Ostatni szpieg Hitlera
Ostatni szpieg Hitlera читать книгу онлайн
Rok 1944. Trwaj? przygotowania aliant?w do utworzenia drugiego frontu we Francji. Angielski wywiad wpada na trop g??boko zakonspirowanej siatki niemieckich szpieg?w, dzia?aj?cej na terenie Wielkiej Brytanii. Jej zadanie: zdoby? informacje o miejscu i terminie inwazji Wojsk Sprzymierzonych na Europ?. Na czele siatki stoi Catherine Blake – m?oda kobieta, bez skrupu??w morduj?ca ka?dego, kto m?g?by odkry? jej to?samo??. Przeciwnikiem jej jest Alfred Vicary.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Włączyła radio, które stało na jej szafce nocnej, poszukała nowojorskiej stacji WNYC. Rozległy się ciche dźwięki melodii „I'll Never Smile Again". Peter poruszył się przez sen. W ostrych promieniach słońca jego porcelanowa cera prawie nie odcinała się od białej satynowej pościeli. Kiedyś Margaret uważała, że wszyscy inżynierowie gładko zaczesują włosy, na nosie noszą grube okulary, a z kieszeni sterczą im niezliczone ołówki. Peter wcale nie wyglądał na inżyniera z jej wyobrażeń – wyraziste kości policzkowe, silna broda, łagodne zielone oczy, niemal czarne włosy. Kiedy tak leżał z odsłoniętym torsem, kojarzył się Margaret z postaciami z obrazów Michała Anioła. W niczym nie przypominał mieszkańców północnej części Long Island, w niczym nie przypominał jasnowłosych młodzieńców, którzy urodzili się w bogactwie i zamierzali spędzić życie w leżakach. Peter był inteligentny, ambitny i błyskotliwy. Wszystkich ich przerastał o głowę.
Spojrzała na niewyraźne niebo i zmarszczyła brwi. Peter nie znosił takiej sierpniowej pogody. Będzie rozdrażniony i czepliwy. Prawdopodobnie rozpęta się burza, która zrujnuje przyjemność powrotu do miasta.
Może powinnam poczekać, nie mówić mu dzisiaj – rozważała w duchu.
– Wstawaj, Peter, albo to się nigdy nie skończy – odezwała się, szturchając męża palcem u nogi.
– Jeszcze pięć minut.
– Nie mamy pięciu minut, kochanie. Peter nawet się nie ruszył.
– Kawy – błagał.
Pokojówki zostawiły kawę pod drzwiami sypialni. Dorothy Lauterbach nie znosiła tego obyczaju; uważała, że korytarz na górze upodabnia się wtedy do hotelu Plaża. Ale tolerowała go pod warunkiem, że dzieci podporządkują się jedynemu weekendowemu obowiązkowi i zejdą na śniadanie punktualnie o dziewiątej.
Margaret nalała kawy do filiżanki i podała Peterowi. Przekręcił się na bok i wypił odrobinę. Potem usiadł i spojrzał na żonę.
– Jak ty to robisz, że wyglądasz tak cudownie w dwie minuty po wyjściu z łóżka?
Margaret odetchnęła z ulgą.
– Widzę, że dopisuje ci humor. Bałam się, że będziesz miał kaca i będziesz się zachowywał jak zwierzak.
– Owszem, mam kaca. Benny Goodman gra mi w czaszce, a język mam taki chropowaty, że trzeba by go ogolić. Ale bynajmniej nie zamierzam się zachowywać jak… – Zawahał się. – Jak to powiedziałaś?
– Jak zwierzak. – Przysiadła na brzegu łóżka. – Musimy coś omówić, a wydaje mi się, że ten moment jest równie dobry jak każdy inny.
– Hmmm. To brzmi groźnie, Margaret.
– Zobaczymy. – Popatrzyła na niego z rozbawieniem, po czym udała irytację. – Lepiej wstań i ubierz się. A może nie potrafisz równocześnie się ubierać i słuchać?
– Jestem wszechstronnie wykształconym i wysoce poważanym inżynierem. – Peter zmusił się do wstania i jęknął z bólu. – Może mi się uda.
– Chodzi o ten wczorajszy telefon.
– Ten, co to byłaś taka tajemnicza?
– Właśnie o niego chodzi. Dzwonił doktor Shipman. Peter znieruchomiał.
– Jestem w ciąży. Będziemy mieli drugie dziecko. – Margaret spuściła wzrok i bawiła się supłem bluzki. – Nie planowałam tego. Po prostu tak wyszło. Moje ciało wreszcie doszło do siebie po Billym i… Cóż, natura zajęła się resztą. – Spojrzała mężowi w oczy. – Już od jakiegoś czasu to podejrzewałam, ale bałam się powiedzieć.
– Wielkie nieba, dlaczego się bałaś?
Ale sam znał odpowiedź na swoje pytanie. Już dawno oświadczył Margaret, że nie życzy sobie więcej dzieci, dopóki nie zrealizuje marzenia swego życia i nie założy własnej firmy inżynierskiej. Teraz, mając zaledwie trzydzieści trzy lata, cieszył się reputacją jednego z najlepszych inżynierów w kraju. Zdobywszy, jako najlepszy na roku, dyplom prestiżowej Politechniki Rensselaera, rozpoczął pracę w Northeast Bridge Company, największej specjalizującej się w budowie mostów firmie konstruktorskiej na Wschodnim Wybrzeżu. Po pięciu latach awansował na naczelnego inżyniera, dopuszczono go do spółki i postawiono na czele stuosobowego zespołu. W 1938 roku Amerykańskie Towarzystwo Inżynierii Cywilnej przyznało mu tytuł inżyniera roku za jego innowacyjne rozwiązanie, wykorzystane przy konstrukcji mostu wiszącego nad Hudsonem w Nowym Jorku. W Scientific American pojawił się artykuł o Peterze. Nazywano go tam „najbardziej obiecującym inżynierem swego pokolenia". Jednak on chciał czegoś więcej: chciał założyć własną firmę. Bratton Lauterbach obiecał w stosownej chwili, może za rok, wesprzeć zięcia finansowo, lecz widmo nadchodzącej wojny przyhamowało te plany. Jeśli Stany Zjednoczone zostaną wciągnięte w wojnę, w jednej chwili wszystkie pieniądze przeznaczone na inwestycje publiczne pójdą na wydatki wojenne. Firma Petera padnie, zanim jeszcze zdąży wystartować.
– Który to miesiąc? – spytał.
– Koniec drugiego.
Twarz Petera rozjaśnił uśmiech.
– Nie jesteś na mnie zły?
– Oczywiście, że nie!
– A co z twoją firmą i wstrzymaniem się z dziećmi? Pocałował ją.
– To się nie liczy. To wszystko jest bez znaczenia.
– Ambicja to cudowna rzecz, byle nie w nadmiarze. Peter, od czasu do czasu musisz się odprężyć, cieszyć się życiem. W końcu życie to nie próba generalna.
Peter skończył się ubierać.
– Kiedy zamierzasz powiedzieć o tym matce?
– W swoim czasie. Pamiętasz, co wyprawiała, kiedy się spodziewałam Billy'ego. Szału można było dostać. Jeszcze zdążę jej powiedzieć.
Peter usiadł obok żony.
– Chodźmy jeszcze do łóżka przed śniadaniem.
– Peter, nie możemy. Mama nas zabije, jeśli się nie zjawimy na czas.
Pocałował ją w kark.
– A kto to przed chwilą głosił, że życie to nie próba generalna? Przymknęła oczy, wygięła szyję.
– To nieuczciwe. Przekręcasz moje słowa.
– Wcale. Całuję cię.
– Tak…
– Margaret! – rozległo się z dołu wołanie Dorothy Lauterbach.
– Już idziemy, mamo.
– No tak – mruknął Peter, ruszając za żoną.
Walker Hardegen przyłączył się do lunchu, który jedli przy basenie. Siedzieli pod parasolem: Bratton z Dorothy, Margaret z Peterem i Jane z Hardegenem. Znad zatoki powiał wilgotny, zmienny wiatr. Hardegen był prawą ręką Brattona Lauterbacha w banku. Wysoki, postawny, o szerokich barach, wielu kobietom kojarzył się z Tyrone'em Powerem. Skończył Harvard, grał w reprezentacji uczelni i na ostatnim roku jemu drużyna zawdzięczała zwycięstwo nad Yale. Jako pamiątka po grze w futbol zostało mu kontuzjowane kolano i lekkie utykanie, które jeszcze bardziej przyciągało do niego kobiety. Mówił z charakterystycznym za- śpiewem z Nowej Anglii i często się uśmiechał.
Wkrótce po tym, jak zaczął pracować w banku, zaprosił Margaret i wtedy często się spotykali. On chciał pogłębić ten związek, Margaret nie. Zerwała z nim, ale nadal widywali się na przyjęciach i zostali przyjaciółmi. Pół roku później poznała Petera i zakochała się w nim po uszy. Walker nie mógł znaleźć sobie miejsca. Pewnego wieczoru w Copacabanie, wstawiony i straszliwie zazdrosny, dopadł Margaret, błagając, by się z nim spotkała. Kiedy odmówiła, chwycił ją za ramię i szarpnął. Margaret zmierzyła go lodowatym wzrokiem, jasno dając mu do zrozumienia, że jeśli nie przestanie się zachowywać jak szczeniak, zrujnuje mu karierę.
Incydent pozostał ich tajemnicą. Nawet Peter o nim nie wiedział. Hardegen szybko awansował, w końcu stał się najbardziej zaufanym pracownikiem Brattona. Margaret wyczuwała w stosunkach między Hardegenem a Peterem skrywane napięcie. Obaj byli młodymi, inteligentnymi i przystojnymi mężczyznami, obaj robili karierę. Sytuacja pogorszyła się na początku tych wakacji, kiedy Peter odkrył, że Hardegen jest przeciwny pożyczce na stworzenie jego firmy.
– Nie należę do tych, którzy na złamanie karku lecą na Wagnera, zwłaszcza w obecnym klimacie – Hardegen przerwał i wypił łyk schłodzonego białego wina, podczas gdy wszyscy przy stole parsknęli śmiechem – ale naprawdę musicie się wybrać do Metropolitan i zobaczyć Herberta Janssena w „Tannhäuserze". Coś wspaniałego.