Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Martwię się, Jasonie. Już się prawie załamał. Mało brakowało, a rozpłakałby się przez telefon. Co będzie, kiedy ją zobaczy? Musi to bardzo przeżywać.
– Da sobie radę – powiedział Bourne, przyglądając się ruchowi na Champs Élysées ze szklanej budki. Żałował, że nie zna lepiej André Villiersa. – Jeżeli nie, to zginie przeze mnie. Nie chciałbym mieć go na sumieniu, ale to ja go do tego namówiłem. Powinienem był dopaść ją sam i trzymać moją głupią gębę na kłódkę.
– Musiałeś tak zrobić. Widziałeś na schodach d’Anjou i nie dostałbyś się do środka.
– Mogłem coś wymyślić. Obydwoje wiemy, że pomysłów mi nie brakuje; mam ich aż nadto.
– Ale tylko w ten sposób coś osiągniesz! Wywołując panikę zmuszasz tych, którzy pracują dla Carlosa, by się zdemaskowali. Będą musieli jakoś powstrzymać panikę, a sam mówiłeś, że Jacqueline Lavier do tego nie wystarczy. Jasonie, gdy go zobaczysz, będziesz wiedział, że to on. Dostaniesz go! Na pewno!
– Mam nadzieję, mam nadzieję. Dokładnie wiem, co robię, ale czasami… – Bourne zamilkł. Nie chciał o tym mówić, ale musiał. – Mam mętlik w głowie. Jakbym się rozpadał na dwie cholerne części. Jedna mówi: ratuj się. Druga na moje nieszczęście woła: ścigaj Carlosa.
– I robisz to przez cały czas, prawda? – powiedziała łagodnie Marie.
– Carlos nic mnie nie obchodzi! – wrzasnął Jason ocierając pot z czoła. Czuł, że jest mu zimno. – Można oszaleć – dodał, nie wiedząc do końca, czy powiedział te słowa na głos, czy w myśli. Znów się zaczyna. Wszystko istnieje i jednocześnie nie istnieje. Niebo nad Champs Élysées ściemniało. Wokół budki telefonicznej zapanowały ciemności. Przedtem wszystko było jasne i oślepiające. Nie zimne, lecz gorące. Pełne skrzeczących ptaków i kawałków metalu, wydających przeraźliwe odgłosy.
– Jasonie!
– Co?
– Wracaj. Wracaj, kochanie, bardzo proszę.
– Dlaczego?
– Jesteś zmęczony. Musisz odpocząć.
– Muszę pójść do Trignona. Pierre’a Trignona, tego księgowego.
– Odłóż to do jutra. Można z tym poczekać do jutra.
– Nie. Nie jestem generałem, żeby czekać do jutra.
Co mówi? Generałowie. Oddziały. Ludzie wpadają na siebie w panice. Ale to jest wyjście. Jedyne wyjście. Kameleon jest… prowokatorem.
– Posłuchaj – rzekła Marie nie dając za wygraną. – Coś się z tobą dzieje. To zdarzało się już przedtem, obydwoje o tym wiemy, kochanie, i wiemy także, że kiedy to się dzieje, musisz wszystko zostawić. Wracaj do hotelu, Jasonie. Proszę.
Bourne zamknął oczy. Pot wysychał, zamiast zgrzytania słyszał znów hałas z ulicy. Widział gwiazdy na zimnym nocnym niebie, znikło oślepiające słońce i nieznośny upał. Wszystko znikło.
– Czuję się dobrze. Naprawdę, wszystko w porządku. Miałem po prostu parę złych chwil.
– Jasonie – Marie mówiła wolno zmuszając go do słuchania. – Co je wywołało?
– Nie wiem.
– Widziałeś się z tą kobietą, z Brielle. Czy powiedziała ci coś? Coś, co nasunęło ci jakieś skojarzenia?
– Nie jestem pewien. Byłem zbyt pochłonięty tym, co mam jej powiedzieć.
– Zastanów się, kochanie, proszę!
Bourne zamknął oczy próbując sobie przypomnieć. Czy rzeczywiście? Czy zostało coś powiedziane mimochodem lub tak szybko, że umknęło jego uwagi?
– Nazwała mnie prowokatorem – powiedział Jason nie rozumiejąc, dlaczego powtarza to słowo. – Ale w gruncie rzeczy jestem prowokatorem, prawda? Tym się właśnie zajmuję.
– Tak – powiedziała Marie.
– Muszę się brać do roboty – ciągnął Bourne. – Trignon mieszka zaledwie parę domów stąd. Chcę się z nim spotkać przed dziesiątą.
– Uważaj na siebie – powiedziała Marie, a jej głos wydawał się nieobecny.
– Będę uważał. Kocham cię.
– Wierzę w ciebie – powiedziała Marie St. Jacques.
Była to cicha uliczka, specyficzna dla centrum Paryża – połączenie sklepów i domów mieszkalnych – tętniąca życiem w ciągu dnia, pustoszejąca wieczorem.
Jason znalazł się przed budynkiem, w którym, według książki telefonicznej, powinien mieszkać Pierre Trignon. Wszedł do schludnego foyer. W blasku przyćmionych świateł widać było po prawej stronie rząd mosiężnych skrzynek na listy. Pod każdą z nich umieszczono mały czarny mikrofon z gatunku takich, do których trzeba mówić głośno i wyraźnie, żeby zostać zrozumianym. Jason przesunął palcem wzdłuż nazwisk umieszczonych pod otworami skrzynek. M. Pierre Trignon. App. 42. Dwukrotnie przycisnął mały, czarny guzik. Po dziesięciu sekundach usłyszał trzask.
– Słucham?
– Czy mogę mówić z panem Trignonem?
– Słucham?
– Telegram, proszę pana. Nie chcę zostawiać roweru.
– Telegram? Do mnie?
Pierre Trignon nie należał do ludzi często otrzymujących telegramy, co zdradzał jego zdumiony głos. Dalsze słowa były prawie niezrozumiałe, ale wzburzony głos kobiety, z którą rozmawiał, pozwalał domyślać się, że dla Trignona telegram był zapowiedzią nieszczęścia.
Bourne czekał przed prowadzącymi na schody drzwiami z matowego szkła. Po kilku sekundach usłyszał tupot nóg. Coraz głośniejszy, w miarę jak mężczyzna, najpewniej Trignon, zbiegał na dół. Drzwi otworzyły się z impetem i do skrzynek na listy podszedł łysiejący, korpulentny mężczyzna w białej opiętej koszuli, z wrzynającymi się w ciało, niepotrzebnymi szelkami. Podszedł do rzędu skrzynek, zatrzymując się przed numerem czterdzieści dwa.
– Monsieur Trignon?
Korpulentny mężczyzna odwrócił się gwałtownie. Jego pucołowata twarz wyrażała bezradność.
– Telegram. Jest do mnie telegram! – zawołał. – Czy przyniósł mi pan telegram?
– Przepraszam za podstęp, panie Trignon, ale to dla pańskiego dobra. Pomyślałem, że nie chciałby pan być przesłuchiwany w obecności żony i rodziny.
– Przesłuchiwany?! – wykrzyknął księgowy. Jego pełne, wypukłe wargi wykrzywił grymas, oczy wyrażały przerażenie. – Mnie? W jakiej sprawie? Co to ma znaczyć? Co pan robi w moim domu? Jestem porządnym obywatelem!
– Czy pracuje pan na Saint-Honoré? W firmie o nazwie „Les Classiques”?
– Tak. Kim pan jest?
– Proszę ze mną, mój służbowy wóz stoi przed domem.
– Przed domem? Proszę ze mną?… Nie mam marynarki ani płaszcza! A moja żona? Czeka na górze na telegram. Telegram!
– Będzie pan jej mógł wysłać telegram. A teraz pozwoli pan ze mną. Zajmuję się tym od rana i chciałbym to już mieć za sobą.
– Bardzo proszę – zaprotestował Trignon. – Wolałbym zostać w domu. Mówił pan, że ma do mnie jakieś pytania. Niech więc pan pyta i pozwoli mi wrócić na górę. Nie chcę jechać do pańskiego biura.
– Tylko kilka minut – powiedział Jason.
– Zadzwonię do żony i powiem jej, że to pomyłka i że telegram jest do starego Graveta z pierwszego piętra, który niedowidzi. Zrozumie.
Madame Trignon nie zrozumiała, ale jej piskliwe wątpliwości rozwiał jeszcze piskliwszy Monsieur Trignon.
– No widzi pan – powiedział księgowy odchodząc od skrzynki na listy. Rzadkie kosmyki na jego łysej głowie zlepiał pot. – Nie musimy nigdzie jeździć. Co znaczy tych parę minut wobec wieczności? Program w telewizji powtórzą za miesiąc lub dwa… A teraz niech mi pan powie o co, na miłość boską, chodzi? Moje księgi rachunkowe są bez zarzutu! Nie mogę ręczyć, oczywiście, za rachunkowość. To osobny dział. Prawdę mówiąc nigdy nie lubiłem człowieka, który tam pracuje. Dużo klnie, wie pan, co mam na myśli. No, ale kimże jestem, by sądzić innych. – Trignon rozłożył ręce i wykrzywił twarz w usłużnym uśmiechu.
– Przede wszystkim – powiedział Bourne nie zważając na zapewnienia – proszę nie wyjeżdżać z Paryża, Jeżeli z jakichś powodów osobistych czy zawodowych będzie pan musiał wyjechać, proszę nas wcześniej zawiadomić, ale i tak nie dostanie pan zezwolenia.
– Pan oczywiście żartuje?
– Oczywiście, że nie.
– Nie mam teraz żadnych powodów, by wyjeżdżać z Paryża, nie mam także na wyjazd pieniędzy, ale to śmieszne, że mi się tego zabrania! Co ja takiego zrobiłem?