Kaskady

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Kaskady, Rankin Ian-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Kaskady
Название: Kaskady
Автор: Rankin Ian
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 292
Читать онлайн

Kaskady читать книгу онлайн

Kaskady - читать бесплатно онлайн , автор Rankin Ian

W Edynburgu zagin??a studentka… Tyle ?e nie jaka? tam, a c?rka niezwykle zamo?nego i wielce wp?ywowego bankiera. Brak wszelkich ?lad?w, a detektyw inspektor John Rebus nabiera prze?wiadczenia, i? chodzi tu o co? wi?cej ni?li tylko wyskok zbuntowanej smarkuli, kt?rej do g?owy uderzy?y pieni?dze tatusia i nie tylko. Pojawiaj? si? dwa tropy: drewniana laleczka w pi?tnastocentymetrowej trumience, kt?r? kto? podrzuci? nad brzegiem strumienia i interaktywna gra internetowa, kt?r? zarz?dza tajemniczy cybernetyczny guru. Dramatyczne zdarzenia i zawzi?ty up?r detektywa, kt?ry woli s?ucha? starych longplay?w ni? plik?w MP3 powoduj?, ?e historia i wsp??czesno?? zaczynaj? si? z sob? miesza? i wzajemnie przenika?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 54 55 56 57 58 59 60 61 62 ... 123 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– No to krok do przodu, dwa kroki do tyłu – powiedziała Wylie.

– Dlaczego tak myślisz? – spytał Rebus.

– Bo jeśli nie ma związku między trumną z Kaskad a pozostałymi, to uganiamy się za fantomem.

– Ja tak tego nie widzę – wtrąciła Jean. – Może nie powinnam zabierać głosu, ale wydaje mi się, że ten, kto zostawił trumienkę w Kaskadach, musiał skądś ten pomysł zaczerpnąć.

– Zgoda – potwierdziła Wylie – ale nie sądzi pani, że znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że źródłem pomysłu było muzeum?

Rebus popatrzył na Wylie.

– Zmierzasz do tego, że powinniśmy dać sobie spokój z tymi czterema poprzednimi przypadkami, tak?

– Chcę powiedzieć, że zajmowanie się nimi ma sens tylko wtedy, jeśli istnieje jakiś związek między nimi a trumną z Kaskad. Oczywiście przy założeniu, że ta z kolei ma jakiś związek ze zniknięciem Balfour. A przecież nawet tego nie wiemy na pewno. – Rebus otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak ona nie dopuściła go do głosu. – I jeżeli teraz pójdziemy z tym do komisarz Templer, tak jak powinniśmy, to ona na pewno powie to samo. Powie, że w naszych działaniach coraz bardziej oddalamy się od sprawy Philippy Balfour. – Uniosła filiżankę do ust i pociągnęła łyk herbaty.

Rebus spojrzał na Devlina.

– A co pan o tym myśli, profesorze?

– Niestety muszę się zgodzić, choć znaczy to oczywiście, że znów zapadnę w mrok samotności starego emeryta.

– Z protokołów sekcji też nic nie wynika?

– Jak dotąd, nic. Wszystko wskazuje na to, że w momencie wpadnięcia do wody obie kobiety żyły. Na obu ciałach znaleziono ślady urazów, ale nie ma w tym nic dziwnego. W rzekach zdarzają się kamienie, więc przebywając w wodzie, ofiara mogła się o nie poobijać. Jeśli chodzi o ofiarę z Nairn, to zarówno przypływy, jak i morska fauna potrafią straszliwie pokiereszować ciało, szczególnie jeśli ofiara przebywa w wodzie przez dłuższy czas. Przykro mi, że nie mogę niczego wnieść.

– Wszystko się może przydać – odezwała się Jean. – Nawet jeżeli nie wnosi się niczego nowego, to można pomóc w wyeliminowaniu czegoś zbędnego.

Spojrzała na Rebusa w nadziei, że ta parafraza jego słów wywoła uśmiech, jednak on myślami był gdzie indziej. Martwiło go to, że Wylie może mieć rację. Cztery trumienki wykonane przez tę samą osobę i jedna zrobiona przez kogoś innego oraz brak związku między tymi dwiema osobami. Czuł przez skórę, że coś je z sobą łączy, tyle że to „coś” nie wystarczy, by przekonać kogoś takiego jak Wylie. Czasami, niezależnie od wszystkiego, trzeba zawierzyć instynktowi. Jego zdaniem tak właśnie było teraz, wątpił jednak, by Wylie dała się przekonać.

I trudno się było dziwić.

– To może na zakończenie zechciałby pan jeszcze raz to przejrzeć.

– Z największą przyjemnością – odparł profesor, skłaniając głowę.

– I może porozmawiać z patologami, którzy wykonywali te sekcje. Mogli coś zapamiętać…

– Absolutnie.

Rebus zwrócił się do Wylie.

– A ty złóż raport komisarz Templer. Opowiedz jej o tym, co zrobiliśmy. Na pewno znajdzie dla ciebie coś do roboty w zasadniczym nurcie śledztwa.

Wyprostowała się.

– Czy to znaczy, że ty się nie poddajesz?

Przez uśmiech Rebusa przebijało zmęczenie.

– Jestem bliski poddania. Ale jeszcze nie przez parę dni.

– I co przez te parę dni będziesz robił?

– Utwierdzał się w przekonaniu, że to ślepy zaułek.

Widział z miny Jean, że chciałaby go jakoś podtrzymać na duchu, trochę pocieszyć – choćby tylko ściskając mu dłoń czy wypowiadając kilka ciepłych słów. Pomyślał, że na szczęście nie są przy stole sami, co uniemożliwia takie gesty. Inaczej mogłoby się zdarzyć, że chlapnąłby coś niegrzecznego, na przykład że nie życzy sobie żadnego współczucia.

Chyba że współczucie to to samo, co zapadanie się w nicość.

Picie za dnia miało specyficzny urok. W barze czas przestawał istnieć, a wraz z nim cały zewnętrzny świat. Tak długo jak człowiek siedział w pubie, tak długo czuł się nieśmiertelny i ponadczasowy. A kiedy w końcu wychodził z mroku i zanurzał się w oślepiający blask dnia, wtapiając się w tłum przechodniów pędzących za swoimi sprawami, świat nabierał nowego kolorytu. W końcu wszyscy od wieków robili to samo: alkoholem próbowali zapełniać dziury w swej świadomości. Ale dziś nie… dziś Rebus miał zamiar ograniczyć się tylko do dwóch drinków. Wiedział, że potrafi stąd wyjść po drugim. Zostanie dłużej i wypicie trzeciego lub czwartego oznaczać będzie pozostanie już do zamknięcia albo do stoczenia się na podłogę. Ale dwa drinki… dwa to dobra liczba, bezpieczny numer. Uśmiechnął się na myśl, że dobry, bezpieczny numerek może też znaczyć coś zupełnie innego.

Wódka z sokiem z pomarańczy: to nie jego ulubiony drink, ale nie zostawia zapachu. Po wypiciu będzie mógł wrócić na St Leonard’s i nikt się nawet nie zorientuje. Tylko jemu świat będzie się wydawał nieco łagodniejszy. Kiedy zadzwoniła komórka, w pierwszym odruchu chciał ją zignorować, jednak jej przenikliwe brzęczenie na tyle przeszkadzało innym gościom, że nacisnął guzik.

– Halo?

– No niech zgadnę – odezwał się głos Siobhan.

– Jeśli ci o to chodzi, to nie jestem w żadnym pubie. – Widać akurat to stwierdzenie potrzebne było młodemu człowiekowi stojącemu przy jednorękim bandycie, by trafić większą wygraną, bo z automatu z ogłuszającym hurkotem posypał się nagle strumień monet.

– Mówiłeś coś?

– Czekam tu na kogoś.

– Miewasz czasami lepsze wymówki?

– A tak w ogóle, to po co dzwonisz?

– Muszę podpytać masona.

Przesłyszał się.

– Podpytać Charlesa Mansona?

– Masona. Wiesz, takiego od dziwnych uścisków dłoni i podwiniętych spodni.

– Nie mogę ci pomóc. Nie przyjęli mnie.

– Ale pewno paru znasz, nie?

Przez chwilę milczał, po czym zapytał:

– O co ci chodzi?

Powtórzyła mu treść ostatniej wskazówki.

– Czekaj, niech pomyślę – powiedział. – Może Farmer?

– A on do nich należy?

– Sądząc po tym, jak ściska dłoń.

– Myślisz, że się nie obrazi, jak do niego zadzwonię?

– Wręcz przeciwnie. – Zamilkł i po chwili dodał: – Teraz mnie pewnie zapytasz, czy może znam jego domowy numer, więc ci od razu mówię, że masz szczęście. – Wyciągnął notes i odczytał numer.

– Dzięki, John.

– Jak ci idzie?

– W porządku.

Wyczuł w jej głosie lekkie skrępowanie.

– Z Grantem wszystko w porządku?

– Tak, w porządku.

Spojrzał w górę na daszek nad barem.

– Stoi tam teraz obok ciebie, tak?

– Tak.

– Wszystko jasne. Pogadamy później. Ach, zaraz.

– Co jest?

– Czy miałaś kiedyś do czynienia z kimś nazwiskiem Steve Holly?

– A co to za jeden?

– Miejscowy pismak.

– Ach, ten. Rozmawiałam z nim może raz czy dwa razy w życiu.

– Dzwonił kiedyś do ciebie do domu?

– Nie wygłupiaj się. Tego numeru pilnuję jak oka w głowie.

– No to dziwne, bo twój numer wisi u niego w biurze na ścianie. – Po jej stronie zapadło milczenie. – Przychodzi ci do głowy, w jaki sposób mógł go zdobyć?

– Pewnie są na to jakieś sposoby. Nie udzielam mu żadnych informacji, jeśli o to ci chodzi.

– Chodzi mi tylko o to, Siobhan, że trzeba na tego palanta uważać. Jest gładziutki jak pupcia noworodka i tak samo pachnie.

– Urocze. Muszę już kończyć.

– Tak, ja też. – Rebus rozłączył się i dopił swego drugiego drinka. Więc to by było na tyle, trzeba się stąd zbierać. Ale w telewizji akurat zaczynała się następna gonitwa, a on zwrócił szczególną uwagę na kasztanka imieniem Daleki Rejs. Więc może jeszcze jeden nie zaszkodzi… I wtedy znów zadzwonił telefon. Rebus zaklął, pchnął drzwi i wyszedł na oślepiające światło dnia.

– Tak? – warknął.

– To nie było zbyt ładne.

– Kto mówi?

– Steve Holly. Poznaliśmy się w domu Bev.

– Zabawne, bo właśnie o panu rozmawiałem.

– A ja się cieszę, że się wtedy poznaliśmy, bo inaczej mógłbym cię nie rozpoznać z opisu Margot. – Margot to pewnie ta blond recepcjonistka ze słuchawką na głowie. Więc psikus psikusem, ale nie omieszkała jednak nadać na niego Holly’emu.

1 ... 54 55 56 57 58 59 60 61 62 ... 123 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название