał ode mnie tyle, że powinno mu wystarczyć do końca życia. Pozostawało mu tylko rozsądnie nimi gospodarować.