P Jak Przestipstwo
P Jak Przestipstwo читать книгу онлайн
Kinsey bada tajemnic? znikni?cia szanowanego lekarza Dowana Purcella, kt?ry od tygodni nie daje znaku ?ycia. O dziwo, do znanej ze skuteczno?ci detektyw zwraca si? Fiona, eks-?ona zaginionego, a nie obecna pani Purcell. Instynkt podpowiada Kinsey, by przyjrze? si? bli?ej ?yciu osobistemu doktora. Okazuje si?, ?e Fiona wyra?nie ostrzy sobie z?by na maj?tek by?ego m??a, za? na nowym ma??e?stwie cieniem k?ad? si? konflikty z przybran? c?rk?. Do tego przyjaciele podejrzewaj? zaginionego o malwersacj?. Kinsey ani o krok nie zbli?a si? do rozwi?zania zagadki. Kiedy przypadek pchnie j? w s?usznym kierunku, sama znajdzie si? w tarapatach. I jakby ma?o mia?a k?opot?w, w g?owie zam?ci jej pewien czaruj?cy facet. Ca?a Kinsey!
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Żadnych termitów? Dach nie przecieka?
– Nie, szanowna pani. Mogę to zagwarantować, bo wszystko zrobiłem tu sam. Tu jest bardzo cicho i przytulnie. Powinnaś to obejrzeć za dnia. Przez okna wpada mnóstwo światła. A kiedy będziesz miała kłopoty, gliny są tuż za ścianą – mówił z lekkim akcentem z Południa.
– Na szczęście moja praca nie jest aż tak niebezpieczna.
Wsunął ręce do kieszeni. Jego opalona twarz była obsypana delikatnymi piegami. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc długą chwilę trwaliśmy w milczeniu. Wreszcie przerwał je Tommy, bez szczególnej pomocy ze strony niżej podpisanej.
– Kiedy kupiliśmy ten dom, był w fatalnym stanie. Wymieniliśmy wszystkie rury i instalację elektryczną, położyliśmy nowy dach i rynny – mówił tak cicho, że z trudem słyszałam jego słowa.
– Bardzo tu ładnie. Od jak dawna jesteście właścicielami domu?
– Od roku. Jesteśmy tutaj nowi. Kilka lat temu straciliśmy rodziców. Oboje nie żyją. Richard nie znosi o tym mówić chyba jeszcze bardziej niż ja. To nadal bolesny temat. Zostaliśmy więc we dwóch. – Podszedł do lodówki, uniósł pokrywkę i spojrzał na mnie. – Mogę ci zaproponować piwo?
– Nie, dziękuję. Zabierałam się właśnie do kolacji, gdy ktoś pokazał mi wasze ogłoszenie. Po rozmowie z Richardem wrócę tam i wreszcie coś zjem.
– Nie lubię pić i siadać potem za kierownicą – rzucił ze smutnym uśmiechem.
– O to mniej więcej chodzi – odparłam.
Pogrzebał między kostkami lodu i wyjął puszkę pepsi light. Zanim zdążyłam zaprotestować, otworzył ją.
– Naprawdę, bardzo dziękuję.
Nachmurzoną minę Tommy’ego łagodził ton udanej dezaprobaty.
– Nie pijesz piwa, pepsi też nie chcesz. Co jest? Puszka jest już otwarta. Wypij choć łyk. Chyba nie chcesz, żeby się zmarnowało – powiedział i pomachał zachęcająco puszką. Wzięłam ją, by uniknąć sporu.
Raz jeszcze sięgnął do lodówki i wyjął butelkę piwa. Otworzył ją i trzymając za szyjkę, usiadł na podłodze. Oparł się plecami o ścianę i wyciągnął przed siebie długie nogi. Jego ciężkie buty sprawiały wrażenie ogromnych. Gestem wskazał na wykładzinę.
– Siadaj. Będzie ci wygodniej.
– Dzięki.
Wybrałam miejsce naprzeciwko niego i usiadłam na podłodze. Zanim odstawiłam puszkę na bok, wypiłam trochę pepsi, żeby nie robić mu zawodu.
Tommy pociągnął duży łyk piwa. Wyglądał na faceta, który lubi palić przy pracy.
– Kiedyś paliłem – powiedział, jakby czytając w moich myślach. – Ciężko było rzucić, ale chyba w końcu się z tym uporałem. Palisz?
– Od czasu do czasu.
– Ja nie palę już od pół roku. Raz na jakiś czas jeszcze mnie kusi, ale biorę parę głębokich oddechów, o tak… – urwał, by wciągnąć ze świstem powietrze do płuc – i ochota na fajkę szybko mija. Skąd pochodzisz?
– Mieszkam tu od dziecka. Chodziłam do szkoły średniej w Santa Teresa.
– My pochodzimy z Teksasu. Z małego miasteczka o nazwie Hatchet. Słyszałaś kiedyś o nim?
Potrząsnęłam przecząco głową.
– Leży tuż obok Houston. Ojciec zajmował się wydobywaniem ropy. Na szczęście zdążył sprzedać firmę, zanim źródełko wyschło. Wszystkie pieniądze władował w nieruchomości. Budował centra handlowe, biurowce, różne budynki użyteczności publicznej. Kalifornia jest bardzo dziwna. Ludzie nie są tu tak przyjaźni jak w naszych stronach. Zwłaszcza kobiety. Większość jest strasznie nadęta.
Raz jeszcze zapadło milczenie.
Tommy pociągnął kolejny łyk piwa i wytarł dłonią usta.
– Prywatny detektyw. To dla mnie coś nowego. Nosisz broń?
– Czasami. Niezbyt często. – Nie znoszę, jak ktoś ze mnie wyciąga informacje, choć Tommy prawdopodobnie starał się tylko być uprzejmy i zabawić mnie do czasu przybycia brata.
Uśmiechnął się leniwie, jakby wyczuwając moje podenerwowanie.
– Co wolisz? Dużo starszych czy dużo młodszych facetów?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Pogroził mi palcem.
– Więc wolisz starszych.
Poczułam, że się rumienię. Dietz wcale nie był taki stary.
– Ja lubię kobiety w twoim wieku – powiedział, błyskając białymi zębami. – Masz chłopaka?
– To nie twoja sprawa.
Roześmiał się.
– Och, daj spokój. Spotykasz się z kimś regularnie?
– Mniej więcej – odparłam. Nie chciałam go denerwować, gdyż wciąż miałam nadzieję, że uda mi się wynająć to biuro.
– „Mniej więcej”. Podoba mi się. Możesz to sprecyzować?
– Chyba „więcej”.
– Nie jest to więc ognisty romans, skoro nie jesteś pewna. – Zmrużył oczy, jakby słuchał podszeptu intuicji. – Powiem ci, co myślę. Założę się, że masz problemy. Boisz się ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Mam rację?
– Nie. Nie ujęłabym tego w ten sposób.
– Ale w swojej pracy musiałaś spotkać wielu złych facetów.
– Złe kobiety też.
– To mi się też podoba. Złe dziewczyny, złe kobiety, renegaci, buntownicy… – Spojrzał na zegarek i podniósł głowę. – No, już jest. Spóźniony piętnaście minut. Pod tym względem możesz na nim zawsze polegać.
Wyjrzałam na oświetlone blaskiem reflektorów podwórko. Podniosłam się z podłogi. Tommy wypił do końca piwo i odstawił butelkę. Trzasnęły drzwiczki i chwilę potem do pokoju wszedł Richard Hevener, poklepując się po nodze podkładką do pisania. Miał na sobie dżinsy i czarny podkoszulek, na który narzucił luźną, skórzaną kurtkę. Był ciemnowłosy, wyższy i mocniej zbudowany od brata. Jako starszy wyglądał dużo poważniej i widać było, że lubi, by traktowano go z należnym szacunkiem. To na pewno nie będzie łatwa rozmowa.
– Richard Hevener – przedstawił się, wyciągając do mnie rękę, po czym odwrócił do Tommy’ego. – Wygląda nieźle.
– Dzięki. Skończę się pakować i zmykam. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
Odwróciłam się na chwilę, gdy się naradzali. Usłyszałam, że prowadzą remont jeszcze w innym budynku i Tommy ma tam zacząć pracę w przyszłym tygodniu. W obecności brata zmienił się zupełnie, znikło na dobre przekomarzanie się i niefrasobliwość. Po zakończeniu rozmowy wziął wiaderko ze ścinkami i wyniósł je na zewnątrz, zmierzając do dużego pojemnika na parkingu.
– I co pani o tym myśli? – spytał Richard, odwracając się w moją stronę. – Chce pani wypełnić kwestionariusz?
Jego akcent i sposób bycia o wiele mniej pachniał Teksasem. W konsekwencji wydawał się dużo starszy i bardziej solidny od brata.
– Oczywiście – odparłam, próbując nie przyjmować błagalnego tonu.
Podał mi podkładkę i długopis.
– Płacimy za wodę i wywóz śmieci. Pani za prąd i telefon. Za ogrzewanie płacimy ratami, a wysokość opłat uzależniona jest od pogody. Mamy tu tylko jednego lokatora, księgowego z własną firmą.
– Nie mogę uwierzyć, że nikt jeszcze nie wynajął tego biura.
– Dopiero co zamieściliśmy ogłoszenie. Mieliśmy już sporo telefonów. Po pani jeszcze trzy. Dziś wieczorem jestem umówiony z jednym facetem.
Czułam, jak mój niepokój alarmująco rośnie. Oparłam się o parapet i zaczęłam wypełniać druczek. Kwestionariusze są strasznie nużące; wymagają wpisania wielu informacji, które naprawdę nikogo nie powinny obchodzić. Podałam mój numer ubezpieczenia, numer prawa jazdy, zakreśliłam słowo „rozwiedziona” w części poświęconej stanowi cywilnemu. Poprzednie adresy, jak długo tam mieszkałam, powód przeprowadzki. Wymieniłam osoby, u których można zasięgnąć informacji na mój temat, i podałam adres banku. Kilka informacji zmyśliłam. Postawiłam kreskę w miejscu przeznaczonym na numer karty kredytowej i stan konta. Kiedy skończyłam, Tommy’ego już nie było. Usłyszałam na podjeździe jego furgonetkę, po czym zapadła cisza. Podałam Richardowi podkładkę i obserwowałam go uważnie, gdy przeglądał kwestionariusz.
– Jeśli chce pan zastaw, mogę go panu dziś wypłacić.
– Nie ma takiej potrzeby. Zadzwonię pod podane przez panią numery i skontaktuję się z bankiem, czy nie ma tam pani problemów. W poniedziałek ma się tu zjawić jeszcze parę osób.
– Czy wie pan już, kiedy zapadnie decyzja?
– W połowie tygodnia. Proszę sprawdzić, czy podała pani numer kontaktowy na wypadek, gdybym miał jakieś wątpliwości.