-->

Tozsamoic Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tozsamoic Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tozsamoic Bournea
Название: Tozsamoic Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 278
Читать онлайн

Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн

Tozsamoic Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…

"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 62 63 64 65 66 67 68 69 70 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

„Bourne, Jason C. – Ostatnie znane miejsce pobytu: Tam Quan.”

Na miłość boską, co się wtedy stało?

René Bergeron rzucił słuchawkę: miał telefon na biurku. Jego głos był niewiele bardziej opanowany niż ten jego gest.

– Sprawdziliśmy wszystkie kawiarnie, wszystkie restauracje i bistra, w których kiedykolwiek bywała!

– On nie jest zameldowany w żadnym z paryskich hoteli – powiedział siwowłosy operator centralki, siedzący przy drugim aparacie obok rajzbretu.

– Minęły ponad dwie godziny; może ona już nie żyje? A jeśli żyje, to być może wolałaby umrzeć.

– Ona może mu niewiele powiedzieć – rozważał Bergeron. – Mniej, niż my byśmy mogli. Ona nic nie wie o tych starcach.

– Wie dostatecznie dużo; dzwoniła do Parc Monceau.

– Przekazywała informacje; nie jest pewna komu.

– Ale wie po co.

– To samo wie Kain, mogę cię o tym zapewnić. A w przypadku Parc Monceau popełniłby śmieszny błąd.

Projektant pochylił się, jego silne ręce naprężyły się, splótł dłonie i utkwił wzrok w siwowłosym mężczyźnie.

– Opowiedz mi jeszcze raz wszystko, co pamiętasz. Dlaczego jesteś taki pewny, że to Bourne?

– Tego nie wiem. Mówiłem, że to Kain. Jeżeli opisałeś jego metody działania zgodnie z prawdą, to on jest tym właśnie człowiekiem.

– Bourne to Kain. Znaleźliśmy go poprzez akta „Meduzy”. Dlatego właśnie zostałeś zaangażowany.

– A więc to jest Bourne. Ale on nie używał tego nazwiska. W” Meduzie” brało oczywiście udział trochę takich ludzi, którzy nie pozwoliliby sobie na to, by używano ich prawdziwych nazwisk. Zagwarantowano im fałszywe tożsamości; mieli przeszłość kryminalną. On był pewno jednym z tych ludzi.

– Dlaczego on? Inni zniknęli. Ty zniknąłeś.

– Mógłbym odpowiedzieć, że dlatego, iż przyszedł tu, na Saint-Honoré, i to powinno by wystarczyć. Ale kryje się za tym więcej, o wiele więcej. Obserwowałem, jak działał. Zostałem przydzielony do akcji, którą dowodził; i to przeżycie, i jego samego trudno zapomnieć. Ten człowiek mógłby być – jest pewno – twoim Kainem.

– Opowiedz mi o tym.

– Wylądowaliśmy w nocy na spadochronach w sektorze zwanym Tam Quan, z zadaniem wydostania pewnego Amerykanina nazwiskiem Webb, którego przetrzymywał Wietkong. Szansę na przeżycie akcji były znikome, o czym nie wiedzieliśmy. Nawet lot z Sajgonu był okropny – siła wiatru z dziesięć stopni na wysokości trzystu metrów, samolot rozedrgany, jakby miał się rozlecieć. A jednak kazał nam skakać.

– I skakaliście?

– Przykładał nam pistolet do głowy. Każdemu z nas, kiedy zbliżaliśmy się do luku. Moglibyśmy oprzeć się żywiołom, ale nie przeżylibyśmy z kulą w czaszce.

– Ilu was tam było?

– Ośmiu.

– Mogliście go unieszkodliwić.

– Nie znałeś go.

– Mów dalej – powiedział, koncentrując się, Bergeron; tkwił bez ruchu przy biurku.

– Po wylądowaniu, siedmiu z nas zebrało się na dole; dwóch jak przypuszczaliśmy, nie wyszło chyba cało z tego skoku. Zdumiewające było to, że mnie się udało. Byłem najstarszy z nich i bynajmniej nie należałem do osiłków, ale znałem teren, dlatego mnie posłano.

Siwowłosy mężczyzna urwał i pokręcił głową na to wspomnienie.

– W niecałą godzinę później zorientowaliśmy się, że to zasadzka. Przez dwie noce i jeden dzień byliśmy ostrzeliwani przez nieprzyjaciela, przemykając się przez dżunglę jak jaszczurki… A nocami on szedł sam mimo ostrzału z moździerzy i mimo granatów. Żeby zabijać. Zawsze wracał przed świtem, po to, by zmuszać nas do posuwania się w kierunku bazy. Wtedy uważałem, że to zwyczajne samobójstwo!

– Dlaczego to robiliście? Musiał podać wam jakiś powód; byliście uczestnikami „Meduzy”, a nie żołnierzami.

– Mówił, że tylko w ten sposób wyjdziemy żywi, i była w tym pewna logika. Znajdowaliśmy się daleko za linią frontu; potrzebowaliśmy zapasów, jakie być może znaleźlibyśmy w bazie – gdyby udało nam się ją zdobyć. Mówił, że musimy ją zdobyć, że nie mamy wyboru. Gdyby któryś protestował, dostałby od niego kulę w łeb, o tym wiedzieliśmy… Trzeciej nocy zdobyliśmy tamten obóz i zastaliśmy owego Webba ledwie żywego, ale jeszcze oddychał. Odnaleźliśmy też dwóch zaginionych członków naszej grupy w bardzo dobrej kondycji i oszołomionych tym, co się wydarzyło. Biały i Wietnamczyk; Wietkong zapłacił im za schwytanie nas – podejrzewam, że za schwytanie jego.

– Kaina?

– Tak. Wietnamczyk pierwszy nas zobaczył i uciekł. Tego białego Kain zabił strzałem w głowę. Po prostu podszedł do niego i odstrzelił mu ją.

– Przeprowadził was z powrotem? Przez linię frontu?

– Tak, czterech z nas oraz tego Webba. Pięciu ludzi zginęło. Właśnie w czasie tej straszliwej drogi powrotnej zrozumiałem, dlaczego mogło być prawdą to, co mówiono: że był najlepiej opłacanym uczestnikiem „Meduzy”.

– Dlaczego?

– To był najbardziej bezwzględny człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem, najniebezpieczniejszy i o reakcjach nadzwyczaj łatwych do przewidzenia. Myślałem sobie wtedy, że dla niego to jest dziwna wojna; był jak Savonarola, ale bez zasad religijnych, miał tylko swoją własną dziwaczną moralność, która służyła jedynie jemu. Wszyscy byli jego wrogami – zwłaszcza przywódcy – i żadna ze stron nie obchodziła go ani trochę.

Mężczyzna w średnim wieku znowu przerwał, wzrok utkwił w rajzbrecie, a myślami znajdował się najwidoczniej o tysiące mil stąd, w przeszłości.

– Warto pamiętać, że w „Meduzie” znaleźli się rozmaici ludzie, desperaci. Wielu było opętanych nienawiścią do komunistów – zabij komunistę, a Pan Jezus się uśmiechnie; dziwaczne rozumienie nauki chrześcijańskiej. Inni – tacy jak ja – zostali przez Viet Minh okradzeni z wielkich fortun; nadzieję na ich odzyskanie dawało tylko zwycięstwo Amerykanów w tej wojnie. Francja pod Dien Bien Phu pozostawiła nas własnemu losowi. Ale było też kilkudziesięciu takich, co zorientowali się, że na „Meduzie” można zbić fortunę. W sakiewkach miewali często pięćdziesiąt, czasem siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów amerykańskich. Kurier biorący sobie połowę podczas dziesięciu, piętnastu kursów mógł osiąść w Singapurze albo Kuala Lumpur, albo stworzyć w Trójkącie własną siatkę do przemytu narkotyków. Niezależnie od ogromnych zarobków – i częstego wybaczania dawnych przestępstw – istniały niezliczone inne możliwości. Właśnie do tej ostatniej kategorii ludzi zaliczyłem owego bardzo dziwnego faceta. Był to najczystszej wody nowoczesny pirat.

Bergeron rozplótł dłonie.

– Chwileczkę. Użyłeś sformułowania: „akcja, którą dowodził”. W „Meduzie” brali udział wojskowi; czy jesteś pewny, że on nie był amerykańskim oficerem?

– Amerykaninem oczywiście tak, ale na pewno nie wojskowym.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Nienawidził wszystkiego, co wojskowe. Jego niezadowolenie z dowództwa w Sajgonie wyrażało się w każdej decyzji, jaką podejmował; uważał przedstawicieli armii za durniów i ludzi niekompetentnych. W którymś momencie, w Tam Quan, przekazywano nam przez radio rozkazy. On przerwał nadawanie i powiedział dowódcy pułku, żeby się odpieprzył; nie zamierzał się podporządkować. Oficer raczej by tego nie zrobił.

– Chyba że przygotował się do porzucenia tego zawodu – stwierdził projektant. – Tak jak Paryż ciebie porzucił, a ty starałeś się, jak mogłeś, okradając „Meduzę”, rozwijając własną, niezbyt patriotyczną działalność – wszędzie tam, gdzie mogłeś.

– Moja ojczyzna zdradziła mnie, zanim ja ją zdradziłem, René.

– Wróćmy do Kaina. Mówisz, że nie używał nazwiska Bourne. Jakiego więc?

– Nie pamiętam. Jak mówiłem, dla wielu z nas nazwiska nie były ważne. Ja go znałem po prostu jako „Deltę”.

– Mekongu?

– Nie, chyba w alfabecie.

– Alfa, Bravo, Charlie… Delta – powiedział zamyślony Bergeron. – Ale w wielu operacjach pseudonim „Charlie” był zastępowany pseudonimem… „Kain”, ponieważ „Charlie” stało się synonimem Wietkongu. „Charlie” stał się „Kainem”!

– Zgadza się. Tak więc Bourne przesunął się o kilka liter i przyjął pseudonim „Kain”. Mógł wybrać „Echo” albo „Fokstrot”, albo „Zulus”. Dwadzieścia kilka innych. Jaka różnica? Do czego zmierzasz?

1 ... 62 63 64 65 66 67 68 69 70 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название