W slusznej sprawie
W slusznej sprawie читать книгу онлайн
Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Może to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, a Ferguson cały czas mówił prawdę? Obraz Fergusona – przebiegłego, pozbawionego ludzkiej twarzy mordercy – zaczął znowu ustępować wyobrażeniu gniewnego człowieka, samotnego w obliczu rażącej niesprawiedliwości. Kłamstwa, półprawdy i dezinformacja serwowane przez Sullivana zlały się teraz w jedną, niemożliwą do rozwikłania masę. Niewinny? – zastanawiał się Cowart. Popatrzył nieruchomym wzrokiem na ekran komputera, cały czas rozpamiętując słowa Sullivana.
Winny?
Zrobił to.
Nie zrobił.
Edna raz jeszcze potrząsnęła trzymanymi w ręku kartkami.
– Jest tu jeszcze kilka spraw, które mogą nie grać. Ale są to tylko moje przypuszczenia. Bo właściwie dlaczego, co? Dlaczego miałby się przyznawać do morderstw, z którymi nie miał nic wspólnego? – Urwała i zaraz sama sobie udzieliła odpowiedzi: -… Bo był do samego końca cholernie porąbanym facetem. A wszyscy ci seryjni mordercy stawiają sobie za punkt honoru bycie najgorszym, najokrutniejszym lub największym. Pamiętasz Henleya w Teksasie? Razem z takim drugim wykończyli dwadzieścia osiem osób. Więc siedzi sobie Henley w więzieniu, kiedy dochodzi go wiadomość, że inny facet, Gacy z Chicago, załatwił trzydziestu trzech. Henley, nie namyślając się długo, dzwoni do detektywa w Houston i mówi: „Mogę jeszcze odzyskać swój rekord”… I co ty na to? Dziwne – to w tym przypadku nie jest chyba najwłaściwsze słowo.
– Zdecydowanie – odparł Cowart, czując, jak żołądek wykonuje mu dziwne ewolucje.
Edna spojrzała mu przez ramię na wstępny akapit artykułu.
– Przynajmniej trzydzieści dziewięć przestępstw. Według tego, co ci powiedział. Ale lepiej zrobisz, jak to sprawdzisz.
– Mam zamiar.
– To dobrze. Czy podał ci jakieś znaczące szczegóły dotyczące tych morderstw w Keys?
– Nie – odparł pospiesznie Cowart. – Powiedział tylko, że udało mu się zlecić je komuś.
– Ale chyba musiał ci coś bliższego powiedzieć…
Cowart wykrztusił:
– Mówił o jakichś układach więziennych, w rodzaju poczty pantoflowej, która dociera nawet do celi śmierci. Powiedział, że wszystko można załatwić za odpowiednią cenę. Ale nie mówił, ile i jak zapłacił.
– Zastanawiające. Znaczy, wiem, że musisz napisać, co ci mówił. Ale połapanie się w tym wszystkim… Do diabła. – Spojrzała przez pokój redakcyjny, kierując wzrok na miejsce, gdzie dwoje detektywów czytało transkrypcję rozmowy. – Sądzisz, że mają jakieś rzeczywiste dowody? Bo mnie się wydaje, że czekają, aż ty im to wszystko wyjaśnisz, ładnie i po prostu. – Nie starała się nawet ukryć cynizmu.
Spojrzał na nią.
– Edna… – zaczął.
– Chciałbyś, żeby ci pomóc posprawdzać tych frajerów, tak? – W głosie Edny pojawił się natychmiast entuzjazm. Uderzyła ręką w trzymane kartki. – Musisz wiedzieć, co jest na pewno, co być może, a co do czego nie ma mowy, no nie?
– Tak. Proszę. Mogłabyś to zrobić?
– No pewnie. Zajmie parę dni, ale natychmiast się za to zabiorę. Powiem tylko tym na górze. Ale jesteś pewny, że nie przeszkadza ci dzielenie się tym materiałem?
– Nie przeszkadza. Nie ma problemu.
Edna wskazała tekst na ekranie.
– Uważaj tylko i nie bądź zbyt dosłowny, jeśli chodzi o wyznanie naszego starego Sully’ego. Może jeszcze tam być parę innych drobnych problemów. Więc nie wchodź za głęboko, żebyś później mógł z tego wyjść.
Cowart chciał się roześmiać lub zwymiotować, nie potrafił tego dokładnie określić…
– Wiesz co, ale trzeba oddać sprawiedliwość staremu Sufly’emu. W życiu nikomu niczego nie ułatwił – powiedziała, odwracając się.
Obserwował, jak Edna McGee zmierza w stronę redaktora i zaczyna z nim rozmawiać z ożywieniem. Oboje spoglądali na przepisaną na maszynie kartkę. Dostrzegł, jak mężczyzna kręci głową i spiesznie idzie w jego stronę.
– To prawda? – spytał redaktor działu miejskiego lodowatym tonem.
– Według niej tak. Ja nie wiem.
– Będziemy musieli z tego sprawdzić każdy najdrobniejszy szczególik.
– Dobrze.
– Chryste! Jak ty napiszesz ten artykuł?
– Po prostu jako słowa umierającego człowieka. Nie potwierdzone zarzuty. Nikt nie wie, gdzie leży prawda. Mnóstwo pytań. Takie różne rzeczy.
– Dawaj dużo opisów, a uważaj na szczegóły. Potrzebujemy trochę czasu.
– Edna powiedziała, że pomoże.
– Dobrze. Bardzo dobrze. Ona zaraz zacznie dzwonić, gdzie się da. Jak sądzisz, kiedy ty będziesz się mógł tym zająć?
– Muszę trochę odpocząć.
– Dobrze. A ci detektywi…
– Będę tutaj. – Cowart spojrzał ponownie na pisaną na ekranie stronę. Wychwytywał słowa Sullivana ze swego notesu, zamykając artykuł stwierdzeniem: „Niezła opowieść, co?”
Przycisnął kilka klawiszy w komputerze, wyłączając swój ekran i elektronicznie przekazując napisany materiał do działu miejskiego. Będą go tam mogli zmierzyć, zważyć, ocenić, zredagować i przenieść na pierwszą stronę. Nie wiedział już, czy to, co zrobił, zawierało prawdę czy kłamstwa. Uświadomił sobie, że po raz pierwszy w ciągu tych wszystkich lat pracy dziennikarskiej naprawdę nie miał pojęcia, co jest czym, tak bardzo prawda i kłamstwo się ze sobą splątały w jego umyśle.
Błądząc w morzu niepewności, poszedł na spotkanie z detektywami. Shaeffer i Weiss czekali na niego wściekli.
– Gdzie to jest? – pytała kobieta, gdy tylko przekroczył próg sali konferencyjnej. Trzy maszynistki spinały napisane strony przy dużym stole, przy którym odbywały się popołudniowe kolegia redakcyjne. Kiedy usłyszały wzburzenie w głosach detektywów, pospiesznie opuściły pomieszczenie, zostawiając na stole stertę kartek. Cowart się nie odezwał. Jego wzrok uciekł w stronę wielkiego, panoramicznego okna. Światło słoneczne, odbite od wód zatoki, zalało pokój. Widział duży statek pasażerski, nabierający prędkości, kierujący się przez Cieśninę Florydzką na otwarte wody oceanu.
– Gdzie to jest?! – zapytała po raz drugi Shaeffer. – Gdzie jest jego wyjaśnienie, dotyczące śmierci jego matki i ojczyma? – Potrząsnęła mu tuż przed nosem zapisanymi kartkami. – Tu nie ma o tym ani słowa – prawie krzyknęła.
Weiss wstał i wycelował w niego palec.
– Zacznij się tłumaczyć, i to zaraz, Cowart. Mam serdecznie dosyć tej całej ciuciubabki. Moglibyśmy cię zaaresztować jako koronnego świadka i potrzymać trochę na osobności.
– Nie mam nic przeciwko temu – odparł, starając się wykrzesać z siebie oburzenie podobne do prezentowanego przez parę detektywów. – Przydałoby mi się trochę snu.
– Wiecie, zaczynam mieć serdecznie dosyć waszych pogróżek pod adresem mojego człowieka – odezwał się głos zza pleców Cowarta, należący do redaktora działu miejskiego. – Może byście się tak wzięli do roboty i popracowali trochę samodzielnie, co? Wygląda to tak, jakbyście chcieli, żeby on wam podał na talerzu wszystkie odpowiedzi.
– Bo mamy podstawy, by sądzić, że on je wszystkie ma – odpowiedziała Shaeffer powoli, w jej głosie czuło się tłumioną groźbę.
Przez chwilę słowa kołysały się złowieszczo w powietrzu. W końcu redaktor wskazał krzesła, starając się przełamać zawisłe w pokoju przytłaczające napięcie.
– Siadajcie – powiedział stanowczo. – Postaramy się to wszystko wyjaśnić. Cowart dostrzegł, jak Shaeffer bierze głęboki oddech, starając się zapanować nad sobą.
– Dobrze – zgodziła się cicho. – Pełne oświadczenie, w tej chwili, potem schodzimy wam z drogi. Może być?
Cowart skinął głową. Redaktor włączył się:
– Jeżeli on się zgadza, to w porządku. Ale jeszcze jedna groźba z waszej strony i przesłuchanie skończone.
Weiss usiadł ciężko, wyjmując niewielki notatnik. Shaeffer zadała pierwsze pytanie:
– Proszę wytłumaczyć to, co powiedział mi pan wtedy w Starkę.
Obserwowała go nieruchomo, rejestrując każdy jego ruch. Cowart odpowiedział jej takim samym, nieustępliwym spojrzeniem. Tak pewnie patrzy na podejrzanych, pomyślał.
– Sullivan utrzymywał, że zaaranżował te morderstwa.
– Już nam pan to powiedział. Jak? Przez kogo? Jakie były jego dokładne słowa? I dlaczego, do diabła, nie ma tego na taśmie?