-->

Rze? bezkr?gowc?w

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Rze? bezkr?gowc?w, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Rze? bezkr?gowc?w
Название: Rze? bezkr?gowc?w
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Rze? bezkr?gowc?w читать книгу онлайн

Rze? bezkr?gowc?w - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

Powie?? niekwestionowanej pierwszej damy polskiego krymina?u. Kolejna zagadka do rozwik?ania. Fragment: – - Ostrowski z tej strony, pani Joanno, z zamordowaniem Wejchenmanna nie ma pani chyba nic wsp?lnego…? Mo?e zbyt szczerze si? pani wypowiada?a, bo jako? wszystkim si? pani na my?l nasuwa… Tadzio: – Pani Joanno, co jest? S?ysza?a pani o tym? Agnieszka mnie podpuszcza, ?eby pani? zapyta?, to chyba nie pani r?bn??a tego Wejchenmanna…? Nic nie wiemy, ale sensacja wsz?dzie! Pawe?: – Joanna? Cze??! Zdaje si?, ze twoja ulubiona posta? z tego ?wiata zesz?a? Gdyby ci by?o potrzebne jakie? alibi, to my ch?tnie… Nie czu?am si? zaskoczona, z g?ry wiedzia?am, ?e b?d? pierwsz? podejrzan?. Mo?e i rzeczywi?cie nie nale?a?o do tego stopnia k?apa? g?b? publicznie…? Z drugiej strony nie szkodzi, je?li na mnie padnie, prawdziwemu sprawdzy ujdzie na sucho i niech w zdrowiu kwitnie! Mo?e rozp?d we?mie i na tym jednym szlachetnym czynie nie poprzestanie…? Tak mi si? jako? pomy?la?o w z?? godzi?…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Spróbowałam wyobrazić sobie, jaka też atmosfera musi panować w telewizji, skoro Magda snuje tak cudowne prognozy, ale wyobraźnia odwróciła się do mnie plecami i wypięła częścią poniżej. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że zna bardziej atrakcyjne tematy.

Z przyjemnością wysłuchałam jeszcze, kto dokładnie, oprócz Poręcza, nie ma alibi, z motywami poszło nam nieco trudniej i w rezultacie z całego grona potencjalnych sprawców został tylko ten jeden. Owszem, mile widziany…

Już wychodząc, Magda jakby sobie nagle przypomniała.

– Adam Ostrowski powinien dużo wiedzieć. On tu u ciebie często bywa?

– Nie bardzo, ledwo parę razy. Ale lubię go, w zawodzie należy do nielicznej grupy, tych sensownych i odważnych można na palcach jednej ręki policzyć, zdaje się, że on wchodzi w to grono.

– Jesteś z nim zaprzyjaźniona?

– Mam wrażenie, że chyba zaczynam być. A co…?

– Nie, nic. Tak sobie pytam… Powinnaś może z nim więcej pogadać…

Nie wiadomo, dlaczego, kiedy już znalazła się za furtką, przypomniał mi się nagle jej desperado, o którym, dziwna rzecz, nie padło ani jedno słowo…

* * *

– Pani, o ile wiem, zna doskonale Martę Formal? – powiedział drewnianym głosem Górski, złożywszy mi znów wizytę nazajutrz wczesnym popołudniem.

Jego widok przy furtce nawet mnie nie zdziwił, tylko częściowo uszczęśliwił, a częściowo zaniepokoił. Z wielką radością zamierzałam przekazać mu informacje uzyskane wczoraj od Magdy, zarazem jednak doskonale rozumiałam, że nie po to przychodzi, żeby mi przyjemność sprawić, i stąd brał się niepokój.

Za to jego pytanie zdumiało mnie śmiertelnie.

– Zdawało mi się, że pan ją zna prawie równie dobrze?

Górski westchnął, bez oporu wszedł do salonu i pozwolił mi usiąść, wiedząc od dawna, że na stojąco nie wydusi ze mnie ani jednego sensownego słowa. Zastanowił się i też usiadł.

– Okazuje się, że niedostatecznie i chyba zdołała mnie zaskoczyć. Pani wczoraj wieczorem nie opuszczała Warszawy?

– Nie opuszczałam także własnego domu, chyba, że opuszczeniem nazwie pan wyjście do śmietnika. Siedziałam tu i zdobywałam informacje dla pana.

– To miło. O informacjach za chwilę. Jaki jest stosunek pani Formal do pana Poręcza?

O masz ci los, jasnowidzenie mnie tknęło…? Cóż za tempo, krecia robota Poręcza zdążyła przeskoczyć z Warszawy do Krakowa i dopaść Martusi!

– Negatywny – powiadomiłam Górskiego życzliwie. – Nawet powiedziałabym, bardzo silnie negatywny. I jakieś takie mam wrażenie, że dopiero, co mówiłam panu o tym!

– Nie szkodzi. Chętnie posłucham ponownie. I dlaczego to tak?

Do niepokoju domieszały mi się potężne podejrzenia, z tym, że na poczekaniu nie zdołałam ich sobie uściślić. Ciekawe, co się mogło stać…

Zastanowiłam się.

– W dwóch słowach nie da rady. Ale spróbuję trzymać się głównych punktów programu. Pan zna tego Poręcza osobiście? Widział go pan kiedykolwiek?

– Na zdjęciu. Niezbyt korzystnym.

– No to muszę panu wyjaśnić porządnie. To przystojny facet i umie robić dobre wrażenie, Martusia się na niego narwała i wśród swoich wszystkich szwindli zdołał i ją wyrolować. Nie starczy panu?

– Wolałbym więcej szczegółów…

– O rany… Przez doskonałe wrażenie i wdzięk każda baba się na niego łapie. Faceci, niektórzy, nie wszyscy, też się łapią, ale na coś innego. Pomysłowość, przedsiębiorczość, znajomości, zapał, chęć działania, zdolności organizacyjne, takie rzeczy, prawdziwy chłopiec interesu, chłopiec opieki wymaga, a skrzydełka mu rosną. Potężna siła przebicia. Wszystko teoria i jeden wielki kant, prawda wyłazi na jaw dopiero po pewnym czasie. Chcę herbaty, a pan?

Górski zawahał się.

– No, skoro pani, to i ja…

– A prawda wygląda tak – ciągnęłam, wracając z kuchni – że zdolny jest do absolutnie każdego świństwa dla własnej korzyści. I jeszcze bardziej do każdego łgarstwa. Martusi wywinął numer podwójny, życiowo – służbowy. Najpierw ją oczarował, symulując wielkie uczucia, ona jedna na świecie i całe życie na nią czekał, potem dał się wprowadzić w świat krakowskiej telewizji, niczym wsiowy chłopczyk w cuda techniki, potem się okazało, że doskonale zna świat warszawskiej telewizji, więc Kraków dla niego żadne dziwo, potem błyskawicznie pozawierał rozmaite znajomości i poderwał niejaką panią Izę, której w ogóle nie znam i zapomniałam, jakie stanowisko piastuje, ale stołek ma wysoki. Zgarnąwszy to wszystko na kupę… zaraz, jeśli potrzebne jest panu jeszcze więcej szczegółów, będzie pan musiał pogadać z Martusia, bo ja o ludzkich uczuciach mam niezłe pojęcie, ale o telewizji jako instytucji żadnego.

Urwałam pytająco. Górski pokręcił głową.

– Nie, mnie właśnie bardziej zależy na uczuciach.

– To ładnie z pańskiej strony – pochwaliłam i podjęłam temat. – Martusia miała okazję wejść w filmy fabularne, zapewniono jej stanowisko drugiego reżysera, po czym nagle… i tu detale techniczne są mi obce, rozumiem tylko ogólnie… okazało się, że kochający amant wygryzł ją potajemnie i podstępnie. Możliwe, że oszkalował. Przedtem pożyczył od niej ileś tam pieniędzy, oczywiście nie oddał…

– Moment. On od niej pożyczył i pozostał winien? Nie ona od niego?

– Co też pan? To nie ten kierunek ruchu!

– No dobrze, i co dalej?

– …po czym, wciąż symulując wielką miłość, puścił ją w trąbę. Panią Izę zresztą też puścił w trąbę, ale Martusia dodatkowo świeciła za niego oczami przed ludźmi, których zrobił w konia, niejako, można powiedzieć, z jej poręki. No to trudno się dziwić, że szlag ją trafił i teraz go bardzo lubi.

– Rozumiem. A… nie próbowała się mścić?

– Tyle jeszcze miała oleju w głowie i tak mało czasu, że nie. Musiała nadrabiać straty. Poza tym on napaskudził w Krakowie i zmył się z powrotem do Warszawy.

Górski w zadumie oglądał dwa koty, siedzące na tarasie i wylizujące się wzajemnie.

– O ile pamiętam, pani Formal to ostra dziewczyna, nie żadna…

– Rozlazła niedojda – podsunęłam uczynnie.

– No właśnie. Gdyby tak jej wszedł pod rękę…

– O, już wchodził parę razy. Bywa przecież w Krakowie, ona bywa w Warszawie, instytucja jest w zasadzie ciągle ta sama, wspólni znajomi i tak dalej. Ona na jego widok odwraca się tyłem, a on usiłuje symulować zranione uczucia, co mu wychodzi jak krew z nosa. To tyle. Streściłam panu, jak mogłam. Bo co?

– Proszę…?

– Bo co, pytam. Na plaster panu te poglądy Martusi na Poręcza? Mógł pan spytać o moje, wyszłoby podobnie.

– Pani też mu się dała oczarować?

– A, nie. Ja nie. Mówiłam panu, do licha…! Ja już kiedyś miałam taki egzemplarz przy boku i jestem uodporniona. I niech mi pan przypadkiem nie wpiera, że z racji mojego wieku on się marnie starał i stąd moja powściągliwość.

– Cóż znowu! Taka myśl przez usta by mi nie przeszła – zapewnił mnie Górski z galanterią i lekkim roztargnieniem.

– To, na co to panu było?

– Momencik. A te informacje, które pani wczoraj dla mnie zbierała, to, co to takiego?

– Plotki telewizyjne. O dochodzeniu nic nie wiem, wy mnie omijacie szerokim łukiem, policję mam na myśli, a jestem pewna, że technicznie już macie z górki…

Urwałam pytająco. Górski się skrzywił.

– Same schody – mruknął z niechęcią.

Wspaniałomyślnie zdecydowałam się zaakceptować własne pierwszeństwo.

– No dobrze, omijacie mnie, więc co mi pozostaje, jak nie ludzkie plotki? Wam tego nie powiedzą. Poręcz je rozpuszcza podobno, a sam nie ma alibi, wybielali go kłamliwie, bo powywęszał rozmaite przekręty. Jakiś Wołek tam siedzi… nie, zaraz… Wypłosz…? Włochacz…? A, już wiem, Wojłok. Przekręty finansowe, mówiąc wprost, zwyczajne złodziejstwa, a Poręcz podobno ma na niego haka. Za to reszta całym ogniem zionie na Poręcza i już stwierdzili, że każdy denat mu się naraził i teraz łajdak się mści. Podwójnie, nie, nawet potrójnie. Jednego wroga won, na lepszy świat, drugiego obciążyć podejrzeniami, a przy okazji trzecia korzyść, usunąć konkurencję. Trochę się boję o Łapińskiego, doskonały reżyser i przyzwoity facet, wykopał Poręcza, więc już mi majaczy w roli kolejnej ofiary. Może trzeba go chronić?

– Może…

– Ale! – przypomniałam sobie. – Tam kopyto było w robocie, i to dwa razy. Macie tę spluwę? Coś o niej wiecie?

– Tyle mogę pani powiedzieć. Nie mamy, ale wiemy.

– I skąd ona? Czyja?

– Nieboszczyka.

– O, mój Boże. Z grobu strzelał? Co za nieboszczyk?

Górski westchnął i uchylił rąbka tajemnicy służbowej. Dopiero nieco później odgadłam, skąd mu się wzięła ta odrobina szczerości.

Ćwierć wieku temu średnio zasłużony funkcjonariusz MO na dzień przed przejściem na emeryturę wplątał się w zadymę w Rembertowie. Przypadkowo i niepotrzebnie, tuż po służbie był, nie musiał, ale jakoś tak nieszczęśliwie trafił, że dostał w głowę kamieniem, nie wiadomo, przez kogo rzuconym. Padł trupem na miejscu, kilkunastu uczestników bitwy jeszcze po nim deptało, wieczór był, ciemno, nie widzieli, po kim depczą, szczególnie, że w charakterze podłoża występował nie on jeden. Kiedy nadjechały siły porządkowe, dzielne wojska prywatne uległy rozproszeniu, świadkowie uciekli jeszcze szybciej, a nieżywy milicjant nie miał spluwy. Pusta kabura mu została, zapasowy magazynek też przepadł. Połapano sprawców zajścia, nawet świadków udało się dogonić, ale o milicyjnym kopycie nikt nic nie wiedział i staranne przeszukanie czterdziestu dwóch siedzib nie dało rezultatu. Broń palna przepadła na wieki.

Pozostała po niej jednakże pełna wiedza, bo wcześniej w użyciu bywała wielokrotnie i pociski wydobyte obecnie z Wajchenmanna i Drżączka wskazały na nią niezbicie. Kto jednakże posłużył się pechowym gnatem teraz, nie zdołano dociec, mógł, bowiem przez dwadzieścia sześć lat Bóg wie ile razy zmieniać posiadacza. Mógł bywać sprzedawany, kupowany, gubiony, znajdywany i przekazywany w prezencie. Na światło dzienne jednakże we własnej osobie spluwa nie wylazła i nadal miał ją tajemniczy zabójca. Chyba, że wrzucił do Wisły. Górski wątpił we wrzucenie.

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название