Wygrana
Wygrana читать книгу онлайн
LuAnn Tyler, ?yjaca w skrajnej n?dzy ze sw? c?reczk? Lis? w przyczepie samochodowej, otrzymuje nagle propozycj? intratnej pracy. Gdy przybywa na um?wione spotkanie, okazuje si?, ?e propozycja dotyczy nie pracy, ale udzia?u w loterii krajowej, kt?ry mia?by przynie?? LuAnn g??wn? wygran?. Dziewczyna pozostawia sobie czas na przemy?lenie propozycji. Dalej wypadki tocz? si? w b?yskawicznym tempie: LuAnn zostaje zapl?tana w morderstwo dw?ch m??czyzn, a jednocze?nie zamieszana w afer? korupcyjn?. ?cigana przez policj? i FBI, ucieka za granic?, ale po latach wraca, by ostatecznie rozwik?a? tajemnicz? r?wnie? dla niej samej histori?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wciągnęła spodnie i wróciła do łazienki, żeby wysuszyć włosy. Z lustra spojrzała na nią kobieta na krawędzi. Czego? Prawdopodobnie załamania. Może pora odwiedzić psychiatrę? Podjąć jakąś kurację? – pytała bezgłośnie swojego odbicia w lustrze. Nie, psychoterapia nie wchodzi w grę. Jak zwykle musi się z tym uporać sama.
Przesunęła palcem po bliźnie na policzku, wyczuwając każdy kontur poszarpanej, uszkodzonej skóry i przeżywając na nowo bolesne zdarzenia z przeszłości. Nigdy nie zapomnisz – mówiła sobie. – To wszystko fałsz. Kłamstwo.
Wysuszyła włosy i chciała już wrócić do sypialni, by znowu rzucić się tam na łóżko, kiedy przypomniały się jej słowa Lisy. Nie, nie może przeżywać przez całą noc tej urazy i gniewu. Musi jeszcze raz porozmawiać z córką. A przynajmniej spróbować. Tak, pójdzie zaraz do niej.
– Witaj, Lu Ann.
Jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Przytrzymała się framugi, bo nogi się pod nią ugięły. Patrzyła na niego ze zmartwiałą twarzą. Nie potrafiła dobyć z siebie głosu.
– Dawno się nie widzieliśmy. – Jackson odszedł od okna i usiadł na krawędzi łóżka.
Jego nonszalancja uwolniła wreszcie LuAnn z okowów bezwładu.
– Jak pan tu, u diabła, wszedł?
– Nieważne.
Dobrze znała ten głos i ten ton. Odżyły wspomnienia sprzed lat.
– Czego pan chce? – wykrztusiła.
– Zaraz do tego przejdziemy. A ponieważ zanosi się na dłuższą rozmowę, radziłbym ci coś na siebie zarzucić. – Patrzył na nią znacząco.
LuAnn nie mogła oderwać oczu od niespodziewanego gościa. Nie wiedzieć czemu wolała stać przed nim półnaga, niż odwrócić się choćby na chwilę plecami. W końcu przełamała się i wyciągnęła z szafy krótki szlafrok. Przewiązała się ciasno paskiem w talii i odwróciła. Jackson już na nią nie patrzył. Rozglądał się po imponującym buduarze, zatrzymał na chwilę wzrok na ściennym zegarze, po czym podjął oględziny. Najwyraźniej jej nagie do połowy ciało – za ujrzenie którego wielu mężczyzn oddałoby wszystko – nie zrobiło na nim szczególnego wrażenia.
– Ładnie się urządziłaś. O ile dobrze pamiętam, ostatnio gustowałaś w brudnym linoleum i gratach ze śmietnika.
– Nie podoba mi się to najście.
Odwrócił się do niej z błyskiem w oku.
– A mnie się nie podoba, że zmuszony byłem rzucić wszystko i znowu śpieszyć ci z odsieczą, LuAnn. A przy okazji, jak mam się do ciebie zwracać, LuAnn czy Catherine?
– Wszystko mi jedno – warknęła. – I nie potrzeba mi żadnej odsieczy, a już na pewno nie z pańskiej strony.
Wstał z łóżka i taksującym spojrzeniem ocenił jej zmienioną powierzchowność.
– Bardzo dobrze. Co prawda ja zrobiłbym to lepiej, ale nie bądźmy drobiazgowi – orzekł w końcu. – Tak czy inaczej, prezentujesz się bardzo szykownie, bardzo wytwornie. Moje gratulacje.
– Ostatnio widziałam pana w sukience – zauważyła LuAnn. – Poza tym niewiele się pan zmienił.
Jackson nadal miał na sobie czarne ubranie, w którym był w chacie, i ucharakteryzował się tak samo jak na ich pierwsze spotkanie, z tym że teraz nie przydał sobie tuszy.
– Czyżbyś o tym nie wiedziała? – spytał z uśmiechem, który rozlał mu się po całej twarzy. – Pomijając inne moje cudowne właściwości, nigdy się nie starzeję. – Uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił. – Porozmawiajmy. – Przysiadł znowu na krawędzi łóżka i wymownym gestem zaprosił LuAnn do zajęcia miejsca przy małym antycznym sekretarzyku stojącym pod ścianą. Posłuchała.
– O czym?
– Słyszałem, że miałaś gościa. Mężczyznę, który ścigał cię samochodem.
– Skąd pan, u diabła, o tym wie? – spytała gniewnie.
– Uparcie nie przyjmujesz do wiadomości faktu, że przede mną nic się nie ukryje. Na przykład to, że pomimo mojego wyraźnego zakazu wróciłaś do Stanów Zjednoczonych.
– Dziesięć lat upłynęło.
– Ciekawe, nie przypominam sobie, żebym ustalał jakąś datę wygaśnięcia tego zakazu.
– Nie może pan oczekiwać, że będę przez całe życie uciekała.
– Wprost przeciwnie, właśnie tego od ciebie oczekuję. Właśnie tego żądam.
– Nie może pan kierować moim życiem.
Jackson rozejrzał się znowu po pokoju i wstał.
– Jeszcze do tego wrócimy. Teraz opowiedz mi o tym człowieku.
– Potrafię to sama załatwić.
– Doprawdy? O ile mi wiadomo, popełniasz jedną gafę za drugą.
– Proszę wyjść! Wynoś się pan w cholerę z mojego domu!
Jackson pokręcił spokojnie głową.
– Czas nie ostudził ani trochę twojego temperamentu. Nieograniczony dopływ gotówki nie ma widocznie wpływu na maniery i takt, prawda?
– Idź pan do diabła.
Jackson wsunął rękę do kieszeni.
W tej samej chwili LuAnn porwała z sekretarzyka nóż do papieru i zamierzyła się nim.
– Potrafię cię tym zabić z odległości dwudziestu stóp. Za pieniądze można się wiele nauczyć.
Jackson pokręcił ze smutkiem głową.
– Wyszukałem cię przed dziesięciu laty, młodą dziewczynę z głową na karku, w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Byłaś wtedy nędzarką z marginesu, LuAnn. I stwierdzam z przykrością, że stare odruchy trudno wykorzenić. – Wysunął powoli rękę z kieszeni. Trzymał w niej karteczkę. – Odłóż tę zabawkę. Nie będzie ci potrzebna. – Patrzył na nią ze spokojem, który ją paraliżował. – W każdym razie nie dzisiaj. – Rozłożył kartkę. – No więc tak. Słyszałem, że w twoim życiu pojawili się ostatnio dwaj mężczyźni. Jednym z nich jest niejaki Matthew Riggs. Drugi pozostaje na razie niezidentyfikowany.
LuAnn opuściła powoli rękę, ale nie wypuszczała z niej noża. Jackson spojrzał na nią znad karteczki.
– W moim interesie leży, żeby twoja tajemnica nie wyszła na jaw. Prowadzę rozliczne interesy i ponad wszystko cenię sobie anonimowość. Jesteś pierwszą w rzędzie kostek domina. Kiedy raz zaczną się przewracać, nie przestaną, aż padnie ostatnia. Tą ostatnią jestem ja. Rozumiesz?!
LuAnn poprawiła się na krześle i założyła nogę na nogę.
– Tak – burknęła.
– Wracając do Stanów, niepotrzebnie skomplikowałaś mi życie. Człowiek, który cię śledzi, zdemaskował cię częściowo, docierając do twojego zeznania podatkowego. Właśnie w obawie przed tym zabroniłem ci wracać.
– Chyba rzeczywiście nie powinnam – przyznała LuAnn. – Ale niech pan spróbuje co sześć miesięcy przenosić się do innego kraju, do innego obszaru językowego. I niech pan spróbuje to robić z małą dziewczynką.
– Rozumiem twoje trudności. Założyłem jednak, że wynagrodzi je z nawiązką pozycja jednej z najbogatszych kobiet świata.
– Sam pan powiedział, że za pieniądze nie można kupić wszystkiego.
– Nigdy wcześniej nie spotkałaś tego człowieka podczas swoich wojaży? Jesteś tego absolutnie pewna?
– Tak, bo zapamiętałam wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat – powiedziała cicho.
Jackson przyglądał jej się uważnie.
– Wierzę ci. Czy masz powody przypuszczać, że on wie o loterii?
– Nie – odparła LuAnn po chwili wahania.
– Kłamiesz. Mów prawdę, bo zabiję wszystkich w tym domu, poczynając od ciebie.
Ta niespodziewana pogróżka rzucona spokojnym, beznamiętnym tonem zaparła jej dech w piersiach. Przełknęła z trudem ślinę.
– Miał listę. Listę z dwunastoma nazwiskami. Moim, Hermana Rudy’ego, Bobbie Jo Reynolds i paru innych osób.
Jackson przyswoił sobie natychmiast tę informację i spojrzał na kartkę.
– A ten Riggs?
– Co Riggs?
– Jego przeszłość jest niejasna.
– Każdy ma swoje sekrety.
Jackson uśmiechnął się.
– Touché. Nie niepokoiłoby mnie to w innych okolicznościach. Ale w zaistniałych wzbudza niepokój.
– Nie rozumiem.
– Riggs ma tajemniczą przeszłość i dziwnym trafem zjawia się akurat w chwili, kiedy ty potrzebujesz wsparcia. Słyszałem, że ci pomógł.
LuAnn patrzyła na niego pytająco.
– No tak, ale on mieszka tu już od pięciu lat, sprowadził się na długo przede mną.
– Nie o to chodzi. Nie sugeruję, że jest wtyczką. Sugeruję, że mógł być kiedyś zupełnie kimś innym, niż utrzymuje. A teraz przypadkowo zderza się z twoim światem. To mnie niepokoi.
– Nie sądzę, żeby to mogło być coś innego niż przypadek. Zleciłam mu wykonanie pewnych robót. To zupełnie naturalne, że tu był, kiedy tamten człowiek zaczął mnie ścigać.
Jackson pokręcił głową.
– Nie podoba mi się to. Widziałem go dziś wieczorem. – LuAnn wyraźnie zesztywniała. – W chacie. Z tej odległości. – Rozsunął ręce na dwie stopy. – Zastanawiałem się nawet, czy go na miejscu nie zabić. Nie miałbym z tym żadnych trudności.
LuAnn pobladła. Oblizała wargi.
– Nie ma powodu, żeby to robić.
– Skąd wiesz? Zamierzam go prześwietlić i jeśli znajdę w jego życiorysie coś, co sugerowałoby, że może mi narobić kłopotów, wyeliminuję go. Po prostu.
– Mogę zdobyć dla pana te informacje.
– Słucham? – zdziwił się Jackson.
– Riggs mnie lubi. Pomógł mi już dwa razy, prawdopodobnie ocalił życie. Chyba naturalne będzie, jeśli okażę mu wdzięczność. Zbliżę się do niego.
– Nie, nie podoba mi się to.
– Riggs to nikt. Miejscowy przedsiębiorca budowlany. Po co się nim zajmować. Szkoda czasu.
Jackson przyglądał jej się bacznie przez chwilę.
– Dobrze, LuAnn, zrób tak – zadecydował w końcu. – Ale wszystko, czego się dowiesz, masz natychmiast mi przekazać, bo inaczej, z całym szacunkiem dla pana Riggsa, wezmę sprawę w swoje bardzo sprawne ręce. Jasne?
LuAnn odetchnęła.
– Jasne.
– Naturalnie tego drugiego sam muszę odszukać. Nie powinno to być takie trudne.
– Niech pan tego nie robi.
– Słucham?
– Nie musi pan go szukać.
– Obawiam się, że muszę.
LuAnn stanął przed oczyma pan Tęcza. Nie chciała mieć kolejnego trupa na sumieniu. Nie była tego warta.
– Jeśli znowu się pojawi, wyjedziemy z kraju.
Jackson złożył z powrotem kartkę, schował ją do kieszeni i złączył palce obu dłoni.
– Widzę, że nie ogarniasz w pełni sytuacji. Gdyby chodziło tylko o ciebie, twoje uproszczone rozwiązanie zażegnałoby może niebezpieczeństwo, przynajmniej tymczasowo. Jednak ten człowiek ma na swojej liście nazwiska jeszcze jedenastu osób, z którymi współpracowałem. Podejrzewam, że niemal jednoczesnej ucieczki z kraju was wszystkich po prostu nie da się zorganizować.