W slusznej sprawie
W slusznej sprawie читать книгу онлайн
Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Słyszałeś o facecie, który wyszedł z celi śmierci? – spytał Brown.
– Pewnie, że tak. Robert Earl Ferguson.
– Był kiedykolwiek w Eatonville?
Lucious Harris wzdrygnął się. Brown słyszał, jak kapitan łapie powietrze w płuca, po czym mówi:
– Myślałem, że jest niewinny. Tak przynajmniej twierdzą w gazetach i telewizji.
– Czy był kiedykolwiek w Eatonville? Mniej więcej w tym czasie kiedy zniknęła ta dziewczynka?
– Był tutaj – odparł wolno Harris.
Z ust Browna wydobył się dźwięk przypominający trochę charczenie, trochę warczenie. Zdał sobie nagle sprawę, jak mocno zaciskał zęby.
– Kiedy? – rzucił krótko.
– Nie tak dawno. Może trzy lub cztery miesiące przed zniknięciem Alexandry. Prawił kazanie. Do diabła, sam poszedłem, żeby go zobaczyć. Całkiem ciekawie gadał. Mówił o Jezusie, który stoi przy nas i oświetla nasze drogi bez względu na to, jak ciemny wydawałby się świat dookoła.
– A co…
– Został tu przez kilka dni. Chyba przez sobotę i niedzielę, a potem wyjechał. Słyszałem, że wrócił do jakiejś szkoły. Nie sądzę, żeby tu był, kiedy Alexandra Jones uciekła. Sprawdzę wszystkie hotele i motele, ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe. To prawda, że mógł tutaj wrócić. Dlaczego jednak sądzisz, że…
Brown pochylił się nad stołem, czując nieprzyjemne walenie w skroniach.
– Sprawdź to dla mnie, Lukę. Upewnij się, czy przebywał w tym rejonie, w czasie gdy zniknęła dziewczyna.
– Spróbuję. Nie sądzę jednak, żeby coś z tego wyszło. Naprawdę nie podejrzewam. Mówisz, że nie jest niewinny?
– Nic nie mówię. Po prostu sprawdź, co?
– Nie ma sprawy, Tanny. Sprawdzę. A potem sobie pogadamy, bo nie podoba mi się coś, co słyszę w twoim głosie, przyjacielu.
– Mnie też się nie podoba – odparł Brown i odłożył słuchawkę. Przypomniała mu się Pachoula tuż po zniknięciu Joanie Shriver. Słyszał odgłos syren radiowozów, widział ludzi zbierających się w grupki i wyruszających na poszukiwania. Pierwsze kamery przybyły już w nocy, niedługo po tym jak telefony z gazet zaczęły zalewać biuro. Mała biała dziewczynka znika w drodze powrotnej ze szkoły. To koszmar, który uderza we wrażliwy punkt znajdujący się w każdym człowieku. Jasne włosy. Niewinny uśmiech. Nie minęły cztery godziny, a twarz dziewczynki znalazła się w telewizji. Każda upływająca minuta pogarszała sytuację.
Czego się nauczył? – zastanowił się Brown. Nauczył się, że podobne wydarzenie zostanie zignorowane; żadnych kamer ani mikrofonów, żadnych harcerzyków ani Gwardii Narodowej przeszukujących moczary, jeśli zmieni się jeden jedyny szczegół sytuacji: białe zamieni się w czarne.
Walcząc z sobą o przywrócenie wewnętrznej równowagi, wstał i poszedł szukać Cowarta. W biurze wisiała na ścianie duża mapa stanu Floryda. Zatrzymał się przed nią i powiódł wzrokiem do Eatonville, a następnie w dół ku Perrine. Tuziny, pomyślał. Tuziny małych czarnych enklaw w całym stanie. Południe. Zepchnięte przez historię i gospodarkę na niski poziom, na którym ludzie żyli z perspektywą większego lub mniejszego sukcesu. Całe terytorium nadzorowane przez niedostateczną liczbę, często niedostatecznie wyćwiczonej policji, operującej połową zasobów dostępnych białym, a posiadającą dwukrotnie więcej problemów z narkomanią, alkoholem, rabunkami, desperacją i rozgoryczeniem.
Odpowiednie tereny łowieckie.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Andrea Shaeffer powróciła późnym wieczorem do swojego pokoju w motelu. Zamknęła za sobą drzwi na podwójny zamek, następnie sprawdziła łazienkę, małą ubikację, zajrzała pod łóżko, w końcu sprawdziła okno, czy wciąż jest szczelnie zamknięte. Zwalczyła w sobie chęć otworzenia małej torebki i wyjęcia ukrytego w niej pistoletu kaliber dziewięć milimetrów. Odkąd opuściła mieszkanie Fergusona, przygważdżało ją nieokreślone uczucie strachu. Po zapadnięciu zmroku poczuła ucisk, jak gdyby nosiła przyciasne ubrania.
Kim on był? – zapytała samą siebie.
Wsadziła rękę do torebki i szperała w niej, aż znalazła kartki papieru, których używała do pisania listów do matki, nigdy nie wysyłanych. Następnie zapaliła lampkę stojącą w rogu pokoju przy stoliku, przysunęła krzesełko i zaczęła pisać.
„Kochana mamo”… Coś się wydarzyło. Przypatrzyła się słowom napisanym na górze strony. Co on powiedział? – zadała sobie ponownie pytanie. Powiedział, że jest bezpieczny. Od czego?
Przechyliła się do tyłu na krześle, gryząc koniec pióra, podobnie jak student szukający odpowiedzi w teście. Przypomniała sobie jak, pomimo jej protestów, że nie będzie w stanie rozpoznać tych dwóch mężczyzn, którzy ją napadli, zaprowadzono ją do specjalnego pokoju, w którym ustawiono w szeregu kilku facetów. Światła w pomieszczeniu były przyciemnione, a po obu jej stronach stali dwaj detektywi, których imion już nie pamiętała. Przyjrzała się uważnie dwóm grupom mężczyzn ustawionych pod ścianą. Na komendę obrócili się najpierw w prawo, a następnie w lewo, ukazując swoje profile. Przypomniała sobie szeptane porady detektywów: „Ma pani czas”, i pytania: „Czy któryś z nich przypomina pani napastników?” Ona jednak nie była w stanie dokonać jakiejkolwiek identyfikacji. Pokręciła przecząco głową i detektywi wzruszyli ramionami. Przypomniała sobie grymas, jaki przez chwilę pojawił się na ich twarzach, i pamiętała, że zdecydowała się zwalczyć swoją bezradność, że nigdy już nie pozwoli nikomu wydostać się na wolność po zadaniu takiego bólu.
Spojrzała na list, którego nie miała zamiaru wysłać, i napisała: „Spotkałam człowieka przepełnionego śmiercią”.
To wszystko, pomyślała. Przeanalizowała wszystko, co pokazał jej Ferguson: złość, wzgardę, arogancję. Strach, jedynie w niewielkiej mierze – tylko gdy nie był pewny, dlaczego się tam znalazła, lecz kiedy dowiedział się, uczucie się ulotniło. Dlaczego? Ponieważ nie miał się czego obawiać. Dlaczego? Ponieważ znalazłam się tam z niewłaściwego powodu.
Włożyła pióro pomiędzy kartki papieru i wstała.
Jaki jest właściwy powód? – zastanowiła się.
Shaeffer wyprostowała się i podeszła do podwójnego łóżka. Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę, obejmując nogi rękami, aby utrzymać je nieruchomo, podczas gdy ryzykownie balansowała ciałem na skraju łóżka. Przez chwilę bujała się w tył i w przód zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. W końcu uporządkowała myśli, rozprostowała nogi i sięgnęła po telefon. Dopiero po kilku nieudanych próbach odnalazła Michaela Weissa, kontaktując się z nim przez biuro zaopatrzenia więzienia stanowego w Starkę.
– Andy? To ty? Gdzie byłaś?
– Mikę? Jestem w Newark w New Jersey.
– New Jersey. Jezu! Dlaczego w New Jersey? Myślałem, że siedzisz z Cowartem w Miami. Czy on też jest w New Jersey?
– Nie, ale…
– Więc gdzie, do diabła, on jest?
– Północna Floryda. Pachoula, ale…
– Dlaczego ciebie tam nie ma?
– Mikę, daj mi chwilę, to wszystko wytłumaczę.
– Jeszcze jedna rzecz. Myślałem, że będziesz utrzymywała kontakt jak przez cały czas. Prowadzę to śledztwo, pamiętasz, prawda?
– Mikę, daj mi jedynie minutę, hę? Przyjechałam tutaj, żeby zobaczyć się z Robertem Earlem Fergusonem.
– Facet, którego Cowart wyrwał z celi śmierci?
– Zgadza się. Facet, który siedział w celi obok Sullivana.
– Aż do chwili gdy próbował złapać go przez kraty i udusić. – Tak.
– No i co?
– To było… – Zawahała się. – Niezwykłe.
Nastąpiła krótka przerwa, po czym starszy policjant zapytał:
– No i co?
– Wciąż próbuję w tym grzebać. Usłyszała, jak westchnął.
– Co to ma wspólnego z naszą sprawą?
– Cóż, muszę pomyśleć, Mikę. Wiesz, Sullivan i Cowart byli jak dwa boki trójkąta. Ferguson był trzecim bokiem, ogniwem spajającym ich razem. Bez Fergusona Cowart nigdy nie zobaczyłby się z Sullivanem. Doszłam do wniosku, że lepiej go sprawdzić. Zobaczyć, czy ma alibi na czas, kiedy dokonano morderstwa. Po prostu przyjrzeć mu się.