Platne Przed Gonitwa
Platne Przed Gonitwa читать книгу онлайн
Bert Checkov was a Fleet Street racing correspondent with a talent for tipping non-starters. But the advice he gave to James Tyrone a few minutes before he fell to his death, was of a completely different nature. James investigates, and soon finds his own life, and that of his wife, at risk.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Jej głos, mimikę twarzy i gesty cechował niewzruszony spokój. Być może przywidziało mi się tylko, że przeskoczyła między nami iskra zmysłowości. Następna jej kwestia z pewnością nie kryła żadnego podtekstu i nie stanowiła zachęty.
– Pan naprawdę lubi konie? – spytała. Tak, lubię – odparłem.
– Pół roku temu przysięgłabym, że w życiu nie wybiorę się na wyścigi.
– Ale teraz już pani chodzi?
– Z chwilą kiedy Harry wygrał Egocentryka na tej loterii, życie w naszej głuszy odmieniło się.
Właśnie o tym chciałbym napisać – powiedziałem.
Wyjaśniłem następnie, że sprowadził mnie do tego domu artykuł dla „Lakmusa”. Gonitwa o Puchar Latarnika, wywiad środowiskowy itd. Akurat w tym momencie wybrani przeze mnie nietypowi właściciele konia wyścigowego, Harry i Sara Huntersonowie, wrócili do domu po niedzielnym lunchu w klubie golfowym, przynosząc ze sobą powiew świeżego powietrza, zmieszanego z dymem kosztownych cygar i zapachem nie przetrawionego do końca dżinu.
Pan Hunterson, potężnej postury sześćdziesięciolatek o niedźwiedzim uroku, wyglądał na człowieka nawykłego do rozkazywania i zaprzysięgłego konserwatystę. Domyślałem się, że czytuje „Telegraph” i jeździ dużym jaguarem. Z automatyczną skrzynią biegów, ma się rozumieć. Serdecznie uścisnął mi rękę i wyraził swoje zadowolenie, że jego siostrzenica się mną zajęła.
Tak, dziękuję – powiedziałem.
Gail, kochanie, nie dałaś panu Tyrone’owi nic do picia upomniała ją ciotka. Bo nie chciał.
Obie panie odnosiły się do siebie z chłodną uprzejmością, rozmawiając ugrzecznionym tonem. Pani Hunterson musiała być ze trzydzieści lat starsza od Gail, ale dokładała usilnych starań, żeby nie dać się nadgryźć zębowi czasu. Cała jej postać zdradzała dbałość o wygląd – od pofarbowanych na złotawy odcień włosów, przez rdzawą sukienkę po brązowe golfowe buty na grubej podeszwie. Dobrze zachowaną figurę zawdzięczała głównie diecie zapożyczonej od zaglądających do kieliszka mężczyzn, zdradzał ją tylko obwisły podbródek. Golf i dżin nie wyryły jej zmarszczek nigdzie z wyjątkiem okolic oczu. Usta nadal miała pełne i kształtne. Efektowna powierzchowność budziła nadzieje, że pani Hunterson ma błyskotliwy umysł, lecz okazały się one iluzoryczne. Była osobą ograniczoną, a jej zachowanie i poglądy tak schludne, uporządkowane i równfe podrobione, jak jej dom.
Przeprowadzenie wywiadu z jej mężem okazało się łatwe, bo zaliczył tego dnia dziewiętnaście dołków.
– Ten los loteryjny kupiłem na potańcówce w klubie golfowym – powiedział. – Sprzedawał je jakiś gość, znajomy znajomego, no i dałem mu za niego funta. Wie pan, jak to jest na potańcówce. Powiedział, że to na cele dobroczynne. Pomyślałem, że funt to trochę za dużo jak na los loteryjny, nawet jeśli w grę wchodzi koń. A ja przecież wcale nie chciałem konia. Aż tu raptem, diabli nadali, wygrywam go. To dopiero kłopot, co? Ni stąd, ni zowąd posiąść konia, którego się nie umie dosiąść.
Roześmiał się, oczekując, że ten żarcik zostanie odpowiednio nagrodzony.
Nie zawiodłem go. Pani Hunterson i Gail miały miny świadczące, iż tyle razy już słyszały o tym posiadaniu i dosiadaniu, że teraz przy każdej powtórce zgrzytały zębami.
– Czy mógłby mi pan opowiedzieć o wpływach, jakie pana ukształtowały i o pańskim życiu?
– Historia mojego życia, tak?
Zaśmiał się serdecznie, spoglądając to na żonę, to na siostrzenicę, w poszukiwaniu aprobaty. Głowę miał dużą i kształtną, choć odrobinę przytłusty kark. Było mu do twarzy z opaloną łysiną i starannie przyciętym wąsikiem. Widoczne na policzkach cienkie żyłki tworzyły okrągłe rumieńce.
– Historia mojego życia – powtórzył. – Od czego mam zacząć?
– Niech pan zacznie od urodzenia i jedzie dalej – powiedziałem.
Tylko największe sławy, które mają po uszy wywiadów, albo przysięgli introwertycy bądź ludzie bezwzględnie okrutni potrafią się oprzeć takiej propozycji. Huntersonowi rozbłysły oczy i z entuzjazmem przystąpił do zwierzeń.
Urodził się na przedmieściu Surrey w jednorodzinnym domu ze dwa razy mniejszym od tego, którego właścicielem był obecnie. Chodził do zwykłej szkoły, później do mało znanej prywatnej szkoły średniej, a zaraz po jej ukończeniu dostał zapalenia płuc i nie przyjęto go do wojska. Podjął pracę w City, w biurze pewnej spółki finansowej i wspiął się po szczeblach kariery od stanowiska młodszego urzędnika do dyrektora, wykorzystując przygodne informacje, dzięki którym uzbierał niewielki kapitalik na giełdzie. Żadnych podejrzanych manipulacji, żadnych nierozważnych decyzji; zarobił jednak tyle, żeby po przejściu na emeryturę mieć zapewniony byt na takim poziomie, do jakiego przywykł.
Ożenił się mając dwadzieścia cztery lata, a w pięć lat potem jego samochód staranowała ciężarówka, zabijając mu żonę, trzyletnią córkę i owdowiałą matkę. Przez piętnaście lat bardzo rozrywany na przyjęciach Hunterson „rozglądał się”. Aż kiedyś poznał Sarę. Spotkali się po raz pierwszy w lokalu partii konserwatywnej, gdzie pracowali oboje na ochotnika wypisując adresy wyborców, do których miano rozesłać broszury partyjne w związku z wyborami uzupełniającymi, no i w trzy miesiące potem wzięli ślub. W dźwięcznym i pewnym siebie głosie człowieka sukcesu, jakim był Hunterson, pobrzmiewało echo motywów tego drugiego małżeństwa. Po prostu zaczynała mu doskwierać samotność.
W porównaniu z innymi ludzkimi żywotami, w życiu Huntersona nie zdarzyło się nic ciekawego ani godnego uwagi. Dla „Famy” nie znalazłem w tym, co powiedział, żadnego tematu, a dla „Lakmusa” tyle co kot napłakał. Zrezygnowany spytałem, czy nie zamierza pozbyć się Egocentryka.
– Nie, nie, skądże – odparł. – W zasadniczy sposób odmienił nasze życie.
– To znaczy?
– Znaleźli się dzięki niemu kilka stopni wyżej w hierarchii towarzyskiej – powiedziała chłodno Gail. – Mają się teraz czym chwalić przy kuflu piwa.
Spojrzeliśmy wszyscy na nią. Głowę trzymała tak, że nie potrafiłem określić, czy była umyślnie zjadliwa, czy tylko uszczypliwa, a sądząc z niepewnej miny jej wuja, miał podobne wątpliwości. Jednakże nie dało się ukryć, że trafiła w sedno, za co ciotka zręcznie ją ukarała.
– Gail, kochanie, czy mogłabyś zrobić nam wszystkim herbaty? – zaproponowała.
Cała postać Gail zdradzała, że zrobi to z największą niechęcią. Wstała jednak ostentacyjnie wolno i wyszła z pokoju.
– Kochana dziewczyna – powiedziała pani Hunterson. – Choć może czasem odrobinę nieznośna.
Nieszczerość odebrała jej uśmiechowi całe ciepło, a poza tym pani Hunterson uznała za konieczne mówić dalej, udzielić wyjaśnień, którymi, jak się domyślałem, obsypywała przy pierwszej nadarzającej się okazji każdego nowego gościa.
– Siostra męża poślubiła adwokata… to bardzo inteligentny człowiek… ale, wie pan… Murzyn!
– Tak – powidziałem.
– Naturalnie bardzo kochamy Gail, a ponieważ jej rodzice wrócili do ojczyzny ojca po odzyskaniu przez ten kraj niepodległości, ona zaś urodziła się w Anglii i chciała tu zostać, więc… jednym słowem mieszka z nami.
– Tak – powtórzyłem. – Na pewno się z tego cieszy.
To smutne, pomyślałem, że w ogóle odczuwają potrzebę tłumaczenia się z tego. Gail obywała się bez wyjaśnień.
– Gail uczy w szkole sztuk pięknych w Victorii – dodał Hunterson. – Rysunku z dziedziny mody.
– Projektowania mody! – poprawiła go żona. – Jest w tym naprawdę dobra. Jej uczniowie zdobywają nagrody.
W jej głosie zabrzmiała ulga, bo przecież zrozumiałem już sytuację, mogła więc sobie pozwolić na okazanie wielkoduszności. Trzeba przyznać, uwzględniwszy z dawien dawna zakorzenione przesądy, których padła ofiarą, że jej się to udało. Szkoda tylko, że wysiłek, jaki w to włożyła, był aż tak widoczny.
– A jak wyglądało życie pani? – spytałem. – I co myśli pani o Egocentryku?
Odpowiedziała, sumitując się, że historia jej życia nie jest tak ciekawa. Harry’ego poznała w rok po śmierci pierwszego męża, który był okulistą i, poza przelotnie podejmowanymi zajęciami ochotniczymi, zajmowała się prowadzeniem domu dla nich obojga. Była zadowolona, że mąż wygrał konia, lubiła chodzić na wyścigi jako właścicielka, uważała, że robienie zakładów jest podniecające, stawiała jednak zwykle tylko dziesięć szylingów, a poza tym jej i Gail sprawiło przyjemność wymyślanie stroju dla dżokeja dosiadającego Egocentryka.