Jeden falszywy ruch
Jeden falszywy ruch читать книгу онлайн
Myron Bolitar podejmuje si? ochrony czarnosk?rej gwiazdy ?e?skiej koszyk?wki, Brendy, n?kanej telefonicznymi pogr??kami. Jest inteligentna, pi?kna, ma poczucie humoru, lecz brak jej agenta. Czy k?opoty Brendy maj? zwi?zek z tajemniczym znikni?ciem jej matki przed dwudziestoma laty oraz z niewyja?nion? ?mierci? ?ony aktualnego kandydata na gubernatora, milionera Arthura Bradforda? Co sta?o si? z ojcem Brendy, kt?ry jakby rozp?yn?? si? w powietrzu, po wybraniu z konta wszystkich pieni?dzy? Wspierany przez niezawodnego przyjaciela, Wina, Myron musi stawi? czo?a miejscowej mafii, oraz dotrze? do sedna mrocznej tajemnicy, za kt?r? jedni s? gotowi umrze?, a inni zabi?…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie trzeba – powiedział Myron. – Przekaż mu, że wpadnę za dwie godziny.
– Tutaj? Mój Boże, Myron, nie byłeś u nas od lat.
– Wiem.
– Czy coś się stało?
– Nic, Eloise. Chciałem z nim pogadać. Powiedz mu, że to nic takiego.
– Och, twój ojciec na pewno bardzo się ucieszy.
Myron nie był tego pewien.
Wymalowane modnymi pochylonymi trójwymiarowymi literami na pasiastym, czerwono-granatowym, przystrojonym dużymi białymi gwiazdami autokarze wyborczym hasło Arthura Bradforda brzmiało: BRADFORD NA GUBERNATORA. Szyby w nim – co za proste, bezpretensjonalne rozwiązanie – były czarne, tak by nikt z pospólstwa nie mógł podejrzeć swojego przywódcy.
Arthur Bradford z mikrofonem w ręku stał przy drzwiach pojazdu. Za nim jego brat Chance, z gotowym do zdjęć uśmiechem politycznego poplecznika, mówiącym: „Czyż nasz kandydat nie jest super?”. A po prawej cioteczny brat Brendy, Terence Edwards. On również miał na twarzy promienny uśmiech, naturalny jak czupryna senatora Joego Bidena. Obaj w idiotycznych kapeluszach ze styropianu, w jakich mógłby występować kwartet rewelersów.
Rzadki tłum składał się głównie ze starszych osób. Mocno starszych. Zagubieni, rozglądali się wokoło, jakby ktoś zwabił ich obietnicą darmowej wyżerki. Inni zwalniali kroku i krążyli z ciekawością gapiów, świadków drobnej stłuczki, którzy liczą, że wybuchnie draka. Ludzie ze sztabu Bradforda weszli w tłum, rozdając wielkie tablice, znaczki, a nawet idiotyczne styropianowe kapelusze z wydrukowanym modnymi literami hasłem: BRADFORD NA GUBERNATORA. Rozproszeni wśród zebranych klakierzy co jakiś czas wpadali w entuzjazm, a reszta tłumu leniwie za nimi. Było też trochę przedstawicieli prasy i kablówek – miejscowych reporterów politycznych, wyraźnie cierpiących z powodu zadania, jakie im przypadło, i zastanawiających się, co gorsze: zdać relację i jeszcze jednej drętwej mowy polityka czy z wypadku typu ręka, noga, mózg na ścianie. Z ich min wynikało, że nie mogą się zdecydować.
Myron przecisnął się przez tłum.
– New Jersey potrzebuje zmian – grzmiał Arthur Bradford. – New Jersey potrzebuje odważnego, śmiałego przywódcy. New Jersey potrzebuje gubernatora, który nie będzie ulegał żadnym naciskom.
Jejku!
Pracownikom Bradforda spodobało się to hasło. Wpadli w taki zachwyt jak (w wyobrażeniu Myrona) gwiazdka porno udająca orgazm. Tłum zareagował powściągliwiej. „Bradford… Bradford… Bradford!”, skandowali – jakże oryginalnie! – klakierzy.
– Jeszcze raz, proszę państwa, oto przyszły gubernator New Jersey, Arthur Bradford! – zakrzyknął przez głośnik ktoś inny. – Tego potrzeba naszemu stanowi!
Aplauz. Arthur pozdrowił prosty lud. A potem zstąpił z piedestału i dotknął kilku wybrańców.
– Liczę na wasze poparcie – oświadczał po każdym uścisku ręki.
Myron odwrócił się, bo klepnięto go w ramię. Za nim stał Chance. Wciąż się uśmiechał, a na głowie miał idiotyczny styropianowy kapelusz.
– Czego tu szukasz? – spytał.
– Dasz mi swój kapelusz? – spytał Myron, wskazując na jego głowę.
– Nie lubię cię, Bolitar – odparł z przylepionym uśmiechem Chance.
– Uch, zabolało!
Myron odwzajemnił mu fałszywy uśmiech.
Gdyby jeden z nich był kobietą, mogliby poprowadzić w duecie którąś z telewizyjnych imitacji programu Hard Copy.
– Muszę porozmawiać z Artem – rzekł Myron.
Wciąż się uśmiechali. Serdeczni kumple.
– Wejdź do autokaru.
– Oczywiście. Ale po wejściu przestanę się uśmiechać zgoda? Zaczynają mnie boleć policzki.
Myron wzruszył ramionami, bo Chance zdążył odejść. Wskoczył do autokaru. Chodnik w środku był gruby i kasztanowy. Zamiast zwykłych foteli klubowe. Był też barek z minilodówką, telefony, terminale komputerowe, a pod sufitem kilka telewizorów.
Siedzący samotnie z przodu autokaru chudy Sam czytał magazyn „People”. Spojrzał na Myrona i opuścił wzrok na gazetę.
– Pięćdziesiątka najbardziej intrygujących osób. A mnie nie ma wśród nich – powiedział.
Myron skinął współczująco głową.
– Ta lista opiera się na znajomościach, a nie zasługach.
– Polityka – zgodził się Sam i przewrócił stronę. – Przejdź na tył, chłopcze.
– Rozkaz.
Myron usadowił się w pseudofuturystycznym obrotowym fotelu, który wyglądał jak rekwizyt z planu filmowego Galaktyki. Nie czekał długo. Pierwszy wskoczył do środka Chance. Wciąż się uśmiechał i machał ręką. Za nim wszedł Terence Edwards. A na końcu Arthur. Kierowca naciśnięciem guzika zamknął drzwi i w tej samej chwili wszyscy trzej zrzucili z twarzy uśmiechy jak drażniące skórę maski.
Arthur dał znak Terence’owi, żeby usiadł z przodu. Edwards skwapliwie wypełnił polecenie – jak podwładny. Arthur i Chance przeszli na tył autobusu. Pierwszy rozluźniony, a drugi z taką miną, jakby miał zatwardzenie.
– Miło cię widzieć – rzekł Arthur.
– Sama przyjemność – odparł Myron.
– Napijesz się czegoś?
– Pewnie.
Autokar ruszył. Zebrany tłum pomachał jego weneckim szybom. Spoglądający na swoich wyborców z najwyższą pogardą Arthur Bradford – ot, demokrata – rzucił Myronowi napój. Jeden otworzył sobie. Myron zerknął na markę. Snapple. Dietetyczna mrożona herbata brzoskwiniowa. Nieźle. Arthur usiadł, Chance przy nim.
– Co myślisz o moim przemówieniu? – spytał Arthur.
– New Jersey potrzebuje więcej politycznych komunałów.
Arthur uśmiechnął się.
– Wolałbyś bardziej szczegółową dyskusję na poważne tematy? W tym upale? Z taką publicznością?
– Co mam odpowiedzieć? I tak wolę hasło: „Głosuj na Arta, ma w domu basen”.
Bradford zbył jego odpowiedź machnięciem ręki.
– Dowiedziałeś się czegoś nowego o Anicie Slaughter? – spytał.
– Nie. Ale dowiedziałem się czegoś nowego o twojej zmarłej żonie.
Arthur zmarszczył brwi. Chance poczerwieniał.
– Podobno szukasz Anity.
– Szukam. Ale przy tej okazji wciąż wyłazi na wierzch sprawa śmierci twojej żony. Wiesz dlaczego?
– Bo jesteś idiotą! – nie wytrzymał Chance.
Myron spojrzał na niego i podniósł palec do ust.
– Ciiii! – powiedział.
– To bez sensu – rzekł Arthur. – Bez sensu! Mówiłem ci kilka razy, że śmierć Elizabeth nie ma nic wspólnego z Anitą Slaughter.
– W takim razie mnie oświeć. Dlaczego twoja żona przestała chodzić na przyjęcia?
– Słucham?
– Przez ostatnie pół roku życia twojej żony nie widziała żadna z jej przyjaciółek. Przestała chodzić na przyjęcia. Przestała nawet bywać w klubie.
– Kto ci tak powiedział?
– Rozmawiałem z kilkoma jej znajomymi.
Arthur uśmiechnął się.
– Rozmawiałeś z jedną starą potworą.
– Ostrożnie, Artie. Stare potwory też chodzą na wybory.
Myron zamilkł.
– Ej, rymnęło mi się! Mam dla ciebie jeszcze jeden wyborczy slogan: Głosujcie na mnie, stare potwory! Art Bradford waszym gubernatorem!
Nikt nie sięgnął po pióro, żeby to zapisać.
– Marnujesz mój czas, koniec współpracy – oznajmił Arthur. – Kierowca cię wysadzi.
– Mogę z tym pójść do prasy – odparł Myron.
– A ja wpakować ci kulę w łeb! – zaripostował natychmiast Chance.
Myron znów podniósł palec do ust.
Chance już miał coś dodać, ale Arthur przejął ster.
– Zawarliśmy umowę – powiedział. – Ja uchronię Brendę Slaughter od aresztu. Ty poszukasz Anity Slaughter i nie wspomnisz o mnie prasie. Ale ty uparcie grzebiesz w marginaliach. To błąd. Twoje bezcelowe rycie zwróci w końcu uwagę mojego rywala i dostarczy mu nowej amunicji przeciwko mnie.
Na próżno czekał na reakcję Myrona. Myron milczał.
– Trudno, nie mam wyboru. Powiem ci, co chcesz wiedzieć. Przekonasz się, że to nieistotne dla sprawy. A potem ruszymy z martwego punktu.
Chance’owi to się nie spodobało.
– Arthur, nie mówisz poważnie…
– Siądź z przodu, Chance.
– Ale… On może pracować dla Davisona!
Arthur potrząsnął głową.
– Nie pracuje dla niego.