Kaskady
Kaskady читать книгу онлайн
W Edynburgu zagin??a studentka… Tyle ?e nie jaka? tam, a c?rka niezwykle zamo?nego i wielce wp?ywowego bankiera. Brak wszelkich ?lad?w, a detektyw inspektor John Rebus nabiera prze?wiadczenia, i? chodzi tu o co? wi?cej ni?li tylko wyskok zbuntowanej smarkuli, kt?rej do g?owy uderzy?y pieni?dze tatusia i nie tylko. Pojawiaj? si? dwa tropy: drewniana laleczka w pi?tnastocentymetrowej trumience, kt?r? kto? podrzuci? nad brzegiem strumienia i interaktywna gra internetowa, kt?r? zarz?dza tajemniczy cybernetyczny guru. Dramatyczne zdarzenia i zawzi?ty up?r detektywa, kt?ry woli s?ucha? starych longplay?w ni? plik?w MP3 powoduj?, ?e historia i wsp??czesno?? zaczynaj? si? z sob? miesza? i wzajemnie przenika?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Półka wisząca na ścianie wypełniona była książkami: część dotyczyła modelarstwa, część poświęcona była opisom słynnych bitew. Inne półki pełne były przezroczystych plastikowych pudełek wypełnionych całymi armiami czekającymi na swą szansę mszenia do boju.
– Zmienia pan czasami rezultaty bitew? – spytała Siobhan.
– Na tym polega cała strategia – wyjaśnił Marr. – Analizuje się, w którym momencie strona pokonana popełniła błąd i próbuje się zmienić bieg historii. – Jego głos znów był pełen pasji.
Siobhan przyjrzała się krawieckiemu manekinowi odzianemu w wojskowy mundur. Wiele innych mundurów – w lepszym lub gorszym stanie – wisiało rozpostartych na ścianach za szkłem jak obrazy. Nigdzie natomiast nie było żadnej broni – tylko żołnierskie ubiory.
– To z wojny krymskiej – wyjaśnił Marr, wskazując na jedną z kurtek oprawioną w oszkloną ramę.
– Czy rozgrywa pan też bitwy przeciwko innym graczom? – wtrącił pytanie Grant.
– Czasami.
– I odwiedzają tu pana?
– Tu nie, nigdy. W garażu przy domu mam znacznie większą makietę.
– To po co panu ta?
Marr uśmiechnął się.
– Zauważyłem, że mnie to odpręża, pomaga myśleć. A czasami udaje mi się na chwilę oderwać od biurka. – Zrobił pauzę i dodał: – Myślicie, że to takie dziecinne hobby?
– Ależ skąd – zapewniła go Siobhan, nie do końca szczerze. Pachniało jej to czymś w rodzaju „zabawki dla dużych chłopców”, znajdując potwierdzenie w zachowaniu Granta, który wpatrywał się w rozstawione armie z dziecinnym zachwytem w oczach. – A grywa pan też jakoś inaczej?
– To znaczy?
Wzruszyła ramionami, jakby chcąc podkreślić, że tak tylko pyta, wyłącznie dla podtrzymania rozmowy.
– Bo ja wiem? Może korespondencyjnie? Słyszałam, że szachiści tak rozgrywają swoje mecze. Albo może przez Internet?
Grant rzucił na nią krótkie spojrzenie, domyślając się do czego zmierza.
– Znam takie witryny internetowe – odparł Marr – tylko że potrzebne jest do tego takie specjalne urządzenie.
– Kamera sieciowa? – podpowiedział Grant.
– O właśnie. I wtedy można grać nawet międzykontynentalnie.
– Ale pan nigdy tego nie robił?
– Nie należę do ludzi szczególnie uzdolnionych technicznie.
Siobhan znów skierowała uwagę na półkę z książkami.
– Słyszał pan kiedyś o Gandalfie?
– O którym Gandalfie? – Siobhan patrzyła na niego w milczeniu. – Bo znam co najmniej dwóch: czarnoksiężnika z Władcy Pierścieni i pewnego dziwaka, który prowadzi sklep z grami na Leith Walk.
– Był pan u niego w sklepie?
– Przez te wszystkie lata kupiłem u niego trochę rzeczy. Ale najczęściej kupuję w firmach wysyłkowych.
– I przez Internet?
Marr kiwnął głową.
– Tak, kilka razy. A właściwie, to kto wam o tym wszystkim powiedział?
– O pańskim zamiłowaniu do gier? – spytał Grant.
– Tak.
– Długo pan czekał z tym pytaniem – zauważyła Siobhan.
Popatrzył na nią ze złością.
– Ale się doczekałem i teraz pytam.
– Nie możemy tego niestety ujawnić.
Wyraźnie ta odpowiedź nie była mu w smak, jednak powstrzymał się od dalszych komentarzy.
– Czy słusznie się domyślam – zapytał – że gra, w którą grała Flipa, w niczym nie przypominała tej tutaj?
– W niczym, proszę pana – odparła Siobhan.
Wyglądało, że Marr odetchnął.
– Wszystko w porządku, panie prezesie? – zapytał Grant.
– Wszystko w porządku. Tylko, że… że to nam wszystkim tak bardzo leży na sercu.
– Nie wątpię – rzekła Siobhan. Potem znów się rozejrzała wokół i dodała: – No cóż, dziękujemy, że pokazał nam pan swoje zabawki. Myślę, że nie będziemy pana już dłużej odrywać od pracy… – Ruszyła ku wyjściu, jednak w pół drogi stanęła. – Pewna jestem, że już gdzieś takiego żołnierzyka widziałam – powiedziała, jakby głośno myśląc. – Czy nie przypadkiem w mieszkaniu Davida Costello?
– O ile pamiętam, dałem mu jednego – potwierdził Marr.
– Czy to właśnie od niego… – Przerwał i pokręcił głową. – Zapomniałem. Nie wolno wam przecież ujawnić…
– Otóż to, panie prezesie – kiwnął głową Hood.
Po wyjściu z budynku Grant zachichotał.
– Nie był zachwycony, kiedy nazwałaś jego wojsko „zabawką” – powiedział.
– Wiem i dlatego to zrobiłam.
– W każdym razie lepiej nie próbuj tu otwierać konta. Pewnie by ci i tak odmówili.
Siobhan uśmiechnęła się.
– A ja ci mówię, że on się zna na Internecie. A skoro bawi się w takie gry, to pewnie ma analityczny umysł.
– Quizmaster?
Zmarszczyła nos.
– Sama nie wiem. Tylko po co miałby to robić? Co by z tego miał?
– Może nic specjalnego. – Grant wzruszył ramionami. – To znaczy nic z wyjątkiem kontrolowania banku Balfour.
– Tak, oczywiście, to możliwe – powiedziała Siobhan i wróciła myślami do żołnierzyka w mieszkaniu Davida Costello. Upominek od Ranalda Marra…? Tylko że Costello stwierdził, że nie ma pojęcia, skąd się u niego wziął ten żołnierzyk z ułamanym muszkietem i skręconą głową. A zaraz potem do niej zadzwonił i opowiedział o hobby Marra…
– A nawiasem mówiąc – dodał Grant – ani o krok nie zbliżyliśmy się do rozwiązania naszej zagadki.
To zmieniło jej tok myślowy. Zwróciła ku niemu głowę i powiedziała:
– Grant, tylko musisz mi coś obiecać.
– Co takiego?
– Obiecaj mi, że nie zjawisz się znów pod moim domem w środku nocy.
– Mowy nie ma – odpowiedział Grant z uśmiechem. – Nasz zegar cały czas tyka, pamiętasz?
Popatrzyła na niego i przypomniało jej się jego zachowanie na szczycie Hart Fell, to, jak się wtedy uczepił jej rąk. Wyglądało, że już się otrząsnął i że cała sprawa – wyścig z czasem i stojące przed nimi wyzwanie – znów go bawi. Może nawet ciut za bardzo.
– Obiecaj – powtórzyła.
– No dobra – powiedział – obiecuję.
A zaraz potem zwrócił ku niej twarz i puścił oko.
Po powrocie do komisariatu Siobhan poszła do toalety i usiadła w kabinie. Dłonie jej lekko drżały. To zdumiewające, że człowiek potrafi być od środka rozdygotany, a jednocześnie nie okazywać tego po sobie. Wiedziała jednak, że jej ciało potrafi uzewnętrzniać emocje na różne inne sposoby: czasami była to pokrzywka na skórze, kiedy indziej trądzik na brodzie i szyi albo egzema pojawiająca się na kciuku i palcu wskazującym lewej ręki.
Rozdygotanie brało się stąd, że trudno jej było skupić się na tym, co ważne. A ważne było to, żeby dobrze wykonywać pracę i nie podpaść Gill Templer, ale wiedziała, że nie jest tak gruboskórna jak Rebus. Ważna była sprawa, którą się zajmowała, i być może ważny był Quizmaster, ale męczyło ją to, że nie była tego pewna. Natomiast pewna była jednego: istniała realna groźba, że ta gra ją wciągnie i stanie się jej obsesją. Próbowała postawić się na miejscu Flipy Balfour i myśleć tak jak ona, jednak nie była pewna, czy i na ile jej się to uda. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze Grant, który stawał się coraz bardziej uciążliwy, ale jednocześnie wiedziała, że bez niego nie udałoby się jej dojść tak daleko, więc może trzymanie się go też było ważne. Nie miała nawet pewności, czy Quizmaster jest mężczyzną. Miała za to przeczucie, a jednocześnie wiedziała, że poddawanie się przeczuciom może być niebezpieczne. Wielokrotnie była świadkiem tarapatów, w jakie wpadał Rebus tylko dlatego, że zawierzał swojemu przeczuciu co do czyjejś winy lub niewinności.
Wciąż męczyła ją też sprawa przejścia na stanowisko rzeczniczki prasowej i nie dawała jej spokoju myśl, czy już definitywnie spaliła za sobą mosty. Sukces Gill na tym stanowisku brał się głównie stąd, że potrafiła się przystosować do otaczających ją mężczyzn, takich jak zastępca komendanta Carswell. Pewnie uważała, że w ten sposób wygrywa z systemem, Siobhan podejrzewała jednak, że tak naprawdę było odwrotnie: to system wygrywał z nią, na nowo ją kształtował, zmieniał i wymuszał dostosowywanie się do niego. Stąd brała się konieczność budowania wokół siebie barier i trzymania ludzi na dystans. I dawania innym nauczek, takich, jaka stała się udziałem Ellen Wylie.
