W slusznej sprawie
W slusznej sprawie читать книгу онлайн
Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Samochodem dostawczym przejechał kilka przecznic w pobliże domu. Poprawił pod pachą egzemplarz jutrzejszego wydania i poszedł w zapadający miejski mrok, czując niespodziewaną ulgę, rosnącą z każdym miarowym odgłosem jego anonimowych kroków na chodniku.
Z bezpiecznego dystansu obserwował chwilę swój dom, szukając czatujących na niego dziennikarzy. Nikogo nie dostrzegł; rozejrzał się jeszcze, czy nie zobaczy gdzieś detektywów z Monroe. Myśl, że mogliby go śledzić, wcale nie była taka niedorzeczna. Ulica wydawała się jednak pusta. Szybko przeciął kładące się miękko cienie lamp ulicznych i wszedł do swojej klatki schodowej. Po raz pierwszy od czasu gdy tu zamieszkał, żałował, że skromny budynek nie jest lepiej zabezpieczony. Przed windą zawahał się przez chwilę, a potem wpadł w drzwi wejścia awaryjnego, wbiegając ile tchu po schodach, łapiąc oddech krótkimi, urywanymi łykami. Stopy czyniły łoskot, uderzając o gładkie linoleum na mijanych półpiętrach.
Otworzył drzwi do swego mieszkania i wszedł do zrujnowanego pomieszczenia. Przez chwilę stał na samym środku, czekając, aż mu przestanie walić serce. Wreszcie podszedł do okna i zapatrzył się w ciemne wody zatoki. Kilka odbitych świateł przecinało sfałdowaną atramentową toń, by nieco dalej utonąć w bezkresie oceanu.
Poczuł, że jest kompletnie sam. Nie wiedział jednak, jak bardzo się myli. Wiele osób było teraz z nim w pokoju, jak duchy, czekające na jego następny ruch.
Niektórzy byli nawet znacznie bliżej. Na przykład Andrea Shaeffer, która zaparkowała niecałą przecznicę dalej, obserwując jego chwiejny krok wzdłuż ulicy przez lornetkę z noktowizorem, gdy chował się i wynurzał z zapadającej ciemności. Była tak skupiona na nim, że nie dostrzegła Tanny’ego Browna. Stał ukryty w cieniu przyległego budynku, otulony wszechogarniającym mrokiem. Obserwował światła palące się w mieszkaniu Cowarta, czekając, aż zgasną. Następnie odczekał jeszcze, aż nie oznaczony samochód patrolowy, wiozący policjantkę, oddali się w noc. Wtedy ruszył krokiem bywalca ulic w stronę mieszkania Cowarta.
Rozdział czternasty
Tanny Brown nasłuchiwał chwilę pod drzwiami mieszkania Cowarta. Słyszał odległe dźwięki nocnego miasta, samochody wdzierające się w ciszę, ich szum mieszający się ze stuknięciami połyskującego zielono owada, przypuszczającego raz po raz samobójczy szturm na wiszącą na korytarzu kasetkę z bezpiecznikami. Drgnął, gdy nagle dobiegły go głosy z sąsiedniego mieszkania, wystrzelające niespodziewanie głośnym śmiechem, później opadające w ciszę. Przez sekundę zastanawiał się, na czym polegał dowcip. Raz jeszcze posłuchał pod drzwiami, ale z mieszkania Cowarta nie dobiegł go żaden odgłos. Położył rękę na klamce, naciskając ją lekko do momentu, w którym napotkał opór. Zamknięte. Dostrzegł jeszcze płytkę zamkniętej zasuwy.
Zacisnął pięść z rozczarowania. Nie umiał znieść myśli, że miałby prosić Cowarta o wpuszczenie go do środka. Marzył o wślizgnięciu się tam ukradkiem, jak złodziej, chciał obudzić Cowarta gwałtownie, by zobaczył go wyłaniającego się z sennego niebytu jak widmo, żądające prawdy.
Usłyszał wibrujący, metaliczny dźwięk za plecami. Obrócił się szybko, jednocześnie usiłując wycofać się w cień. Ręka automatycznie powędrowała do kabury. Była to winda, zmierzająca na inne piętro. Obserwował, jak mały pasek światła przesuwa się w górę, widoczny przez szczelinę w drzwiach, za chwilę znikając. Opuścił rękę, zastanawiając się, dlaczego jest taki niespokojny. Zmęczenie i wątpliwości. Spojrzał raz jeszcze na drzwi, przed którymi się znajdował, zdając sobie sprawę, że gdyby ktokolwiek zauważył go tutaj, miałby pełne prawo wezwać policję, biorąc go za jakiegoś intruza o nieczystych intencjach.
Zresztą, pomyślał sobie w nagłym przypływie humoru, właśnie nim jestem.
Odetchnął głęboko, odsuwając zmęczenie, koncentrując się na powodach, które przywiodły go dzisiaj pod drzwi Cowarta. Poczuł gorące tchnienie gniewu na swym czole i ostro zapukał w grubą, drewnianą płytę.
Cowart siedział po turecku pośród ruiny, którą jeszcze niedawno można było nazwać mieszkaniem, zastanawiając się nad swym następnym posunięciem.
Kiedy rozległy się cztery uderzenia w drzwi, podobne do krótkich, suchych wystrzałów, jego pierwszą reakcją była chęć pozostania na miejscu, jak jeleń zamarły w światłach reflektorów. Drugą myślą było ukrycie się. Zamiast tego wstał i podszedł chwiejnie w kierunku dźwięku. Wziął głęboki oddech i spytał:
– Kto tam?
Kłopoty, pomyślał Tanny, głośno zaś odpowiedział:
– Porucznik Tanny Brown. Chciałbym z panem porozmawiać. Po drugiej stronie drzwi zapadła cisza.
– Proszę otwierać!
Cowart chciał się głośno roześmiać. Uchylił drzwi, wyglądając przez niewielką szparkę.
– Każdy chce dziś ze mną rozmawiać. Myślałem, że to znowu któryś z tych cholernych facetów z telewizji.
– Nie, tylko ja – odparł Brown.
– Ale pewnie te same pytania – stwierdził Cowart. – Więc jak mnie pan, u diabła, znalazł? Nie ma mnie w książce telefonicznej, a dział miejski nie wydaje nikomu mojego adresu domowego.
– Nie było trudno – odrzekł detektyw, nadal stojąc na korytarzu. – Dał mi pan swój telefon jeszcze wtedy, gdy wyciągał pan Bobby’ego Earla z więzienia. Wystarczyło tylko zadzwonić do informacji i powiedzieć im, że to sprawa policyjna.
Oczy obydwu mężczyzn spotkały się; dziennikarz potrząsnął głową.
– Powinienem był wiedzieć, że się pan tu zjawi. Już taki dzień: wszystko idzie nie tak.
Brown wykonał gest ręką.
– Czy musimy rozmawiać tutaj, czy też mogę wejść?
Reporter zdawał się uważać to za coś zabawnego, bo uśmiechał się, kręcąc głową.
– Dobra, niech pan wchodzi. Czemu nie? I tak miałem się z panem zobaczyć. – Otworzył drzwi na całą szerokość. Pokój za nim zalegała ciemność. – Może trochę światła? – Podszedł do ściany i włączył kontakt. Detektyw rozejrzał się z zaskoczeniem dookoła, patrząc na oświetlony przez górne światło bałagan.
– Chryste, Cowart. Co się tu stało? Miałeś włamanie?
Dziennikarz znów się uśmiechnął.
– Nie, zwykły napad szału. A dotąd jakoś nie za bardzo chciało mi się to posprzątać. Pasuje do mojego nastroju.
Przeszedł na środek pokoju i znalazł przewrócony fotel. Podniósł go i postawił na nogach, następnie cofnął się o krok i pomachał detektywowi, żeby tu usiadł. Potem zgarnął jakieś papiery z kanapy na podłogę i opadł na naprędce zrobione miejsce.
– Zmachany – powiedział Cowart. – Nie za wiele spałem. – Potarł twarz rękami.
– Też mało spałem – mruknął Brown. – Zbyt dużo pytań. Niedostatek odpowiedzi.
– To rzeczywiście nie pozwala spać. – Dwóch znużonych mężczyzn patrzyło na siebie nieruchomo. Cowart uśmiechnął się i potrząsnął głową, jakby w odpowiedzi na zapadłą ciszę. – Więc niech mi pan wreszcie zada to pytanie – rzucił do detektywa.
– Co się dzieje?
Cowart wzruszył ramionami.
– Zbyt ogólne.
– Wilcox mówił, że cokolwiek Sullivan wyznał panu, zanim poszedł na krzesło, nieźle pana rozpieprzyło. Mógłby mi pan coś o tym…?
Cowart wyszczerzył zęby.
– Tak powiedział? Nic dziwnego. Zimna krew, ten Wilcox. Nawet nie mrugnął, jak włączyli prąd.
– Dlaczego miałby się tym przejmować? Chyba mi pan nie powie, że pan uronił łzę nad odjazdem Sullivana.
– Niby nie, a jednak… Brown przerwał mu.
– Bruce Wilcox ma po prostu na to wszystko inny punkt widzenia.
– No tak, być może. Więc chce pan wiedzieć, co mnie tak rozpieprzyło? A gdyby pan wysłuchał, jak jakiś facet przyznaje się do popełnienia tylu morderstw, nie potrząsnęłoby to panem?
– Potrząsnęłoby. I wiele razy tak było.
– Racja. Przecież śmierć to pana branża. Tak samo jak Sully’ego.
– Pewnie można by tak to określić, chociaż wolałbym w ten sposób o tym nie myśleć. – Brown starał się wymazać wrażenie, że dziennikarz przygwoździł go swym pierwszym posunięciem. Siedział, obserwując rozczochranego człowieka w jego zniszczonym mieszkaniu. Zastanawiał się, jak długo wytrzyma, zanim złapie reportera i wytrząśnie z niego wszystkie odpowiedzi.