W slusznej sprawie
W slusznej sprawie читать книгу онлайн
Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– I był na zajęciach?
– Z wyjątkiem tych dni, kiedy miał jakieś wytłumaczenie.
– Jakiego rodzaju wytłumaczenia?
– Od czasu do czasu prowadzi wykłady i wygłasza przemowy, często w kościelnych wspólnotach na Florydzie. Tutaj, oczywiście, nikt nie miał pojęcia o jego przeszłości. Na początku semestru połowa studentów na zajęciach nawet nie słyszała o jego sprawie. Czy może pani w to uwierzyć, detektywie? Jak to świadczy o dzisiejszych studentach?
– Czy powracał na Florydę?
– Od czasu do czasu.
– Czy przypadkiem pamięta pan kiedy?
– Tak. Powiedział mi, że jest pani zainteresowana tylko tym tygodniem, w którym…
– Nie. Interesują mnie również inne okresy.
Profesor Morin zawahał się, po czym wzruszył ramionami.
– Nie sądzę, żeby to komuś zaszkodziło.
Obrócił się w kierunku swojego notatnika, przejrzał szybko kilka stron i znalazł w końcu kartkę z frekwencją, którą wręczył młodej policjantce, a ona szybko przepisała wszystkie nieobecności Fergusona na zajęciach.
– Czy to wszystko, detektywie?
– Myślę, że tak.
– Widzi pani. Chodzi mi o to, że Ferguson pasuje do tutejszego obrazu. Ma również przed sobą przyszłość, a z pewnością możliwość otrzymania stopnia naukowego.
– Pasuje?
– Oczywiście. Jesteśmy dużym miejskim uniwersytetem, detektywie. On tutaj pasuje.
– Anonimowy.
– Jak każdy student.
– Czy wie pan, gdzie on mieszka, profesorze? – Nie.
– A może cokolwiek o nim? – Nie.
– A czy rozmowa z nim nie przyprawia pana troszeczkę o gęsią skórkę?
– Ma w sobie gwałtowność, tak jak powiedziałem, lecz nie rozumiem, jak to może sprawiać, że padło na niego podejrzenie o zabójstwo. Przypuszczam, że zastanawia się, czy kiedykolwiek policja na Florydzie przestanie interesować się jego osobą. Myślę, że jest to słuszne pytanie, nieprawdaż, detektywie?
– Niewinny człowiek nie musi się niczego obawiać – odparła.
– Nie. – Profesor potrząsnął głową. – Myślę, że w naszym społeczeństwie często właśnie winni nie mają się czego obawiać.
Spojrzała na profesora, który zbierał się w sobie, aby wygłosić radykalną tyradę rodem z lat sześćdziesiątych.
Wstała i wyszła z pokoju. Nie była całkiem pewna, co usłyszała, ale coś usłyszała. Anonimowy. Szła korytarzem i nagle ogarnęło ją niejasne przeczucie, że jest obserwowana. Obróciła się gwałtownie i ujrzała profesora zamykającego drzwi do swojego gabinetu. Dźwięk odbił się echem w korytarzu. Rozejrzała się szukając studentów, którzy wcześniej wypełniali tłumnie korytarze, a którzy teraz rozeszli się po gabinetach, salach wykładowych, klasach.
Była sama.
Powstrzymała się od wzdrygnięcia ramionami. Jest dzień, powiedziała do siebie. Jestem w zatłoczonym publicznym miejscu. Zaczęła szybko iść. Słyszała, jak jej buty stukają po wyfroterowanym linoleum i dźwięk ten odbijał się echem w jej uszach. Zaczęła się spieszyć, wydłużając krok. Znalazła wyjście na klatkę schodową i popchnęła drzwi. Wszędzie panowała cisza i pustka. Zbiegała szybko, prawie zeskakując ze schodów. Zatrzymała się gwałtownie, słysząc jak drzwi za nią otwierają się i zamykają. Nagle usłyszała za sobą odgłos zbiegania po schodach. Zatrzymała się i oparła o ścianę. Gdy kroki przybliżyły się, sięgnęła do saszetki po swoją broń. Wcisnęła się w kąt, wyczuwając w dłoni chłód pistoletu, który podbudowywał jej pewność siebie. Spojrzała w górę i ujrzała oczy młodego studenta obładowanego zeszytami i jakimiś tekstami, w rozwiązanych koszykarskich butach. Student zaledwie spojrzał na nią, przebiegając szybko, najwyraźniej spóźniony. Zamknęła oczy. Co się ze mną dzieje? – zadała sobie pytanie. Rozluźniła palce zaciśnięte na pistolecie. Co usłyszałam? Wyszła z klatki schodowej, szukając drzwi do budynku znajdującego się przed nią. Niebo widziane zza oszklonego wyjścia wydawało się szare i żałobne, a mimo to w jakiś ulotny sposób zapraszające.
Ruszyła szybko przed siebie.
Nie widziała Fergusona, tylko usłyszała jego głos.
– Dowiedziała się pani czegoś ciekawego, detektywie?
Aż podskoczyła.
Odwróciła się w kierunku głosu, sięgając automatycznie do saszetki. Cofnęła się, jakby pod uderzeniem czegoś przerażającego. Jej wzrok spoczął na twarzy Fergusona i zobaczyła znajomy, niepokojący uśmiech.
– Zadowolona? – zapytał. Uciekła spojrzeniem w bok.
– Czy wystraszyłem panią, detektywie?
Potrząsnęła głową, wciąż nie będąc w stanie odpowiedzieć. Czuła, jak jej palce zaciskają się na pistolecie, ale nie wyciągnęła go z torebki.
– Czy zamierza mnie pani zastrzelić, detektywie? – zapytał ostro. – Czy tego właśnie pani chce?
Ferguson postąpił krok naprzód, wychodząc z zacienionego miejsca pod ścianą, w którym do tej pory pozostawał prawie niewidoczny. Miał na sobie oliwkowo-brązową obszerną wojskową kurtkę, a na głowie czapkę New York Giants. Przez ramię miał przewieszoną torbę prawdopodobnie wypełnioną książkami. Wyglądał jak większość studentów, których widziała tego dnia na korytarzu. Zapanowała nad przyspieszonym biciem swego serca i powoli wyjęła rękę z saszetki.
– Co pani ma przy sobie, detektywie? Trzydziestkęósemkę, wyposażenie policji? A może kaliber dwadzieścia pięć automatic? Coś małego, ale efektywnego? – Wpatrywał się w nią uporczywie. – Nie, założę się, że coś większego. Musi pani coś udowodnić światu. Magnum.357? A może kaliber dziewięć milimetrów? Coś, co pomaga pani myśleć, że jest pani twarda, zgadza się detektywie? Silna i odpowiedzialna.
Nie odpowiedziała.
Roześmiał się.
– Nie podzieli się pani tą informacją, hę?
Ferguson zdjął z ramienia swoją torbę i postawił ją na podłodze. Potem podniósł ręce w drwiącym geście poddania się, prawie błagania, rozkładając przy tym dłonie. Widzi pani, że nie jestem uzbrojony, prawda? Więc czego się pani boi?
Wzięła głęboki oddech.
– Czy dowiedziała się pani wszystkiego, czego pani chciała, detektywie? Wypuściła powoli powietrze z płuc.
– Tak, znalazłam parę rzeczy.
– Odkryła pani, że byłem na zajęciach.
– Zgadza się.
– A więc niemożliwe, żebym był na Florydzie i zrobił to tej starej parze, zgadza się? Czy już to pani ustaliła?
– To wcale tak nie wygląda. Wciąż sprawdzam.
– Ma pani nie tego faceta, co trzeba, detektywie. – Ferguson wyszczerzył zęby. – Wydaje się, że wy, gliniarze z Florydy, zawsze dostajecie złego faceta.
Spojrzała mu chłodno w oczy.
– Nie. Nic o tym nie wiem, panie Ferguson. Myślę, że jest pan właściwym facetem, ale nie dowiedziałam się jeszcze dlaczego.
W oczach Fergusona pojawiły się błyski.
– Jest pani zupełnie sama, prawda, detektywie?
– Nie – skłamała. – Mam partnera. – Gdzie on jest?
– Pracuje.
Ferguson przeszedł obok niej i wyjrzał przez oszklone drzwi w kierunku chodników i miejsc parkingowych. Deszcz bębnił o beton.
– Dziewczyna została pobita i zgwałcona właśnie tam, tego wieczoru. Skończyła zajęcia trochę później, tuż po zapadnięciu zmroku. Jakiś facet po prostu złapał ją, zaciągnął w mały zaułek na skraju parkingu. Tam ją zgwałcił. Ogłuszył ją i zgwałcił. Nie zabił jej jednak. Złamał jej szczękę. Złamał jej rękę. Zabawił się.
Ferguson kontynuował, spoglądając przez oszklone drzwi. Uniósł rękę i wskazał.
– Właśnie tam. Tam gdzie pani zaparkowała, detektywie?
Zacisnęła mocno usta.
Odwrócił się w jej stronę.
– Nie mają jeszcze żadnych podejrzanych. Dziewczyna jest wciąż w szpitalu. Czyż to nie coś, detektywie? Proszę o tym pomyśleć. Nie można nawet czuć się bezpiecznie idąc przez teren uniwersytetu. Szukając swego samochodu. Nawet w pokoju motelowym, jak myślę. Czy to pani odrobinę nie denerwuje? Nawet z tym dużym starym pistoletem trzymanym w saszetce, skąd nie może go pani wyciągnąć wystarczająco szybko.
Ferguson odszedł od drzwi. Odwrócił się i spojrzał za Shaeffer, i w tej chwili uświadomiła sobie zbliżające się głosy. Patrzyła na Fergusona, lecz obserwując go, wsłuchiwała się w narastający gwar. Studenci nagle zaroili się wokół niej. Zobaczyła, jak Ferguson skinął głową do jakiegoś mężczyzny z grupy i słyszała, jak młoda kobieta mówi: „Boże! Spójrzcie na ten deszcz!” Banda odebrała płaszcze i parasolki i fala przeszła obok policjantki, wychodząc w objęcia ulewy. Poczuła zimny powiew, gdy drzwi rozchyliły się, po czym same zamknęły z powrotem.