Wygrana
Wygrana читать книгу онлайн
LuAnn Tyler, ?yjaca w skrajnej n?dzy ze sw? c?reczk? Lis? w przyczepie samochodowej, otrzymuje nagle propozycj? intratnej pracy. Gdy przybywa na um?wione spotkanie, okazuje si?, ?e propozycja dotyczy nie pracy, ale udzia?u w loterii krajowej, kt?ry mia?by przynie?? LuAnn g??wn? wygran?. Dziewczyna pozostawia sobie czas na przemy?lenie propozycji. Dalej wypadki tocz? si? w b?yskawicznym tempie: LuAnn zostaje zapl?tana w morderstwo dw?ch m??czyzn, a jednocze?nie zamieszana w afer? korupcyjn?. ?cigana przez policj? i FBI, ucieka za granic?, ale po latach wraca, by ostatecznie rozwik?a? tajemnicz? r?wnie? dla niej samej histori?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Lu Ann objęła go ramieniem i przytuliła.
– Trudno wymazać z pamięci tyle lat życia – podjął. – Starasz się nie myśleć o swojej przeszłości, zapomnieć o ludziach i miejscach, o rzeczach, które tak długo były dla ciebie ważne. Nie opuszcza cię lęk przed zdradzeniem się jakimś nieopatrznym słowem. To cholernie trudne. – Spojrzał na nią.
Pogłaskała go po twarzy.
– Nie wiedziałam, że aż tyle mamy ze sobą wspólnego – powiedziała.
– Mamy więcej, niż ci się wydaje. – Zawiesił na moment głos, by spojrzeć jej w oczy. – Od śmierci Julii nie byłem z żadną kobietą.
Ich usta złączyły się w czułym, przeciągłym pocałunku.
– Nie pomyśl sobie tylko – podjął Riggs – że to, co zaszło między nami rano, to dlatego. Miałem już niejedną okazję. Aż do tej pory z żadnej nie skorzystałem.
Przesunęła palcem wskazującym po linii jego szczęki, potem po wargach.
– Ja też miewałam okazje – przyznała.
Pocałowali się znowu i przywarli do siebie instynktownie. Siedzieli tak, objęci, kołysząc się, przez kilka minut.
Oderwali się w końcu od siebie i Riggs, powracając do rzeczywistości, rozejrzał się po parkingu.
– Jedźmy do ciebie. Spakujesz potrzebne ci rzeczy. Potem pojedziemy do mnie i ja zrobię to samo. Zostawiłem na biurku notatki z mojej sondy telefonicznej na twój temat. Nie chcę, żeby wpadły komuś w ręce.
– A dokąd potem?
– Jakieś cztery mile stąd na północ drogą dwadzieścia dziewięć jest taki motel.
– To już jakiś początek.
– Jak myślisz, co teraz zrobi Jackson?
– Już wie, że nie mówiłam prawdy o tobie. Pewnie założył, że nie mówiłam również prawdy o Donovanie. Ponieważ ja nie mam żadnego interesu w ujawnianiu prawdy, za to Donovan jak najbardziej, Jackson najpierw spróbuje zrobić porządek z nim, a dopiero potem weźmie się za mnie. Zadzwoniłam do Donovana i zostawiłam mu na automatycznej sekretarce ostrzeżenie.
– Tak, to bardzo inspirujące, być numerem dwa na liście egzekucji Mistrza Psychopatów – zauważył Riggs, poklepując się po kieszeni, do której schował pistolet.
Kilka minut później skręcali już w prywatną drogę do Wicken’s Hunt. W domu było ciemno. LuAnn zaparkowała przed frontem i wysiedli z wozu. Wprowadziła kod domowego systemu bezpieczeństwa i weszli do środka.
Riggs przysiadł na łóżku i patrzył, jak LuAnn upycha rzeczy do małej torby podróżnej.
– Jesteś pewna, że Lisie i Charliemu nic nie grozi?
– Tak. Są daleko stąd. I od niego.
Riggs podszedł do okna wychodzącego na podjazd od frontu i wyjrzał. To, co tam zobaczył, sprawiło, że nogi się pod nim ugięły. Chwycił LuAnn za rękę i pociągnął za sobą po schodach. Wybiegli z domu tylnym wyjściem.
Z czarnych sedanów, które zatrzymały się przed domem, wyskoczyło kilkunastu mężczyzn. Masters przyłożył dłoń do maski BMW i rozejrzał się dookoła.
– Ciepły. Ona gdzieś tu jest. Szukajcie.
Mężczyźni rozbiegli się, okrążając dom.
LuAnn i Riggs pędzili w kierunku lasu. Kiedy mijali stajnię, LuAnn zatrzymała się nagle.
Riggs też przystanął. Trzymał się za ramię i ze świstem wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby. Oboje drżeli.
– Co jest? – wysapał.
Wskazała ruchem głowy na stajnię.
– Z tą ręką daleko nie ubiegniesz. A w lesie ukryć się nie możemy.
Weszli do stajni. Joy przywitała ich radosnym parskaniem. LuAnn dopadła do niej i uciszyła. Podczas gdy ona siodłała klacz, Riggs zdjął lornetkę ze ściany i wyszedł na zewnątrz. Zagłębił się w gęste zarośla między stajnią a domem i nastawił ostrość. Cofnął się odruchowo na widok mężczyzny w kurtce z literami FBI na plecach, który z karabinem w ręku szedł przez skąpany w blasku reflektorów trawnik. Przyjrzawszy mu się bliżej, Riggs wymruczał coś pod nosem. Pięć lat nie widział tego człowieka. George Masters niewiele się przez ten czas zmienił. Po chwili wszedł do domu, znikając Riggsowi z oczu.
Wrócił chyłkiem do stodoły. LuAnn kończyła już sprawdzać popręgi. Poklepała Joy po szyi i szepcząc do klaczy czułe słówka, zakładała jej uzdę.
– Gotowy? – spytała.
– Ruszajmy. Kiedy stwierdzą, że w domu nikogo nie ma, przystąpią do przeczesywania okolicy. Wiedzą, że gdzieś tu jesteśmy – silnik samochodu jeszcze nie ostygł.
LuAnn postawiła obok Joy drewnianą skrzynkę, wskoczyła na siodło i wyciągnęła rękę do Riggsa.
– Wejdź na skrzynkę i podaj mi rękę.
Riggs, przyciskając do boku zranioną rękę, zdołał się jakoś wgramolić po skrzynce na grzbiet klaczy. Zdrowym ramieniem objął LuAnn w pasie.
– Będę się starała jechać wolno, ale i tak cię wytrzęsie.
– Nie martw się o mnie. Wolę już to od tłumaczenia się przed FBI.
LuAnn wyprowadziła klacz ze stajni.
– A więc to byli oni? – spytała, kiedy galopowali już szlakiem. – Twoi starzy przyjaciele?
– Mhm. Przynajmniej jednego starego przyjaciela tam wypatrzyłem. Nazywa się George Masters. To on twierdził, że jestem zbyt cennym agentem, by zwalniać mnie ze służby, i sprzeciwiał się objęciu mnie przez Biuro Programem Ochrony Świadków aż do wypadku, w którym zginęła moja żona.
– Matthew, nie warto. Nie ma sensu, żebyś ze mną przed nimi uciekał. Ty nic nie zrobiłeś.
– Nie jestem też im nic dłużny, LuAnn.
– A jak cię ze mną złapią?
– Nie damy się złapać – zachichotał.
– Co cię tak śmieszy?
– Pomyślałem sobie właśnie, jak się ostatnio nudziłem. Wygląda na to, że szczęśliwy mogę być, tylko nadstawiając karku.
– No to dobrałeś sobie właściwe towarzystwo. – Patrzyła przed siebie. – Motel raczej odpada.
– Tak, wezmą takie miejsca pod obserwację. Poza tym kierownik motelu mógłby nabrać podejrzeń, gdybyśmy zajechali tam na koniu.
– W garażu stoi jeszcze jeden wóz, ale co nam z niego?
– Chwileczkę. Mamy samochód!
– Gdzie?
– Galopem do chaty!
– Miej oczy i uszy otwarte na wypadek, gdyby wrócił tu wiesz kto – powiedział Riggs do LuAnn, zsuwając się przed chatą z klaczy. Wszedł do szopy za domem. Po chwili LuAnn usłyszała dolatujący stamtąd pomruk uruchamianego silnika, który jednak zaraz zgasł. Rozrusznik znowu zakasłał i tym razem silnik zaskoczył. W chwilę później z szopy wytoczyła się poobtłukiwana honda Donovana, pozbawiona przedniego zderzaka.
– Co zrobimy z koniem? – spytał Riggs, wysiadając z wozu.
LuAnn rozejrzała się.
– Mogłabym ją puścić luzem. Trafiłaby pewnie do stajni, ale boję się, że w tych ciemnościach wpadnie w jakiś wykrot albo do potoku.
– To może zamkniemy ją w szopie, a później zadzwonimy do kogoś, żeby ją stąd zabrał? – zaproponował.
– Świetna myśl. – LuAnn zeskoczyła z Joy i wprowadziła ją do szopy.
Rozejrzawszy się po wnętrzu, wypatrzyła w głębi koryto na wodę oraz dwa małe kopczyki siana.
– Idealne miejsce – ucieszyła się. – Lokator, który mieszkał tu przed Donovanem, pewnie trzymał w szopie konia.
Rozsiodłała Joy, zdjęła jej uzdę i postronkiem, który znalazła na klepisku, uwiązała klacz do wbitego w ścianę haka. Potem, kursując z wiadrem do kranu na zewnątrz, napełniła koryto wodą i podsypała Joy siana. Klacz pochyliła się od razu nad korytem i zaspokoiwszy pragnienie, zabrała się do przeżuwania siana. LuAnn zamknęła drzwi i zajęła miejsce za kierownicą hondy. Riggs siedział już w fotelu pasażera.
W stacyjce nie było kluczyków. LuAnn zajrzała pod kolumnę kierownicy. Zwisał tam pęk odsłoniętych kabli.
– To w FBI uczą odpalania na drut? – zapytała.
– Życie uczy człowieka rozmaitych przydatnych rzeczy.
– Mnie to mówisz? – LuAnn wrzuciła bieg i ruszyła.
Przez chwilę jechali w milczeniu, potem Riggs poprawił się w fotelu.
– Jest chyba tylko jeden sposób wykaraskania się z tego bez specjalnego szwanku.
– Jaki?
– FBI potrafi być wyrozumiałe dla ludzi, którzy idą na współpracę.
– No dobrze, Matthew, ale…
– Ale – wpadł jej w słowo – stać ich też na udzielenie całkowitego rozgrzeszenia ludziom, od których dostają coś, na czym im naprawdę zależy.
– Co ty sugerujesz?
– Wystarczy podać im na tacy Jacksona.
– No to kamień spadł mi z serca. Już myślałam, że chodzi o coś trudnego.
Honda pędziła w ciemną noc.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY
Była dziesiąta rano. Donovan obserwował przez lornetkę wielki południowy dom kolonialny otoczony starymi drzewami. Znajdował się w McLean, jednej z najzamożniej szych okolic nie tylko w Wirginii, ale i w całych Stanach Zjednoczonych. Warte miliony dolarów rezydencje były tu normą, ale powierzchnia przeciętnej działki nie przekraczała akra. Ten dom stał na pięciu akrach. Musiał być wart majątek. Patrząc na kolumnowy portyk, Donovan nie miał wątpliwości, że aktualnego właściciela stać było na takie lokum.
Ulicą nadjechał nowiutki mercedes. Masywna brama posiadłości otworzyła się przed nim i samochód wtoczył się w prywatną alejkę dojazdową. Kobieta siedząca za kierownicą miała teraz czterdzieści kilka lat, ale nadal można w niej było rozpoznać osobę z loteryjnej fotografii sprzed dziesięciu lat. Pieniądze potrafią spowolnić proces starzenia – pomyślał Donovan.
Spojrzał na zegarek. Na wszelki wypadek zajął stanowisko wczesnym rankiem. Wysłuchał ostrzeżenia nagranego na automatyczną sekretarkę. Nie zamierzał jeszcze uciekać, ale radę LuAnn potraktował bardzo poważnie. Tylko głupiec nie zorientowałby się, że za tym wszystkim kryją się jakieś potężne siły. Wyjął z kieszeni pistolet i sprawdził, czy magazynek jest pełny. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Odczekał parę minut, żeby dać kobiecie czas na wejście do domu, potem wyrzucił papierosa przez okno, zakręcił szybę i ruszył.
Zatrzymał się przed bramą wjazdową i rzucił swoje nazwisko do interkomu. Głos, który mu odpowiedział, był jakiś nerwowy, pobudzony. Brama otworzyła się i niedługo potem Donovan stał już w wysokim na dwa piętra foyer.
– Pani Reynolds?
Bobbie Jo Reynolds unikała jak mogła jego wzroku. Nie odezwała się, kiwnęła tylko głową. Jej strój Donovan określiłby jako bardzo elegancki. Nikt by nie odgadł, że zaledwie dziesięć lat temu była przymierającą głodem aktoreczką, która dorabiała sobie jako kelnerka. Przed blisko pięcioma laty wróciła do kraju po długim pobycie we Francji. Prowadząc dochodzenie w sprawie zwycięzców loterii, Donovan dokładnie ją prześwietlił. Była teraz szanowaną członkinią waszyngtońskiej śmietanki towarzyskiej. Ciekawe, czy znają się z Alicją Crane?