-->

Rze? bezkr?gowc?w

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Rze? bezkr?gowc?w, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Rze? bezkr?gowc?w
Название: Rze? bezkr?gowc?w
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Rze? bezkr?gowc?w читать книгу онлайн

Rze? bezkr?gowc?w - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

Powie?? niekwestionowanej pierwszej damy polskiego krymina?u. Kolejna zagadka do rozwik?ania. Fragment: – - Ostrowski z tej strony, pani Joanno, z zamordowaniem Wejchenmanna nie ma pani chyba nic wsp?lnego…? Mo?e zbyt szczerze si? pani wypowiada?a, bo jako? wszystkim si? pani na my?l nasuwa… Tadzio: – Pani Joanno, co jest? S?ysza?a pani o tym? Agnieszka mnie podpuszcza, ?eby pani? zapyta?, to chyba nie pani r?bn??a tego Wejchenmanna…? Nic nie wiemy, ale sensacja wsz?dzie! Pawe?: – Joanna? Cze??! Zdaje si?, ze twoja ulubiona posta? z tego ?wiata zesz?a? Gdyby ci by?o potrzebne jakie? alibi, to my ch?tnie… Nie czu?am si? zaskoczona, z g?ry wiedzia?am, ?e b?d? pierwsz? podejrzan?. Mo?e i rzeczywi?cie nie nale?a?o do tego stopnia k?apa? g?b? publicznie…? Z drugiej strony nie szkodzi, je?li na mnie padnie, prawdziwemu sprawdzy ujdzie na sucho i niech w zdrowiu kwitnie! Mo?e rozp?d we?mie i na tym jednym szlachetnym czynie nie poprzestanie…? Tak mi si? jako? pomy?la?o w z?? godzi?…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nic piękniejszego nie mogło mnie spotkać!

Lubiłam Górskiego i zawsze witałam go z entuzjazmem. Znaliśmy się dostatecznie długo, żeby pozwalać sobie niekiedy na zwykłą, ludzką szczerość. Wiadomo było, że nie każdą informację koniecznie należy rozgłaszać i nie wszystko przed sobą wzajemnie koniecznie ukrywać, szczególnie, że różne naganne drobnostki nawet i bez rozgłaszania mogły się przydać. Przyzwoitemu człowiekowi Górski nic złego nie zrobi, ja do zbrodniarza z ostrzeżeniem nie polecę, a kłopoty z prokuraturą dokopywały nam mniej więcej jednakowo. No, Górskiemu bardziej niż mnie. Dziwiłam się, że przysłał mi tu tych dwóch obcych, czarujących młodzieńców dla sprawdzania mojego alibi, zamiast przyjść osobiście, ale ostatecznie, mogło mu brakować czasu…

Tym razem jednak nie było mi słodko bez zastrzeżeń. Nie zamierzałam wypuścić z siebie ani jednego piśnięcia na temat Ewy Marsz i przewidywałam ostre kamyczki na pięknej drodze konwersacji z uzdolnionym gliniarzem. Ewentualnie koleiny, jak na naszych autostradach. Za to miałam wielką nadzieję sama się czegoś dowiedzieć.

– Cieszę się bezgranicznie, że pana widzę, ale będę łgała – ostrzegłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nie, źle mówię, będę kręcić i ukrywać. Może nawet mataczyć.

– Co pani powie? – zainteresował się Górski i usiadł. – I dlaczego to tak?

– Bo padają sami moi wrogowie. I nie jest wykluczone, że żywię sympatię do sprawcy. Mógłby pan mi trochę rozjaśnić pod ciemieniem, zorientowałabym się jakoś. Nie po nowości z damskiej mody plażowej pan do mnie przyszedł, to pewne.

– Rzeczywiście, ale myślałem, że to raczej pani mi coś rozjaśni. Uczciwie się przyznam, że nic nie rozumiem i widzę tu albo kameralne podgryzanie stołków, albo jakąś potworną aferę ogólnoświatową. Cholernie takich afer nie lubię.

– Nad podgryzaniem stołków sama się waham – oznajmiłam i porzuciłam kanapę. – Co pijemy? A może pan jest głodny?

– Głodny nie, dziękuję. A pijemy…? Nie obrażę się za herbatkę…

Herbata to bezpieczny napój. W drodze z kuchni do pokoju z tacą usiłowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zaistniał wypadek, żeby dużą ilość herbaty na stole określono mianem libacji. Nie, chyba nigdy. Jako łapówka również raczej nie służyła, nawet z cukrem, a Górski ostatnio nie słodził.

– Przy Wajchenmannie pani odpadła – powiadomił mnie. – Zostało sprawdzone, w chwili, kiedy padły strzały, pani dojeżdżała do Szczecina…

– Na litość boską, po co wam była ta cała robota i strata czasu ze sprawdzaniem, przecież wszystko mieliście na papierze!

– Trochę to tak może poszło z rozpędu. Ale strata czasu żadna, piętnaście minut wystarczyło dla potwierdzenia. Co do reszty natomiast…

– O, nie! – zaprotestowałam energicznie. – Tego całego Drżączka pan mi nie przyłoży, Zamorskiego też nie! Przy Drżączku ustabilizowana jestem, co do minuty!

– No właśnie, gdzie pani była i co pani robiła? Nie w domu, tyle wiem.

Pobłogosławiłam się za pomysł podjęcia przy okazji w banku odrobiny gotówki, komputer zapisuje godziny i minuty, zaraz potem pojechałam prosto… O, do licha, komórka trzymała mnie na parkingu przy Hożej… Że też te panienki w mundurkach do mnie nie dotarły, po cholerę im uciekłam, lepiej już było zapłacić mandat. Ale przecież pan Tadeusz telefonu się nie wyprze, człowiek ogólnie zajęty zegarka wzrokiem nie omija, musi wiedzieć, kiedy dzwonił, bodaj mniej więcej!

– A na Narbutta z gliniarzem rozmawiałam – zakończyłam pełne urazy zeznania. – Co prawda patrzył we wszystkie strony równocześnie, ale na mnie też. Gdybym kropnęła Drżączka i uciekła, w żaden sposób nie zdążyłabym zaraz potem… e tam, jakie zaraz, karetki już były! Na moje oko został załatwiony, jak ja jeszcze byłam w banku.

Górski westchnął, ale wydawał się zadowolony.

– Wszyscy wiedzą, że ja tu z panią od lat uprawiam kumoterskie stosunki. Trzeba panią wykluczyć na granit i na bank, żeby nie było, że coś tego… Z drugiej strony to właśnie pani mocno wyeksponowała jeden z motywów, określony przez panią jako żerowanie. Raczej dość nietypowy. Myśli pani, że wystarczy?

– Taki jak ich? No wie pan…!

– Ale to przecież wszyscy na wszystkich żerują – zauważył Górski, przyglądając mi się z zainteresowaniem. – Poczynając od rządów, które żerują na społeczeństwach, poprzez pośredników, żerujących na producentach…

– Nie – przerwałam karcąco. – To jest żerowanie, można powiedzieć, jawne, uczciwe, materialne i wymierne, ma jakąś formę prawną, odbywa się za obopólną zgodą i przekracza granice najwyżej w pewnym zakresie. Ja mówię o żerowaniu podstępnym i wrednym, nie pieniądze pan temu komuś kradnie, tylko umysł, duszę i osobowość. Pośrednik rżnie forsę, ale nie powie, że to on to coś wymyślił i wykonał, obojętne, co, buty, dzieło sztuki, poemat, sos… O, sos! Jeszcze gorzej…

Zastanawiałam się przez chwilę nad formą, a Górski patrzył na mnie z rosnącym zaciekawieniem.

– Niech pan sobie wyobrazi szefa kuchni – rozkazałam tak stanowczo, że prawie było widać, jak usiłuje moje polecenie spełnić. – Ten szef kuchni wpada w natchnienie, tworzy sos niebiański, ustala przyprawy i proszę bardzo, poleca wykonywać to personelowi. A jedna sztuka personelu dochodzi do wniosku, że jest mądrzejsza, genialniejsza, łapie sos szefa, coś tam z niego wyrzuca i dowala składniki własne, wychodzi z tego zupełne gówno, a ta jedna sztuka, dumna i blada, zapiera się, że jest to sos szefa. Udoskonalony. Klienci się krzywią, a szef pada na zawał.

Górski najwyraźniej w świecie uchwycił sedno rzeczy, zainteresował się niezmiernie i też się skrzywił, widocznie wyobraził sobie spożywcze arcydzieło i nie przypadło mu do gustu.

– Zrobiłam, co mogłam, żeby panu zestawić oba czynniki, materialny i duchowy – wytknęłam. – A w dodatku garmażeryjna umowa zawiera zobowiązanie, że ten palant będzie produkował dokładnie sos szefa, tyle, że, czy ja wiem… w naczyniach łatwiejszych do otwierania. Rezultatem jest kompromitacja twórcy produktu i utrata klientów. Już mi na to zwrócono uwagę!

– Utratę klientów, zdziwi się pani, ale rozumiem. Znaczy, należy ten sos przyrównać do dzieła literackiego, szef kuchni to autor, megalomański pacan z personelu to reżyser…?

– A pewnie. Sam nie wymyśli, niemoc twórcza go żre…

– …łatwość otwierania naczyń ma oznaczać rozpowszechnianie, szerszy dostęp…

– Także dla ćwoków, nieumiejących czytać – uzupełniłam usłużnie.

– …kompromitacja i klienci, również zrozumiałe. Wie pani, bardzo mi się ten przykład podoba, oddaje chyba charakter zjawiska. Zamorskiego, dlaczego też nie?

– Co nie…?

– Pani go nie…?

– Sama się dziwię. Jeszcze bardziej niż przy Wajchenmannie. Ale właśnie o Zamorskim nic nie wiem, o której padł trupem?

– Około dziewiątej.

– Niedobrze, na dziewiątą nie mam alibi. Chyba, że koty coś powiedzą, z ludźmi o takiej porze jeszcze nie rozmawiam, dopiero po dziesiątej Ostrowski dzwonił. Na domowy telefon, więc musiałam być. Ale tam do nich nie tak łatwo wejść anonimowo, mają chyba kamery, nie?

– Mają. Cholernie dużo ludzi do sprawdzenia.

– A narzędzie zbrodni?

– Na razie jeszcze nie ma. I nie wiadomo, co to było…

Górski nie skąpił mi szczegółów. Wysunęłam supozycję, że sprawca podwędził z rekwizytorni królewskie berło, ale podobno królewskie berła mieli lżejsze. Dziwne się wydawało, że nikt nie zwrócił uwagi na człowieka, kryjącego pod marynarką potężny ciężar dużych rozmiarów, nie musiał go jednakże wynosić, mógł ukryć gdzieś w budynku. Górski wolał, żeby wyniósł, bo przeszukanie całego gmachu telewizji mocno odbiegało od niewinnej rozrywki.

O istnieniu tajnego magazynu kompromitacji miałam prawo wiedzieć.

– I co? – spytałam z troską. – Zginęło coś stamtąd?

– Jak dotychczas stwierdzono, owszem…

– No, już! – pogoniłam niecierpliwie, bo Górskiego nagle zastopowało. – Niech pan mówi, co to było! Mogę o tym pomilczeć przez wieki.

– I chwilowo tak byłoby lepiej. Dwie kasety.

– Jakie kasety? Z czym?

Górski znów trochę pomilczał. Piknęło we mnie niepokojem.

– Kasety, którymi pani była zainteresowana. Ludzie mówią, czasem nawet więcej niż wiedzą. Ekranizacje dwóch książek, istniejące w jednym egzemplarzu, bez kopii. Reżyser filmów Juliusz Zamorski, denat.

No tak. Słusznie omijałam temat Ewy Marsz. Dwie kasety z jej ekranizacjami, sprawca zbrodni je ukradł…? Po cholerę mu były poronione arcydzieła Zamorskiego…?

Z tajemniczych powodów pani Danusia pamiętała, gdzie powinny leżeć, nie było ich tam, nie było ich w ogóle nigdzie. Znalazły się za to świeże odciski palców Zamorskiego, nawet nie usiłował ten palant ukryć swojego grzebania w tajnym archiwum, znalazło się też kilka śladów rękawiczek. Skórzanych. Niewątpliwie należących do sprawcy zbrodni, który wykazał się nader nikłą ruchliwością, nie miotał się po całym pomieszczeniu, trwał w miejscu, prawdopodobnie czekał, aż Zamorski swoje dzieła znajdzie, po czym kropnął twórcę, złapał dzieła i uciekł, zapewne w pośpiechu.

A pewnie, że w pośpiechu, z trupem za plecami…

I w tym momencie zemściła się na mnie moja urocza cecha charakteru. Zadzwonił telefon.

– Jakub Siedlak z tej strony – powiedział głos w słuchawce.

Na ułamek sekundy zdrętwiałam.

Odłożyć słuchawkę bez słowa. Wybiec z nią na dziedziniec przed dom. Powiedzieć, że pomyłka. Moja pomyłka. Odciąć sobie w ten sposób wszelką możliwość porozumienia z mężem Ewy. Podać numer pana Tadeusza, który natychmiast potem zadzwoni i spyta, o co chodzi. Powiesić się.

Górski siedział o pięć metrów ode mnie i zadławiło mnie na śmierć. Kategorycznie i bezwzględnie powinnam ukryć przed nim Ewę, jakim cudem mam to zrobić…?!

Krysia Godlewska…!!!

– O, witam pana – powiedziałam wdzięcznie, bo eksplozywna ulga obdarzyła mnie głosem wręcz słowiczym. – Jestem zdumiona…

– Rozumiem, że to pani zostawiła mi na sekretarce dosyć oryginalną wiadomość – przerwał sucho, ale grzecznie pan doktór. – Wyświetlił się numer, więc pozwoliłem sobie oddzwonić. Nie popełniam chyba pomyłki w kwestii języka?

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название