Dzie? ?mierci
Dzie? ?mierci читать книгу онлайн
Andrew Ryan, detektyw z Wydzia?u Zab?jstw, znowu mo?e pom?c w rozwik?aniu zagadki Tempe, a przy okazji i…sobie! Bo prywatnie samotno?? doskwiera przecie? obojgu…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
20
Nic nie mogło uratować sytuacji po telefonie Kathryn. Ryan był gotów próbować, ale ja odzyskałam zdrowy rozsądek i już nie byłam w nastroju. Straciłam szansę na rozmowę z Kathryn i wiedziałam, że jednak tej swojej sprawności seksualnej “mały detektyw” chciałby dowodzić częściej. Przydał by się z jeden orgazm, ale podejrzewałam, że cena byłaby zbyt wysoka.
Wypchnęłam Ryana na zewnątrz i poszłam spać dając sobie spokój nawet z myciem zębów. Ostatni obraz, który przesunął mi się przed oczami, był wspomnieniem z siódmej klasy: siostra Luke rozprawiająca o skutkach grzechu. Moje igraszki z Ryanem miałyby na pewno niemałe skutki.
Kiedy się obudziłam, świeciło słońce i krzyczały mewy, a ja od razu przypomniałam sobie o tym, co się działo poprzedniego wieczoru. Zwinęłam się w kłębek i ukryłam twarz w dłoniach, czując się jak nastolatka, która straciła dziewictwo w pontiacu.
Co ty sobie myślałaś, Brennan?
Ale to nie o to tu chodziło. Problem polegał na tym, czym myślałam. Edna St. Vincent Millay napisała o tym poemat. Jaki on miał tytuł? “Rodzę się kobietą i cierpieniem”.
O ósmej zadzwonił Sam z wieścią, że sprawa z Murtry nie posuwa się naprzód. Nikt nie zauważył nic niezwykłego. Nie widziano żadnych obcych łodzi podpływających do wyspy czy też ją opuszczających w ciągu kilku ostatnich tygodni. Zapytał, czy miałam wiadomość od Hardawaya.
Odparłam, że nie. A on dodał, że na kilka dni jedzie do Raieigh i chciał się upewnić, że u mnie wszystko w porządku.
O tak.
Dowiedziałam się, jak zamknąć łódź i gdzie zostawić klucz, i pożegnaliśmy się.
Wyrzucałam do śmieci resztki pizzy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi od strony portu. Przeczuwałam kto to i zignorowałam pukanie, bezustanne jak zbieranie funduszy przez publiczne radio. W końcu się poddałam. Uniosłam żaluzje i zobaczyłam Ryana stojącego dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj wieczorem.
– Witaj znowu. – Wyciągnął w moją stronę torbę z pączkami.
– Dorabiasz roznoszeniem jedzenia? – Wpuściłam go do środka. Jedna insynuacja i wiedziałam, że rozszarpię go na strzępy.
Wszedł, uśmiechnął się i zaproponował wysokokaloryczne, mało odżywcze śniadanie.
– Pasują do kawy.
Poszłam do kuchni, nalałam dwie filiżanki i do swojej dodałam mleka.
– Ładny dzień dzisiaj. – Sięgnął po karton z mlekiem.
– Uhm. – Wzięłam sobie pączka oblanego czekoladą i oparłam się o zlew. Nie miałam ochoty siadać na kanapie.
– Już rozmawiałem z Bakerem – powiedział.
Nic nie odpowiedziałam.
– Spotka się z nami o trzeciej.
– O trzeciej to ja będę już w drodze. – Sięgnęłam po następnego pączka.
– Chyba powinniśmy złożyć jeszcze jedną wizytę.
– No to złóżmy.
– Może Kathryn będzie sama.
– To chyba twoja specjalność.
– Masz zamiar być taka cały dzień?
– W drodze pewnie będę śpiewać.
– Nie przyjechałem tutaj po to, by cię uwieść.
To mnie jeszcze bardziej dotknęło.
– Uważasz, że nie dorównuję swojej siostrze?
– Co?
Piliśmy nic nie mówiąc, potem nalałam sobie drugą filiżankę i ostentacyjnie odstawiłam dzbanek. Ryan się przyglądał, a potem sam nalał sobie jeszcze kawy.
– Myślisz, że Kathryn chciała nam coś powiedzieć? – zapytał.
– A może zadzwoniła, żeby mnie zaprosić na potrawkę z tuńczyka?
– I kto jest teraz nieznośny?
– Dzięki, że zauważyłeś. – Umyłam filiżankę i położyłam ją dnem do góry na kontuarze.
– Słuchaj, jeżeli czujesz się zakłopotana tym, co stało się wczoraj wieczorem…
– A powinnam?
– Jasne, że nie.
– Nie czuję się.
– Cóż za ulga.
– Brennan, nie mam zamiaru wpadać w szał namiętności w pokoju do autopsji albo chwytać cię w objęcia podczas nocnych obserwacji podejrzanych. Nasz związek nie wpłynie na nasze życie zawodowe,
– Mała szansa. Dzisiaj mam na sobie bieliznę.
– Rozumiem. – Uśmiechnął się.
Poszłam zabrać swoje rzeczy.
Pół godziny później zaparkowaliśmy przed domem na Adier Lyons. Dom Owens siedział na werandzie i rozmawiał z kilkoma osobami. Przez siatkową osłonę widać było tylko to, że to sami mężczyźni.
W ogrodzie za białym bungalowem pracowała ekipa, dwie kobiety bujały dzieci na huśtawkach przy przyczepach, inne rozwieszały pranie. Na podjeździe stała niebieska furgonetka, ale nigdzie nie było białej.
Rzuciłam okiem na kobiety przy huśtawkach. Nie było wśród nich Kathryn, chociaż jedno z dzieci przypominało Carliego. Kobieta w kwiecistej spódnicy łagodnie poruszała huśtawkę w tył i w przód.
Podeszliśmy z Ryanem do drzwi i zapukaliśmy. Mężczyźni przerwali rozmowę i spojrzeli w naszym kierunku.
– W czym mogę pomóc? – zapytał wysoki głos.
Owens uniósł dłoń.
– W porządku, Jason.
Wstał, przeszedł przez werandę i otworzył drzwi z siatki.
– Przepraszam, ale chyba nie znam waszych nazwisk.
– Jestem detektyw Ryan. A to doktor Brennan.
Owens uśmiechnął się i wyszedł na schodki. Kiwnęłam głową i podałam mu rękę. Mężczyźni na werandzie siedzieli w milczeniu.
– Co mogę dla was dzisiaj zrobić?
– Nadal staramy się ustalić, gdzie Heidi Schneider i Brian Gilbert spędzili lato zeszłego roku. Miał pan poruszyć ten temat podczas spotkania rodzinnego. – W głosie Ryana nie było nawet cienia emocji.
Owens się znowu uśmiechnął.
– Sesji doświadczalnej. Tak, rozmawialiśmy o tym. Niestety, nikt o nich nic nie wie. Tak mi przykro. Miałem nadzieję, że będziemy mogli pomóc.
– Chcielibyśmy porozmawiać z innymi członkami grupy, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu.
– Przykro mi, ale nie mogę ich do tego zachęcać.
– A to dlaczego?
– Nasi ludzie mieszkają tutaj, bo poszukują spokoju i ucieczki. Nie chcą mieć nic wspólnego z brudem i przemocą współczesnego społeczeństwa. Pan, detektywie Ryan, reprezentuje świat, który oni odrzucili. Nie mogę naruszać ich spokoju prosząc, by z panem rozmawiali.
– Ale niektórzy z nich pracują w mieście…
Owens skinął głową i spojrzał na niebo, jakby prosił o cierpliwość, która mu się kończyła. Potem znowu się uśmiechnął.
– Jedną z umiejętności, jakie w sobie rozwijamy, jest zdolność odizolowania się. Nie wszyscy mają do tego takie same predyspozycje, ale kilkoro z nas uczy się funkcjonowania w świecie zewnętrznym, pozostając czystym, nietkniętym moralnym i psychicznym brudem. – Znowu cierpliwy uśmiech. – Odrzucamy bluźnierstwa naszej kultury, panie Ryan, ale nie jesteśmy głupcami. Zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek nie żyje tylko duchem Potrzebujemy też chleba.
Kiedy Owens mówił, przyjrzałam się grupie w ogrodzie. Ani śladu Kathryn.
– Czy każdy może stąd wychodzić? – zapytałam Owensa.
– Oczywiście. – Zaśmiał się. – Jak mógłbym komukolwiek zabronić?'
– A co się dzieje, jeżeli ktoś chce odejść na zawsze?
– Odchodzi. – Wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Na podwórku skrzypiały huśtawki.
– Możliwe, że wasza para zatrzymała się u nas na krótko, pewnie podczas mojej nieobecności – podsunął Owens. – Nie zdarza się tak często, choć nie powiem, że wcale. Ale obawiam się, że w tym wypadku to mało prawdopodobne. Nikt ich nie pamięta.
Właśnie wtedy zza sąsiedniego domu wyszedł rudy Jerry Zauważył nas i najpierw się zawahał, a potem odwrócił się i pośpiesznie zawrócił.
– Ja jednak chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami – upierał się Ryan. – Może jest coś, co wiedzą, ale nie sądzą, by było to ważne. Często się tak zdarza.
– Panie Ryan. Nie pozwolę, by nękał pan moich ludzi. Pytałem o tę parę i nikt ich nie zna. O czym tu rozmawiać? Nie mogę panu pozwolić zakłócać naszego porządku.
Ryan przechylił głowę i cmoknął z niecierpliwością.
– Obawiam się, że będzie pan musiał.
– A to dlaczego?
– Bo ja tak nie odejdę. Mam przyjaciela, nazywa się Baker. Kojarzy go pan? A on ma przyjaciół, którzy dają mu nakazy…
Ich spojrzenia spotkały się i przez moment żaden z nich nic nie mówił Mężczyźni na werandzie podnieśli się, gdzieś daleko zaszczekał pies. Wted Owens uśmiechnął się i chrząknął.
– Jason, zawołaj wszystkich do salonu – powiedział opanowanym, niskim głosem.
Wysoki mężczyzna w czerwonym dresie przeszedł obok niego i ruszył w kierunku sąsiedniego domu. Był okrągły i gruby, wyglądał jak duże dziecko. Zatrzymał się, by pogłaskać kota, i poszedł dalej, do ogrodu.
– Wejdźcie, proszę – Owens otworzył siatkowe drzwi. Weszliśmy za nim do tego samego pokoju, w którym siedzieliśmy poprzednio, i usiedliśmy na tej samej kanapie z ratanu. W domu było bardzo cicho.
– Przepraszam na chwilę, zaraz wracam. Macie na coś ochotę?
Powiedzieliśmy, że nie, a on wyszedł z pokoju. Nad nami cicho szumiał wentylator.
Wkrótce usłyszeliśmy głosy i śmiech, potem skrzypnięcie siatkowych drzwi. Kiedy grupa wchodziła do pokoju, przyjrzałam się każdemu z nich z osobna. Czułam, że Ryan robi to samo.
Kilka minut później pokój był pełen i jedno wiedziałam na pewno. Nic szczególnego ich nie wyróżniało. Równie dobrze mogli być grupą baptystów, którzy przybyli na swój doroczny piknik. Żartowali i śmiali się, absolutnie nie wyglądali na uciskanych.
Były wśród nich niemowlęta, dorośli i co najmniej jeden osiemdziesięciolatek, ale żadnych nastolatków czy dzieci. Szybko ich policzyłam: siedmiu mężczyzn, trzynaście kobiet, troje niemowląt. Helen mówiła, że wszystkich jest dwadzieścia sześć osób.
Rozpoznałam Jerry'ego i Helen. Jason opierał się o ścianę. Nieopodal wejścia stała El z Carliem na rękach. Uważnie mi się przyglądała. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie nasze wczorajsze spotkanie w Beaufort. Wyraz jej twarzy pozostał niezmienny.
Popatrzyłam po innych twarzach. Kathryn nie było wśród nich.
Wrócił Owens i zrobiło się cicho. Przedstawił nas i wyjaśnił, dlaczego przyjechaliśmy. Dorośli słuchali go uważnie, potem popatrzyli na nas. Ryan podał zdjęcie Briana i Heidi mężczyźnie w średnim wieku, który stał po jego lewej stronie, i przedstawił sprawę, omijając nieistotne szczegóły. Mężczyzna zerknął na fotografię i podał ją dalej.