Rze? bezkr?gowc?w
Rze? bezkr?gowc?w читать книгу онлайн
Powie?? niekwestionowanej pierwszej damy polskiego krymina?u. Kolejna zagadka do rozwik?ania. Fragment: – - Ostrowski z tej strony, pani Joanno, z zamordowaniem Wejchenmanna nie ma pani chyba nic wsp?lnego…? Mo?e zbyt szczerze si? pani wypowiada?a, bo jako? wszystkim si? pani na my?l nasuwa… Tadzio: – Pani Joanno, co jest? S?ysza?a pani o tym? Agnieszka mnie podpuszcza, ?eby pani? zapyta?, to chyba nie pani r?bn??a tego Wejchenmanna…? Nic nie wiemy, ale sensacja wsz?dzie! Pawe?: – Joanna? Cze??! Zdaje si?, ze twoja ulubiona posta? z tego ?wiata zesz?a? Gdyby ci by?o potrzebne jakie? alibi, to my ch?tnie… Nie czu?am si? zaskoczona, z g?ry wiedzia?am, ?e b?d? pierwsz? podejrzan?. Mo?e i rzeczywi?cie nie nale?a?o do tego stopnia k?apa? g?b? publicznie…? Z drugiej strony nie szkodzi, je?li na mnie padnie, prawdziwemu sprawdzy ujdzie na sucho i niech w zdrowiu kwitnie! Mo?e rozp?d we?mie i na tym jednym szlachetnym czynie nie poprzestanie…? Tak mi si? jako? pomy?la?o w z?? godzi?…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Znów wyłączyłam urządzenie.
– Tu się tylko połowicznie nagrało, od mojej strony – wyjaśniłam Lalce. – Złapałam wtedy komórkę i zadzwoniłam do Martusi…
– Powtórz porządnie z obu stron!
Powtórzyłam. Rozmowa przebiegła następująco:
– Martusia, czy w tej knajpie, w tej Alhambrze, Alpuharze, Almanzorze, czy jak jej tam, nie siedział przypadkiem jakiś malarz?
Martusia była niezawodna. Nie zaczynała od głupich pytań.
– A grafik ci nie wystarczy?
– Może być. Siedział?
– Grafik siedział. Twarzą do wejścia. I nawet nie był bardzo pijany. Znam go. Alchemia, dla ścisłości. A co?
– Nazwisko, imię, adres…!
Adresu grafika Martusia nie znała, ale Górski pomachał do mnie, że da sobie radę.
– Nic – odparłam niecierpliwie na jej zadane na końcu pytanie. – Później ci powiem, teraz nie mam czasu, łapiemy złoczyńcę!
– Bardzo dobrze – pochwaliła Lalka. – Jest już pewne, że to tatuś?
– Znaleźli u niego w domu i spluwę, i bagnet. To wiadomość z ostatniej chwili, z dzisiejszego poranka, no, niech będzie z przedpołudnia, Górski dzwonił, żeby mi sprawić przyjemność, a radiowóz przywiózł taśmy. A, i te kasety z filmami też u tatusia znaleźli. Poza wszystkim, to kretyn, nie wyrzucił, chociaż mamusia jojczała, był tak pewien swego…
– Masz więcej tych nagrań?
Miałam, oczywiście, od Górskiego. Dyszyński, pan Jaźgiełło, pani Majewska… Lalka słuchała z szaloną uwagą.
– Słuchaj, pożycz mi to wszystko! Dla Ewy, niech sobie też posłucha! Gdybym jej to miała sama opowiadać, zadławiłoby mnie, co najmniej połowa stanęłaby mi kością w gardle, to wariactwo i obłęd, ja ci zwrócę, Marcel z Kaśką przegrają, zrobią kopie, odeślę ci DHL – em…
– A na plaster jej te kopie? – skrzywiłam się. – Będzie się tym upajała? Poza tym, ona może wreszcie spokojnie wrócić do własnego kraju i pisać we własnym języku, a ja chcę ją czytać. Nie ma już przeszkód, nie?
Lalka obejrzała mnie krytycznie i popukała się palcem w czoło.
– Pogięło cię chyba. W żadnym razie teraz nie wróci, sprawa sądowa, przesłuchania…
– Może odmówić zeznań!
– No i co z tego? Przyłożą mu niepoczytalność, wypuszczą i będzie odpowiadał z wolnej stopy. Przecież widać, że facet jest porąbany, stara, ja nie wierzyłam, jak mi Ewa o nim opowiadała, ale teraz wszystko się zgadza. Ty sama popatrz, tak się starał, ślady zacierał, a kopyto i majcher w domu trzymał, buławę powinowatej podetknął, kopnięty na umyśle!
– Przysięgnę, że to miał być dowcip – powiedziałam ponuro, bo nagle zrozumiałam tatusia Ewy… nie, nie zrozumiałam, odgadłam… i zaczęło mi się wydawać, że Lalka ma rację. – Wyobrażał sobie, że jest bezpieczny, bez obaw, tak długo pani Peter nie sięgnie do tej wełny, aż w końcu zapomni, kto u niej bywał, ze dwadzieścia osób podetknie głowę pod topór. I cha, cha, jakie śmieszne. Jak te kisiele w łóżku i tym podobne…
Lalka popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że błysnęło mi przypomnienie. Jakże, pani Wiśniewskiej wszak nie nagrywałam, nie miałam pluskwy, koniecznie musiałam teraz wyjaśnić, co najmniej kisiele, a jeszcze lepiej powtórzyć wszystkie zasłyszane opinie sąsiedzkie, wręcz najważniejszą część dochodzenia!
Z wielkim zapałem rozpoczęłam relację.
– No to sama widzisz – wytknęła, kiedy udało mi się dojechać do końca. – Na jej miejscu ja bym nie wracała, lepiej niech ten Henryk do niej pojedzie. Tatusiowi nie wiadomo, co jeszcze może do łba strzelić, popatrz, obie właściwie mówią to samo, i ta Wiśniewska, i Ewa, mam przeczucie, że on się nawet nie będzie zbytnio wypierał. Uważa, że miał rację, został wprowadzony w błąd i nie jego wina, tylko Poręcza, który głupa z niego zrobił szczytowego i którego słusznie ukarał. Zobaczysz. Psychopata. Czy ty nie powinnaś dać czegoś tym kotom, co ci się tu tak kłębią za drzwiami?
– O, cholera, zapomniałam im dać kolację. No dobrze, już daję…
Lalka przez chwilę z wielkim zainteresowaniem obserwowała procedurę serwowania posiłku.
– Czekaj no, ja tu czegoś nie rozumiem. Był u ciebie Piotruś Peter?
Wygarnęłam resztkę z puszki i wyprostowałam się.
– Był. A co?
– I nie dusił się?
– Dlaczego miał się dusić?
– Przy tylu kotach?!
Popatrzyłam na koty, popatrzyłam na Lalkę i też się zdziwiłam. Rzeczywiście, alergiczny Piotruś Pan siedział spokojnie bez żadnych objawów chorobowych, mimo iż koty pętały się wokół, a jeden tkwił nawet na parapecie okiennym obok jego głowy. Po zewnętrznej stronie, ale jednak.
– Może z przejęcia nie zauważył… Temat budził wielkie emocje.
Lalka z powątpiewaniem kręciła głową.
– Nie do pojęcia. Chociaż emocje rozumiem… Ale bardziej przejęty powinien być ten twój nieszczęsny Górski, bo nie umiem odgadnąć, jak oni dadzą sobie radę z motywem, w którą stronę nie spojrzeć, wszędzie pijawki. I ofiary, i sprawca… Już widzę te akta na sędziowskim stole, motyw zbrodni: pijawki. Nawet mi się to dosyć podoba, ale słuchaj, bądź człowiekiem, jak już dopadniesz ostatnich szczegółów, nie zapominaj o mnie! I koniecznie wyjaśnij to drugie! Jak Piotrek przetrzymał koty…?
To drugie wyjaśniła mi Magda już po odjeździe Lalki. Przyświadczywszy, że istotnie alarmiarzem z Gdańska był jej desperado, upewniwszy się, że nikt nie zauważył jej zesztywnienia i zapewniwszy mnie, że już go wcale nie chce i stanowczo wraca do Ostrowskiego, wyraziła zdziwienie.
– Koty? Piotruś Pan? A co ma jedno do drugiego?
– Jak to, przecież on jest straszliwie uczulony na koty!
– Kto tak powiedział…? O, cholera… Zapomniałam, to miała być tajemnica, ale trudno, już ci powiem, tylko nie mów nikomu.
Zaciekawiła mnie nadzwyczajnie.
– Mogę milczeć jak dwa groby, nie tylko jeden. No?
– On udaje. Wcale nie jest uczulony.
– I do czego mu to udawanie?
– No… wiesz… Na ile zrozumiałam, on unika wizyt… Gdzieś tam, gdzie są koty. Jakaś uciążliwa sytuacja, nie znalazł innego grzecznego sposobu unikania, jak tylko tę symulację, trudno obrazić się na człowieka za jego właściwości fizjologiczne, nie?
Bez wielkiego trudu odgadłam, jakiego to miejsca Piotruś Pan unika i nawet wydało mi się, że wywęszyłam inspiratorkę pomysłu.
Lalce tego nie powiedziałam.