Dzie? ?mierci
Dzie? ?mierci читать книгу онлайн
Andrew Ryan, detektyw z Wydzia?u Zab?jstw, znowu mo?e pom?c w rozwik?aniu zagadki Tempe, a przy okazji i…sobie! Bo prywatnie samotno?? doskwiera przecie? obojgu…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Kiedy zdjęcie krążyło, patrzyłam na twarz każdej z oglądających je osób, spodziewając się drobnych zmian w wyrazie, które świadczyłyby, że ktoś ich rozpoznał. Dostrzegłam jedynie zakłopotanie i współczucie.
Gdy Ryan skończył, Owens znowu zwrócił się do zgromadzonych prosząc, by zastanowili się dobrze, czy nie wiedzą nic na temat pary na zdjęciu albo o telefonach. Nikt nic nie powiedział.
– Pan Ryan i doktor Brennan prosili, bym pozwolił im porozmawiać z każdym z was indywidualnie. – Wędrował wzrokiem od twarzy do twarzy. – Porozmawiajcie z nimi, jeżeli chcecie. Jeżeli jakaś myśl nie daje wam spokoju, podzielcie się nią uczciwie i ze współczuciem. To nie my jesteśm sprawcami tej tragedii, ale jesteśmy częścią kosmicznej całości i powinn śmy zrobić co w naszej mocy, by przywrócić porządek. Zróbmy to w imię harmonii.
Wszyscy patrzyli tylko na niego i wyczuwałam w pokoju dziwne napięcie
– Ci, którzy nie mogą pomóc, nie powinni czuć się winni, nie powinn się wstydzić. – Klasnął w ręce. – A teraz pracujcie dalej i czujcie się dobrze
Holistyczna afirmacja przez zbiorową odpowiedzialność!
Oszczędź mi, pomyślałam,
Kiedy wszyscy wyszli, Ryan mu podziękował,
– Nie ma za co, panie Ryan. Nie mamy nic do ukrycia.
– Mieliśmy nadzieję, że porozmawiamy z młodą kobietą, którą poznaliśmy wczoraj – powiedziałam.
Popatrzył na mnie przez chwilę i rzekł:
– Z młodą kobietą?
– Tak. Była tu z dzieckiem. Chyba miało na imię Carlie?
Znowu przyglądał mi się tak długo, że zaczęłam wątpić, czy pamięta. Nagle się uśmiechnął.
– Pewnie chodzi o Kathryn. Dzisiaj ma spotkanie.
– Spotkanie?
– Dlaczego Kathryn was interesuje?
– Chyba jest mniej więcej w wieku Heidi. Pomyślałam, że może się znały. – Coś kazało mi przemilczeć nasze wspólne picie soku w Beaufort.
– Nie było jej tutaj zeszłego lata. Odwiedzała swoich rodziców.
– Rozumiem. Kiedy ma wrócić?
– Nie jestem pewien.
Otworzyły się drzwi i w holu pojawił się wysoki mężczyzna. Sylwetką przypominał stracha na wróble, na prawej brwi i rzęsach prawego oka miał białe pasemko, co sprawiało, że wyglądał dziwnie niesymetrycznie. Pamiętałam go. Podczas spotkania stał tuż przy wyjściu i bawił się z jednym z niemowlaków.
Owens wyciągnął palec, a strach na wróble skinął i wskazał na tył domu. Na jednym z kościstych palców Owens nosił wielki pierścień.
– Przepraszam, ale muszę się zająć paroma sprawami – powiedział. – Porozmawiajcie, z kim chcecie, ale proszę, uszanujcie nasze pragnienie harmonii.
Odprowadził nas do drzwi i wyciągnął rękę. To wychodziło mu najlepiej. Powiedział, że było mu miło znowu nas spotkać i że życzy nam szczęścia. I już go nie było.
Resztę przedpołudnia spędziliśmy rozmawiając z wiernymi. Byli mili, chętni do współpracy i zupełnie harmonijni. I nie wiedzieli absolutnie nic. Nawet gdzie Kathryn miała swoje spotkanie.
O wpół do dwunastej wiedzieliśmy dokładnie tyle, ile przed przyjazdem.
– Chodźmy podziękować wielebnemu – zaproponował Ryan, wyciągając z kieszeni klucze. Wisiały na dużym, plastikowym krążku i nie były to kluczyki od jego wypożyczonego samochodu.
– Po co, do diabła? – zapytałam. Byłam głodna, było mi gorąco i chcia-lam już jechać.
– To będzie w dobrym tonie.
Wzniosłam oczy ku niebu, ale Ryan był już w połowie podwórka. Zapukał do drzwi i porozmawiał z facetem z białą brwią. Za chwilę pojawił się Owens. Ryan coś do niego powiedział i wyciągnął rękę, trzej mężczyźni jak marionetki przykucnęli i szybko się wyprostowali. Ryan znowu coś powiedział i odszedł w kierunku samochodu.
Po lunchu znowu odwiedziliśmy kilka aptek, a potem pojechaliśmy na spotkanie z szeryfem. Pokazałam Ryanowi pomieszczenia archiwum, potem przeszliśmy do budynku agencji prawnych. Czarny mężczyzna w kamizelce i kapeluszu filcowym jeździł po trawniku na małym traktorze, a jego chude nogi wystawały na boki jak odnóża konika polnego.
– Jak się państwo mają? – pozdrowił nas, przykładając jeden palec do ronda.
– Świetnie. – Wciągnęłam w płuca powietrze przesycone zapachem świeżo skoszonej trawy i żałowałam, że to nie jest prawda.
Kiedy weszliśmy do biura, Baker rozmawiał przez telefon. Gestem wskazał nam krzesła, powiedział jeszcze kilka słów i odłożył słuchawkę.
– No więc co słychać? – zapytał.
– Nic nie słychać – odparł Ryan. – Nikt nic nie wie.
– No to jak jeszcze moglibyśmy wam pomóc?
Z wewnętrznej kieszeni marynarki Ryan wyjął plastikową torebkę i położył ją na biurku Bakera. W środku znajdował się czerwony, plastikowy krążek.
– Możecie sprawdzić na tym odciski palców. Szeryf popatrzył na niego.
– Przez przypadek to upuściłem. Owens był na tyle miły, by to podnieść.
Baker się zawahał, uśmiechnął i pokręcił głową.
– Pan wie, że to może się nie przydać do niczego.
– Wiem, ale może dowiemy się, kim jest ten czarodziej,
Baker odłożył torebkę na bok.
– Co jeszcze?
– Może podsłuch?
– Nie ma mowy. Za mało wiemy.
– Nakaz przeszukania?
– Jaka przyczyna?
– A te telefony?
– Za mało.
– Myślałem, że wystarczy.
Ryan westchnął głośno i wyprostował nogi.
– To podejdę z innej strony. Zacznę od dowodów własności i ksiąg podatkowych, zobaczymy, do kogo należy ten wiejski klub na Adier Lyona. Sprawdzę, kto płaci rachunki. Porozmawiam z listonoszami, zobaczymy, kto prenumeruje Hustlera. Sprawdzę numer ubezpieczenia Owensa, co robił wcześniej, takie rzeczy. Pewnie ma prawo jazdy, więc coś na pewno znajdy Jeżeli wielebny ma coś nielegalnego na sumieniu, to go dostanę. Może tro chę poobserwuję, obejrzę sobie przyjeżdżające i odjeżdżające samochody. sprawdzę tablice rejestracyjne. Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że się trochę pokręcę po okolicy?
– Może pan zostać w Beaufort, jak długo pan będzie chciał. Wyznaczy panu do pomocy detektywa. A jakie są pani plany, doktor Brennan?
– Wkrótce wyjeżdżam. Muszę przygotować zajęcia dla studentów i zająć się sprawą z Murtry dla pana Colkera.
– Baxter się ucieszy. Dzwonił, żeby powiedzieć, że doktor Hardaway chciałby z panią jak najszybciej porozmawiać. Dzwonił dzisiaj już trzy razy Może skorzysta pani z mojego telefonu i do niego zadzwoni?
Nikt nie może powiedzieć, że nie potrafię zrozumieć aluzji.
– Oczywiście.
Baker poprosił Ivy Lee, by połączyła mnie z Hardawayem. Zaraz potem zadzwonił telefon i podniosłam słuchawkę.
Patolog skończył już swoją pracę. Był w stanie określić płeć ciała z dna grobu i określił rasę jako prawdopodobnie białą. Uważał, że przyczyna śmierci były rany cięte, ale zbyt duży stopień rozkładu uniemożliwiał dokładniejsze określenie ich rodzaju.
Dół był wystarczająco płytki, aby dostały się do niego owady, które prawdopodobnie przeszły przez ciało, które leżało wyżej. Przyczyniły się do tego również liczne rany otwarte. Wewnątrz czaszki i klatki piersiowej znalazł ogromne ilości larw muchy. Twarz była nierozpoznawalna i nie mógł określić wieku. Wydawało mu się, że znalazł odciski, które mogłyby się przydać.
W międzyczasie Ryan i Baker rozmawiali o Owensie.
Hardaway mówił dalej. Ciało górne było w stanie większego rozkładu, i chociaż zostało jeszcze trochę tkanki łącznej. Nie mógł wiele z tym zrobić prosił mnie o zrobienie pełnej analizy.
Powiedziałam, by wysłał mi czaszkę, kości biodrowe, obojczyki i piersiowe końce trzeciego, czwartego i piątego żebra dolnego ciała. I cały szkielet Kornego. Poprosiłam także o zdjęcia rentgenowskie obu ofiar, kopię jego raportu i pełen zestaw zdjęć z autopsji.
Na końcu wyjaśniłam mu, jak przetworzyć kości. Znał całą procedurę i obiecał, że wszystko znajdzie się w moim laboratorium w Charlotte w piątek.
Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na zegarek. Jeżeli chciałam zrobić cokolwiek przed wyjazdem na konferencję do Oakland, to musiałam się ruszać.
Poszliśmy z Ryanem na parking, gdzie tego ranka zostawiłam samochód. Słońce mocno grzało i cień dawał przyjemny chłód. Otworzyłam drzwi i oparłam rękę na górnej krawędzi.
– Zjedzmy coś – zaproponował Ryan.
– Jasne. A potem założę bikini i zrobimy kilka zdjęć dla New York Timesa.
– Od kilku dni traktujesz mnie jak gumę wyplutą na chodnik. Teraz, kiedy o tym myślę, to zdaje mi się, że coś cię od kilku tygodni gryzie. Trudno. Mnie to nie przeszkadza.
Objął dłonią moją brodę i popatrzył mi w oczy.
– Ale chcę, żebyś wiedziała jedno. To, co się stało wczoraj wieczorem, to nie była tylko chemia. Zależy mi na tobie i czułem się szczęśliwy będąc tak blisko ciebie. Nie żałuję, że to się stało. I nie mogę obiecać, że nie spróbuję znowu. Pamiętaj, mogę być wiatrem, ale to ty kontrolujesz latawiec. Jedź ostrożnie.
Puścił moją brodę i poszedł do swojego samochodu. Otworzył drzwi, rzucił marynarkę na siedzenie dla pasażera i odwrócił się w moją stronę.
– A tak przy okazji, nigdy mi nie mówiłaś, dlaczego wątpisz, że ofiary Murtry to narkotykowi handlarze.
Na chwilę mnie zatkało. W jednej chwili chciałam zostać i być daleko od niego. Nagle powróciłam na ziemię.
– O co ci chodzi?
– O te ciała z wyspy. Dlaczego nie sądzisz, że mogą mieć coś wspólnego z narkotykami?
– Bo obie to kobiety.