Czerwony Smok

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czerwony Smok, Harris Thomas-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czerwony Smok
Название: Czerwony Smok
Автор: Harris Thomas
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 479
Читать онлайн

Czerwony Smok читать книгу онлайн

Czerwony Smok - читать бесплатно онлайн , автор Harris Thomas

By?y pracownik FBI Will Graham, znany ze swoich sukces?w w tropieniu seryjnych morderc?w, powraca do czynnej s?u?by, aby dopom?c policji schwyta? maniakalnego zab?jc? kilku rodzin. Tymczasem tajemniczy zbrodniarz, pewny swojej bezkarno?ci, wysy?a prowadz?cym ?ledztwo listy podpisane "Czerwony smok"…

Ksi??ka jest napisana bardzo ciekawie, gdy? Harris nie d??y do opisywania krwawych scen tylko zag??bia si? nad psychik? ludzk?, nad tym co nami kieruje, jaki wp?yw na nasze ?ycie ma dzieci?stwo. Jak bardzo ludzie mog? by? pozbawieni wyrzut?w sumienia, skrupu??w. Czy je?li kto? wyci?gnie do nas pomocn? d?o? to si? opanujemy? nawr?cimy? a mo?e ju? jest za p??no. Dzi?ki tej ksi??ce mo?emy pozna? z?o: wyrafinowane, brutalne, piekielnie inteligentne i okrutne. A posta? Doktora smakuje wybitnie – fascynuje, zadziwia.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Ostatni rozwój wypadków sprawił, że zaczął myśleć o podwyżce zaliczki za wydanie książkowe. No i ci z filmu powinni się zainteresować… Słyszał, że odrażającym facetom z grubym portfelem w Hollywood wiedzie się znakomicie.

Freddy był zadowolony. Z fasonem wjechał do podziemnego garażu w swoim domu i z piskiem opon zaparkował pod ścianą, na której wielkimi literami wypisano „Pan Frederick Lounds".

Wendy już była w domu – jej datsun stał na sąsiednim miejscu. To dobrze. Żałował, że nie może jej zabrać do Waszyngtonu. Dopiero by tym platfusom zbielało oko! Wjeżdżając na górę, pogwizdywał w windzie wesoło.

Wendy pakowała mu walizkę. Robiła to od lat – i to znakomicie.

W schludnych dżinsach i kraciastej koszuli, z kasztanowymi włosami związanymi na karku, mogłaby uchodzić za wiejską dziewczynę, gdyby nie jej blada cera i figura. Wendy niemal karykaturalnie przypominała podlotka w wieku pokwitania.

Spojrzała na Loundsa wzrokiem, który od lat nie zdradzał zdziwienia. Zobaczyła, że cały drży.

– Za ciężko pracujesz, Roscoe. – Lubiła nazywać go Roscoe, co nie wiedzieć czemu sprawiało mu przyjemność. – O której odlatujesz? O szóstej? – Przyniosła mu kieliszek i zgarnęła z łóżka swój wyszywany cekinami kostium i perukę, żeby miał gdzie przysiąść. – Mogę cię odwieźć na lotnisko, do klubu idę na szóstą.

Miała własny bar topless, „Wendy City", i nie musiała już tańczyć. Lounds był współwłaścicielem.

– Przez telefon brzmiałeś jak Skórzany Kret – powiedziała.

– Kto?

– Wiesz, ten program w sobotę rano. On jest okropnie tajemniczy i pomaga Tajnej Wiewiórce. Oglądaliśmy to, jak miałeś grypę. Przyznaj się, wyciąłeś dziś jakiś grubszy numer? Coś ty taki zadowolony z siebie?

– A żebyś wiedziała. Poszedłem dzisiaj na całość, no i się opłaciło. Trafiła mi się okazja, że aż palce lizać.

– Zdrzemnij się przed wyjazdem, masz czas. Wpędzasz się do grobu.

Lounds zapalił papierosa, choć w popielniczce dopalał mu się poprzedni.

– Wiesz co? Założę się, że jak to wypijesz i się rozbierzesz, to zaśniesz raz-dwa.

Twarz Loundsa, nieruchoma jak zaciśnięta pięść, nagle ożyła, tak jak pięść zamienia się w dłoń. Przestał dygotać. Opowiedział jej o wszystkim, szepcząc w jej powiększone piersi, a ona kreśliła mu palcem ósemki na karku.

– Sprytnie to rozegrałeś, Roscoe – przyznała. – A teraz kładź się. Obudzę cię na samolot. Nic się nie martw, wszystko pójdzie dobrze. A potem zabalujemy jak za dawnych czasów.

Szeptali, dokąd się wybiorą, aż zasnął.

17

Doktor Alan Bloom i Jack Crawford siedzieli na dwóch składanych krzesłach – jedynych meblach pozostałych w biurze Crawforda.

– Barek pusty, doktorze.

Bloom przyglądał się małpiej twarzy swojego gospodarza, zastanawiając się, o co mu chodzi. Widział w nim nie tylko starego zrzędę wiecznie łykającego alka-seltzer, lecz również inteligencję zimną jak stół do rentgena.

– Gdzie jest Will?

– Poszedł się przejść i ochłonąć – odparł Crawford. – Nie znosi Loundsa.

– Myślisz, że możesz stracić Willa przez to, że Lecter przekazał jego adres? Że wróci do rodziny?

– Przez chwilę tak sądziłem. Przeżył wstrząs.

– Zrozumiałe – przytaknął Bloom.

– Ale potem zdałem sobie sprawę, że ani on, ani Molly i Willy nie mogą wrócić do domu, dopóki Szczerbata Lala jest na wolności.

– Znasz Molly?

– Tak. Świetna babka. Lubię ją. Za to ona chętnie zobaczyłaby mnie w piekle, i to z połamanymi gnatami. Teraz muszę się przed nią ukrywać.

– Ona sądzi, że go wykorzystujesz?

Crawford zerknął na Blooma ostro.

– Muszę z nim obgadać parę spraw. Potem chciałbym zasięgnąć twojej opinii. Kiedy musisz wracać do Ouantico?

– Dopiero we wtorek rano. Odwołałem wykład. – Bloom gościnnie prowadził zajęcia na Wydziale Behawioryzmu Akademii FBI.

– Graham cię lubi. Uważa, że ty nie próbujesz grzebać się w jego głowie. – Uwaga, że wykorzystuje Grahama, ubodła Crawforda.

– Bo i nie próbuję. Ani mi się śni. Traktuję go tak samo uczciwie, jak każdego pacjenta.

– No właśnie.

– Źle mnie zrozumiałeś, ja chcę być jego przyjacielem i chyba jestem. Nawyk obserwowania wynika z mojego zawodu, Jack. Pamiętaj jednak, że kiedy sam mnie poprosiłeś o ocenę jego psychiki, odmówiłem.

– To Petersen, ten z góry, zażądał takiego badania.

– Ale to ty mnie prosiłeś. Nieważne, gdyby kiedykolwiek Graham dostarczył mi materiałów przydatnych w celach terapeutycznych, to przedstawiłbym je jako wyniki anonimowego pacjenta. Gdybym miał opublikować na ten temat jakąś pracę naukową, to tylko po śmierci.

– Twojej czy Grahama?

Bloom nie odpowiedział.

– Ciekawi mnie jedna rzecz… zauważyłem, że nigdy nie zostajesz z Grahamem w pokoju sam na sam, prawda? Zręcznie sobie z tym radzisz, ale pozostaje faktem, że nigdy nie zostajecie tylko we dwóch. Dlaczego? Czy dlatego, że on jest psychiczny?

– Nie. To eideteker – ma znakomitą pamięć wzrokową-ale psychiczny nie jest. Nie poddałby się wprawdzie żadnym testom, ale to o niczym nie świadczy. Nie znosi, jak ktoś się go czepia. Ja też nie.

– Ale…

– Will stara się do tego podchodzić jak do czysto intelektualnej łamigłówki kryminalistycznej. Jest dobry, ale przypuszczam, że znalazłoby się kilku równie znakomitych.

– Niewielu – rzekł Crawford.

– Tyle że on w przeciwieństwie do innych potrafi się wczuwać – ciągnął Bloom. – Potrafi przyjąć twój punkt widzenia czy mój… a także każdy inny, jeżeli wzbudza w nim strach i odrazę. Niełatwo z tym żyć, Jack. Percepcja ma dwa końce, jak kij.

– Dlaczego nie zostajesz z nim sam na sam?

– Bo interesuje mnie z profesjonalnego punktu widzenia, a natychmiast by się zorientował. Szybko myśli.

– I gdyby zorientował się, że go podglądasz, to zaciągnąłby zasłony?

– Analogia może i niesmaczna, ale trafna. Owszem. No, Jack, odgryzłeś się już dostatecznie, więc przejdźmy do rzeczy. Uwińmy się z tym raz-dwa. Nie czuję się najlepiej.

– Objawy psychosomatyczne? – podsunął Crawford.

– Nie, pęcherz. Więc czego ode mnie chcesz?

– Mam środek łączności że Szczerbatą Lalą.

– „Tattlera"…

– Właśnie. Czy według ciebie można go popchnąć ogłoszeniami do samozniszczenia?

– Na przykład samobójstwa?

– Nie miałbym nic przeciwko temu.

– Wątpię. W niektórych przypadkach chorób umysłowych byłoby to możliwe. Ale nie w tym. Gdyby miał skłonności samobójcze, to nie byłby tak ostrożny. Nie chroniłby się tak przed wpadką. W wypadku klasycznej schizofrenii paranoidalnej można by go popchnąć do ujawnienia się, a nawet do samookaleczenia. Ale nic ci to nie da.

Bloom traktował samobójstwo jak śmiertelnego wroga.

– Pewnie masz rację – przyznał Crawford. – Czy możemy go czymś rozwścieczyć?

– Dlaczego pytasz? W jakim celu?

– Sformułuję to inaczej: czy możemy go rozjuszyć i skierować jego wściekłość przeciwko konkretnej osobie?

– On i tak już uważa Grahama za swojego przeciwnika, sam wiesz. Nie baw się że mną w kotka i myszkę. Chcesz, żeby Graham nadstawił karku?

– Chyba nie ma innego wyboru. Albo tak, albo dwudziestego piątego znowu poleje się krew. Pomóż mi.

– Ty chyba sam nie zdajesz sobie sprawy, o co prosisz.

– O radę… proszę cię tylko o radę.

– Nie myślę o sobie – rzekł Bloom. – Chodzi mi o to, czego żądasz od Grahama. Nie chciałbym, żebyś mnie źle zrozumiał, normalnie bym ci tego zresztą nie powiedział, ale co twoim zdaniem jest siłą napędową Willa?

Crawford pokręcił głową.

– Strach, Jack. On się boryka z niemałym bagażem strachu.

– Bo został ranny?

– Nie, niezupełnie. Strach jest wytworem wyobraźni. To kara, cena, jaką płaci się za wyobraźnię.

Crawford wpatrywał się w swe masywne dłonie, splecione na brzuchu. Poczerwieniał. Rozmowa zeszła na krępujący temat.

– Jasne. Ale o tym między chłopakami się nie mówi, mam rację? Nie martw się, że powiedziałeś mi o jego strachu. Nie uważam go za mięczaka. Aż taki głupi nie jestem.

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 77 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название