W slusznej sprawie
W slusznej sprawie читать книгу онлайн
Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Patrzyli na siebie i nagle Cowartowi wpadła jakaś myśl do głowy.
– Tak. Prawda. Tyle że to nie była prawda, co, pani detektyw?
– Co?
– To co powiedziałem. Sullivan powiedział mi, że Ferguson załatwił tych staruszków, ale ja nie wiedziałem, czy mu wierzyć, czy nie. Mówił mi mnóstwo rzeczy i na pewno wiele kłamstw. Więc mogłem ci powiedzieć i jednocześnie przelać to na papier. Ale to nie to samo co zeznanie. Teraz mówisz mi, że Ferguson miał alibi, a więc to wszystko okazałoby się nieprawdą. Nie załatwił tych staruszków bez względu na to, co powiedział Sullivan. Zgadza się?
Shaeffer zawahała się.
– No dalej, do cholery, detektywie! Zgadza się?
Nie mogła się nie zgodzić. Skinęła głową.
– Nie wydaje się, żeby tak było. Potwierdza to alibi. Rozmawiałam z trzema różnymi profesorami. W tamtym tygodniu chodził codziennie na zajęcia. Idealna frekwencja. Mój partner również uzyskał cenną informację.
– Jaką informację?
– Nieważne.
W pokoju zapanowała cisza. Wszyscy zastanawiali się nad tym, co usłyszeli. Pierwszy odezwał się Tanny Brown, wolno wypowiadając słowa.
– Jest jednak coś jeszcze, tak? Skoro Ferguson nie jest twoim podejrzanym i nie posiada żadnej informacji, która mogłaby ci pomóc w śledztwie, powinnaś teraz znajdować się w samolocie zmierzającym na południe. Nie siedziałabyś tutaj, ale byłabyś tam ze swoim partnerem. Mogłaś przecież sprawdzić rozkład zajęć Fergusona telefonicznie, ale zamiast tego przyjechałaś tutaj i spotkałaś się z pewnymi osobami. Dlaczego, pani detektyw? Gdy otwierasz drzwi, masz w ręku dziewięciomilimetrowego gnata, a twoje walizki wcale nie są spakowane. Dlaczego?
Potrząsnęła głową.
– Powiem ci dlaczego – kontynuował spokojnie Brown. – Ponieważ wiesz, że coś tu nie gra, a nie możesz stwierdzić co.
Shaeffer spojrzała na porucznika znajdującego się w przeciwległym końcu pokoju i przytaknęła.
– No cóż – dodał Brown. – My również przyjechaliśmy z tego powodu.
Światło poranka rozświetlało smugami ulicę przed mieszkaniem Fergusona, zaledwie jednak oświetlając szare chmury wiszące nad miastem i zapowiadające srogą ulewę. Shaeffer i Wilcox zatrzymali samochód tuż przy krawężniku na północnym krańcu ulicy. Równocześnie Brown ustawił wóz przy jej południowym krańcu. Cowart sprawdził magnetofon i notatnik, poklepał się po kieszeni kurtki sprawdzając, czy wciąż ma długopisy, i spojrzał na policjanta.
Jeszcze w motelowym pokoju Shaeffer odezwała się do nich szorstko:
– A więc jaki plan?
– Plan – powiedział miękko Cowart – jest taki, że musimy dać facetowi powód do niepokoju. Może w ten sposób wypłoszymy go z ukrycia i popełni jakiś błąd, który będziemy mogli wykorzystać. Chcemy, żeby poczuł, że nie jest tak bezpieczny, jak przypuszcza. Damy mu powód do niepokoju – powtórzył uśmiechając się blado. – A będę nim ja.
Teraz siedząc w samochodzie spróbował zażartować.
– W filmie kazaliby mi założyć nadajnik. Mielibyśmy specjalne słowo oznaczające wezwanie pomocy.
– Nosiłbyś go? – Nie.
– Tak myślałem. A więc nie potrzebujemy takiego słowa.
Cowart uśmiechnął się tylko dlatego, że nic innego nie przyszło mu do głowy.
– Zdenerwowany? – spytał Brown.
– Czy wyglądam na takiego? – odparł Cowart. – Nie musisz odpowiadać.
– On niczego nie wywinie?
– Z pewnością.
– Na pewno nie.
Na twarzy Cowarta ponownie pojawił się uśmiech.
– Czuję się trochę jak stary pogromca lwów, który właśnie wybrał się na przechadzkę po dżungli i napotkał jakiegoś byłego podopiecznego, na którego grzbiecie zbyt często próbował bata. Patrzy teraz z góry na starego lwa, zdając sobie sprawę, że nie są już w cyrkowej klatce, lecz na terytorium nieubłaganego drapieżnika. Kapujesz, o co mi chodzi?
Brown uśmiechnął się.
– Wszystko co zrobi, to zawarczy.
– Szczekanie jest gorsze od samego ugryzienia, co?
– Chyba tak, ale to się tyczy psów, a nie lwów.
Cowart otworzył drzwiczki samochodu.
– Zbyt wiele pomieszanych przenośni – powiedział. – Zobaczymy się za kilka minut.
Chłodna wilgotna mgła kotłująca się tuż ponad brudnym chodnikiem uderzyła go po twarzy. Szedł szybko, minął kilku mężczyzn śpiących w opustoszałym wejściu. Skłębiona masa szarobrązowych obdartych ciuchów pozlepianych razem, by uchronić przed chłodem nocy. Gdy przechodził obok, mężczyźni poruszyli się, by po chwili wślizgnąć się z powrotem we wczesnoporanne zapomnienie. Przecznicę czy dwie dalej Cowart usłyszał jakieś uliczne hałasy; głęboki odgłos silników diesla w autobusach – początek porannego ruchu ulicznego. Odwrócił się i stanął na wprost budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Fergusona. Przez chwilę stał na werandzie, po czym wszedł w ciemne wejście i szybko wspiął się po schodach. Z pewnością będzie spał, powiedział do siebie, przebudzenie przyniesie mu nieco zamętu w głowie i wątpliwości. Wczesna wizyta należała do planu. Najbardziej niepokojące były godziny między nocą a dniem, w tym czasie ludzie byli najsłabsi.
Wziął głęboki oddech i mocno załomotał do drzwi. Zastygł na chwilę w oczekiwaniu, ponieważ z wnętrza nie doleciał go żaden dźwięk. Zapukał ponownie. Dopiero po kilku sekundach usłyszał zbliżające się kroki. Grzmotnął ponownie pięścią w drzwi.
Odsunięto zasuwy, poluzowano łańcuch i w końcu drzwi stanęły otworem.
Ferguson wytrzeszczył oczy.
– Pan Cowart.
Morderco, pomyślał reporter, lecz rzekł zwyczajnie:
– Cześć, Bobby Earl.
Ferguson przejechał ręką po twarzy i uśmiechnął się.
– Powinienem się domyślić, że się pan zjawi. – I oto jestem.
– Czego pan chce?
– Tego co zawsze. Mam pytanie, na które trzeba odpowiedzieć.
Ferguson otworzył drzwi szeroko i gość wszedł do środka. Przeszli do małego saloniku. Cowart rozejrzał się szybko, bacznie rejestrując najdrobniejsze szczegóły.
– Kawy, panie Cowart? – zapytał Ferguson. – Mam trochę przygotowanej. – Wskazał miejsce na kanapie. – Mam ciasto do kawy. Chce pan kawałek?
– Nie.
– No cóż, nie będzie pan miał nic przeciwko, jak sobie wezmę, co?
– Nie ma sprawy.
Ferguson zniknął w małej kuchni i wrócił po chwili, niosąc parującą filiżankę kawy i blaszany talerzyk z ciastem. Cowart zdążył już ustawić magnetofon na niewielkim stoliku. Ferguson postawił talerzyk obok magnetofonu, odcinając kawałek ciasta. Cowart dostrzegł, że chłopak używał błyszczącego, stalowego noża myśliwskiego. Broń miała piętnastocentymetrowe ostrze i ciężką rączkę. Ferguson odłożył nóż i wsadził sobie kawałek ciasta do ust.
– Trudno to nazwać przyborem kuchennym – zauważył Cowart.
Ferguson wzruszył ramionami.
– Zawsze mam go pod ręką. Parę razy włamywali się do mnie. Wie pan, ćpuny szukają łatwej okazji. To nie jest najspokojniejsza okolica. A może nie zdążył pan zwrócić na to uwagi.
– Zauważyłem.
– Trzeba jakiejś dodatkowej ochrony.
– Czy używałeś kiedykolwiek tego noża do innych celów?
Ferguson roześmiał się. Cowart odnosił wrażenie, że chłopak nabija się z niego, tak jak młodsze dziecko zwykle bezlitośnie dokucza starszemu rodzeństwu, wiedząc, że rodzice i tak wezmą jego stronę.
– Do czego mógłbym go jeszcze używać jak nie po to, by od czasu do czasu ukroić jakiś kawałek chleba lub kawałek mózgu – odparł. Wypił łyk kawy. – A więc? Tak wczesna wizyta. Mam pytanie. Jest pan tu sam?
Wstał, podszedł do okna i rozejrzał się po ulicy.
– Jestem sam.
Ferguson zawahał się, wpatrując się uparcie przez chwilę w kierunku, gdzie Brown zaparkował swój wóz, a następnie odwrócił się do reportera.
– Z pewnością. Usiadł ponownie.
– No dobrze, panie Cowart. Co pana tu sprowadza?
– Rozmawiałeś ze swoją babką?
– Od miesięcy nie rozmawiałem z nikim z Pachouli. Babcia nie ma telefonu i ja także nie.
Cowart rozejrzał się dookoła; rzeczywiście nigdzie nie dostrzegł aparatu telefonicznego.