-->

Przeklita Bariera

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Przeklita Bariera, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Przeklita Bariera
Название: Przeklita Bariera
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 260
Читать онлайн

Przeklita Bariera читать книгу онлайн

Przeklita Bariera - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

Nie jest to krymina? – zapewnia autorka, cho? "trupy si? poniewieraj? tam, oczywi?cie, i jaka? cz??? kryminalna musi by?, bez tego by si? nie obesz?o", ale zasadniczo jest to "powie?? historyczna, kt?ra dzieje si? w czasach wsp??czesnych".

"Samo mi tak wysz?o. I naprawd?, to od pocz?tku zacz??am sama sobie pisa? dla ?artu, niepewna, co z tego wyniknie" – t?umaczy autorka.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 87 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Poniekąd tak, istotnie. Ale jako osoba przezorna zachowała swoje mieszkanie w Paryżu i tam była zameldowana. Nie zdziwiło pani, że, mieszkając w Montilly, ślub załatwiała w Paryżu, w siedemnastej dzielnicy?

Wcale mnie nie zdziwiło i nic mi w ogóle w tej kwestii do głowy nie przyszło. Teraz dopiero przypomniało mi się niejasno, że zwyczaj nakazuje brać ślub w parafii panny młodej, gdyby zatem oboje, i pradziad, i panna Luiza, oficjalnie mieszkali w Montilly, Paryż byłby niemożliwy. Skoro jednak tam była usadowiona…

– Małe mieszkanko, gdzie jeszcze z matką przed laty mieszkała, matka umarła, pannie Lerat lokal został i cały czas był opłacany. Bywała tam niekiedy, zatrzymywała się jedną lub dwie noce – ciągnął pan Desplain, dziwnie jakoś niezadowolony. – Przyznam się, że o tym nawet nie wiedziałem, wyszło to na jaw dopiero ostatnio. Rachunki płaciła sama, nie przechodziły przeze mnie. Tam zapewne przechowywała swoje rzeczy najbardziej osobiste.

Wydało mi się to wielce prawdopodobne.

– I co? – spytałam. – Policja też tam grzebała?

– Z całą pewnością. Szczególnie że, o ile wiem, klucze tu przy niej znaleźli.

Pożałowałam gorzko, że to policja, a nie my, Roman chociażby albo nawet i ja sama, przeprowadziła tutejsze poszukiwania. Miałabym te klucze… Nic, poza ciekawością rzeczy nowej i krew w żyłach mrożącej, nie przymuszało mnie do tego, ale skoro już takiej kryminalnej sensacji stałam się prawie uczestniczką, niechbym już wszystkie korzyści odniosła. Zrozumiałabym lepiej ową współczesną rzeczywistość, na ekranie telewizora oglądaną.

– A teraz? – spytałam trochę niecierpliwie. – Co teraz?

– Nadal mają te klucze i nie można tam wejść?

– Przeciwnie. Domagają się nawet, żeby przyszedł tam ktoś, kto znał pannę Lerat możliwie dobrze i udzielił informacji o znaleziskach.

– I kto to ma być?

Pan Desplain skrzywił się z wielką urazą i niesmakiem.

– Mnie zaproponowano rolę znawcy, ale nie czuję się na siłach wnikać w prywatne sprawy panny Lerat i oceniać pamiątki po niej. Interesowała mnie i zajmowała tylko o tyle, o ile jej poczynania dotyczyły spraw mojego klienta. Wysunąłem kandydaturę kogoś z dawnej służby i zdaje się, że właśnie szukają odpowiedniej osoby.

– Musiałby to być ktoś bardzo wścibski, kto jej nie cierpiał, albo odwrotnie, ktoś, kto jej chętnie służył – zaopiniowałam w zadumie.

– Bardzo trafna uwaga.

– A co to było, te znaleziska? Wie pan coś o tym?

– Nie dokładnie. No, biżuteria oczywiście. Ponadto zdjęcia, korespondencja, jakieś przedmioty…

– A ktoś z rodziny…? Miała jakąś? Kto w ogóle po niej dziedziczy? Jeśli coś po niej zostało, do kogo teraz należy?

– Tu zdziwi się pani niezmiernie – odparł pan Desplain tonem nieco jadowitym. – Do pani.

Osłupiałam. – Do mnie…?!

– Tak jest. Do pani.

– Ależ… Jakim cudem…?!

– No cóż, pewne sprawy, długo utajnione, notariusz po śmierci klienta musi ujawnić spadkobiercy. Z niechęcią to czynię, bo nie najpiękniej rzutują na charakter pani świętej pamięci pradziada. Testament na pani korzyść istniał od lat. Pan hrabia zrobił sobie coś w rodzaju dowcipu, miał… powiedzmy… dość osobliwe poczucie humoru. Obiecał pannie Lerat bardzo istotne korzyści, jeśli swoją spadkobierczynią uczyni tę samą osobę, co on. Dla udowodnienia, że kocha go bezinteresownie. Nie wykluczał nawet małżeństwa, z tym że unikał obietnic wyraźnych. Panna Lerat poszła na to, nie traktując sprawy poważnie, napisała testament, uczyniła panią swoją spadkobierczynią i niewątpliwie zamierzała zmienić swoją ostatnią wolę we właściwej chwili, zapewne zaraz po śmierci pana hrabiego, ale nie zdążyła. Testament leżał u mnie, opatrzony podpisami świadków i najzupełniej prawomocny. Rzecz oczywista został otwarty dopiero teraz, kiedy wyszło na jaw, że testatorka nie żyje, a o całej historii wiem od pana hrabiego, który mówił mi o tym osobiście, jako o doskonałym dowcipie. Nie byłem zorientowany, w jakim stopniu go zrealizował, okazuje się, że w pełni.

Milczałam przez chwilę, przychodząc do siebie. Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie dziedzictwa po pannie Luizie. Nie mógł to być majątek godzien podziwu i starań, i nie on mnie poruszył, tylko myśl, która natychmiast zaświtała mi w głowie. Skoro jestem spadkobierczynią, będę mogła zapewne zwizytować przypadłe mi mieszkanie panny Luizy od razu, nie czekając na koniec postępowania spadkowego…

To jedno kazało mi nie zrzec się tego spadku bezzwłocznie, co pewnie bym zaraz uczyniła, bo wcale nie chciałam po niej dziedziczyć. Odrzucała mnie i jej osoba, i jej całe życie przy boku pradziada, i ten widok straszny, który w kredensowym gabinecie ujrzałam, i ta woń, nieco się jeszcze wokół mnie snująca. Pomyślałam, że cokolwiek po niej zostało, na dobroczynne cele przekażę, chyba że będą to przywłaszczone pamiątki po mojej prababce.

– Skoro tak – rzekłam wreszcie – może wpuszczono by mnie do owego mieszkania? Razem z Romanem, moim… kierowcą?

– Widzi pani w tym jakiś pożytek? – zdziwił się pan Desplain trochę podejrzliwie, mniemając zapewne, i słusznie, iż kieruje mną tylko naganna ciekawość.

– Owszem – odparłam stanowczo. – Tak się jakoś składa, że Roman więcej wie niż ktokolwiek inny, z panną Lerat stykał się wiele razy, przy każdej podróży do Paryża jeszcze rodziców moich, całą dawną służbę znał doskonale i nawet jakieś przyjaźnie pozawierał. Wszystkich plotek wysłuchiwał i, choć niczego nie rozpowiadał, to jednak znajomość całego tematu osiągał. Jestem pewna, że się przyda, a chciałabym przy tym być, bo w końcu różne rzeczy z dawnych czasów sama jeszcze pamiętam.

Pan Desplain zastanowił się, kiwnął głową kilkakrotnie, jakby samemu sobie przyświadczając, po czym przyznał mi rację. Obiecał zaraz porozumieć się z właściwym pracownikiem policji i już bez oporu żadnego podał mi adres paryskiego mieszkania panny Luizy. Po czym zawahał się, spojrzał na mnie bystrze i rzekł:

– Nie zamierzam się wtrącać zbyt natrętnie, ale zobowiązany jestem dbać o pani sprawy. Czy pani sama napisała już testament?

Wcale mi nie było przyjemnie przyznać mu się, że nie. Faktem było, iż po śmierci mojego małżonka zamierzałam napisać, ale jakoś zbyt szybko czas mi przeleciał i do tej pory nie zdążyłam. Ponadto aż prawie do ostatniej chwili, porządkując interesy, sama nie wiedziałam, czym rozporządzam, teraz zaś nowe mienie na mnie spadło i tym bardziej kwestie majątkowe pozostawały dla mnie niezupełnie ustalone. Co gorsza, w grę zaczynały wchodzić sprawy dodatkowe, któż bowiem miałby w tej chwili po mnie dziedziczyć?

Dzieci nie miałam. Jedynaczką będąc, nie miałam też żadnego rodzeństwa. Jedyny brat ojca zmarł bezpotomnie, a dwie starsze siostry mojej matki, osoby bardzo leciwe, również potomstwa się nie doczekały i nadziei na nie już nie było. Jakieś dalekie pokrewieństwa jeszcze się wokół mnie plątały, ale nikogo sobie nie wybrałam na dziedzica albo dziedziczkę. Nie wyrzekałam się drugiego męża i dzieci, nie mogłam jednakże czynić ich spadkobiercami, skoro jeszcze nie istnieli. Gdybym zaś napisała testament teraz, i tak straciłby ważność w chwili zawarcia związku małżeńskiego.

I czy miałby to być testament obecny czy też ten sprzed stu lat…? Kto był moim krewnym dziś, na dobrą sprawę nie miałam najmniejszego pojęcia…

Nie kryjąc skruchy i zakłopotania, obiecałam panu Desplain przemyśleć wszystko i do niego po radę się zwrócić we właściwej chwili. Nie wydawał się w pełni usatysfakcjonowany, ale zostawił mnie w końcu samą w tym kredensowym gabinecie i poszedł załatwiać interesy.

Nie zaniechałam poszukiwań nie wiadomo czego. Korciło mnie to sanktuarium panny Luizy. Słusznie sądziłam, że trzymała tam rachunki gospodarskie, które niekoniecznie jej chlebodawca powinien był oglądać, zaś na czym jak na czym, ale na rachunkach tego rodzaju znałam się doskonale i nawet nowy sposób drukowania mi nie przeszkodził. Czytać, mimo wszystko, umiałam…

Wśród biżuterii, starannie przez policję zebranej, zadziwiająco skromnej jak na chciwą kokotę, ujrzałam dowód niedbalstwa i nieporządku. Czymże innym mógł być urwany kawałek złotego łańcuszka albo jeden kolczyk z pary, podczas gdy drugi zapewne został zgubiony? Kolczyk nie wiszący, a w ucho wkręcany, maleńki, w kształcie gwiazdki, z diamentem w środku. Przymierzyłam go.

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 87 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название