Biala Gardenia
Biala Gardenia читать книгу онлайн
Akcja Bia?ej gardenii rozpoczyna si? pod koniec II wojny ?wiatowej w wiosce na granicy chi?sko-rosyjskiej. Ksi??ka opisuje histori? matki i c?rki, rozdzielonych wojenn? zawieruch?. W Harbinie, schronieniu dla rodzin, kt?re uciek?y z Rosji po upadku caratu, Alina Koz?owa musi podj?? rozdzieraj?c? serce decyzj?, dotycz?c? ?ycia lub ?mierci swojego jedynego dziecka, c?rki Ani. Bia?a gardenia to ksi??ka o zderzeniu kultur r??nych kontynent?w. Jej bohater?w spotkamy zar?wno w nocnych klubach Szanghaju, jak i w surowej Rosji radzieckiej lat sze??dziesi?tych XX wieku, w najtrudniejszym okresie zimnej wojny, na samotnej wyspie Pacyfiku i w powojennej Australii. Matka i c?rka musz? si? przygotowa? na wiele po?wi?ce?, ale czy cena przetrwania nie jest zbyt wysoka? I, przede wszystkim, czy jeszcze si? kiedy? odnajd?? Mnogo?? przyg?d przeplatanych licznymi faktami historycznymi owocuje znakomit? opowie?ci? o t?sknocie i wybaczaniu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ania jest bardzo bystra – odparła za mnie Irina.
– No to lepiej wejdźcie – stwierdziła kobieta. – Wszyscy tutaj to geniusze. Przy okazji, jestem Betty.
Uniosła dłoń do wysoko upiętych włosów i zrobiła zeza. Później miałam się przekonać, że ten gest i zez to uśmiech w wersji Betty Nelson.
Betty otworzyła nam drzwi i weszłyśmy za nią po schodach. Ktoś grał na pianinie w pokoju od ulicy Romans w ciemnościach. Dom podzielono na mieszkania; to należące do Betty znajdowało się na pierwszym piętrze. Nieco przypominało wagon ze względu na okno od frontu i z tyłu. Na końcu korytarza ujrzałyśmy dwoje identycznych drzwi.
– To wasza sypialnia – powiedziała Betty. Otworzyła jedne z nich i poprowadziła nas do pokoju o brzoskwiniowych ścianach i podłodze wyłożonej linoleum. Stały tam dwa łóżka przykryte narzutami z szenili, obok nocny stolik i lampka. Położyłyśmy walizki przy kredensie. Mój wzrok powędrował do ręczników i stokrotek, które leżały na naszych poduszkach.
– Głodne? – spytała Betty. Właściwie było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Pośpieszyłyśmy za nią do kuchni. Nad kuchenką wisiał zestaw zniszczonych rondli, a pod nogi mebli wepchnięto kawałki tektury, gdyż podłoga zapadała się w środku. Kafelki nad zlewem były stare, ale zaczyn cementowy czysty, ściereczki obrębiono koronką. Pachniało tu ciastkami karmelowymi, wybielaczem i gazem.
– Tam jest salon. – Betty wskazała na oszklone drzwi, za którymi znajdował się pokój z wypolerowaną podłogą i szkarłatnym dywanikiem. – Zerknijcie, jeśli chcecie.
Pokój był najbardziej przestronny z pomieszczeń w domu. Wysokie sufity ozdobiono zawijasami. W salonie stały dwa wysokie regały i zestaw wypoczynkowy. W kącie, obok stojaka z miłorzębem, zauważyłam radio. Dwa okna w wykuszach prowadziły na taras.
– Możemy wyjrzeć? – zawołałam.
– Tak – odparła z kuchni Betty. – Nastawię wodę.
Z tarasu ujrzałyśmy fragment portu i trawniki ogrodów botanicznych. Usiadłyśmy na chwilę na wiklinowych fotelach, otoczone donicami z ziołami i paprotkami.
– Zauważyłaś fotografie? – zapytała Irina. Szeptała, choć mówiła po rosyjsku.
Wychyliłam się i zerknęłam do salonu. Na jednym z regałów stało ślubne zdjęcie. Włosy blond oraz szykowna suknia z dopasowaną górą i prostą spódnicą podpowiedziały mi, że patrzę na Betty i jej zmarłego męża. Obok tej fotografii stała jeszcze jedna, widniał na niej mężczyzna w dwurzędowym garniturze i kapeluszu. Był to pan młody, kilka lat później.
– Co? – zapytałam Irinę.
– Nie ma zdjęć synów.
Kiedy pomagała Betty przygotować herbatę, znalazłam łazienkę, maleńkie pomieszczenie obok kuchni. Było równie starannie wyszorowane jak reszta, mieszkania. Mata w róże pasowała do zasłony prysznicowej i falbanki wokół umywalki. Wanna była stara, z plamą w okolicy odpływu, ale bojler nowy. Zauważyłam swoje odbicie w lustrze nad zlewem. Miałam zdrową, lekko opaloną skórę. Przysunęłam się bliżej i naciągnęłam ją na policzku, tam, gdzie tropikalny pasożyt wyżarł mi ciało. Była gładka i miękka, została tylko brązowawa plamka w miejscu, gdzie dawniej widniało obrzydliwe okaleczenie. Kiedy zdążyło się wygoić?
Wróciłam do kuchni i ujrzałam, jak Betty przypala papierosa nad gazem. Irina siedziała przy stoliku przykrytym obrusem w słoneczniki. Na talerzu przed nią leżało ciastko waniliowe, na drugim talerzyku jeszcze jedno.
– To nasze powitalne ciastka – poinformowała mnie Irina.
Usiadłam naprzeciwko niej i patrzyłam, jak Betty wlewa gorącą wodę do imbryka i przykrywa go pokrowcem. Z dołu znowu rozległy się dźwięki pianina.
– Mam niedzielnego bluesa – zaśpiewała Betty od nosem. – To Johnny – wyjaśniła, wskazując brodą na drzwi. – Mieszka z matką, Doris. Gra w paru klubach na Kings Cross. Możemy kiedyś wybrać się do jednego z tych porządniejszych, jeśli chcecie.
– Ile osób mieszka w tym budynku? – zapytałam.
– Dwie na dole i jedna na górze. Przedstawię was, kiedy już się zadomowicie.
– A w barku? – dodała Irina. – Ile osób tam pracuje?
– Teraz tylko rosyjski kucharz. – Betty postawiła imbryk na stole i usiadła. – Witalij. Dobry chłopak. Pracowity. Polubicie go. Tylko niech żadna się nie zakochuje i z nim nie ucieka, okej? Jak ostatnio mój pomocnik i kelnerka.
– Co się stało? – zainteresowała się Irina, zdzierając papierek z ciastka.
– Zostawili mnie całkiem samą na ponad miesiąc. Jeśli któraś z was myśli o zakochaniu się w Witaliju, dostanie po łapach!
Irina i ja zamarłyśmy z ciastkiem zawieszonym między ustami a talerzykiem. Betty zerknęła na nas, jej dłoń powędrowała do włosów, a w oczach pojawił się zez.
Przebudziłam się w środku nocy. Dopiero po kilku chwilach przypomniałam sobie, że nie jestem w obozie. Smuga światła z mieszkania na drugim piętrze odbijała się od sąsiedniego domu i padała wprost na moje łóżko. Wdychałam zapach świeżo wypranej pościeli. Kiedyś sypiałam w łożu z baldachimem, przykryta kaszmirową narzutą i otoczona złotą tapetą na ścianach. Tyle czasu spędziłam pod brezentem wśród kurzu, że nawet wąskie łóżko z miękkim materacem i wykrochmaloną pościelą wydawało mi się luksusem. Nasłuchiwałam odgłosów nocy, z którymi oswoiłam się w obozie – wiatr pośród drzew, biegające zwierzęta, krzyki nocnych ptaków – ale tu panowała cisza, słychać było jedynie delikatny oddech Iriny i cierpiącego na bezsenność lokatora na górze, który słuchał radia. Usiłowałam przełknąć ślinę, ale zaschło mi w gardle. Wyśliznęłam się z łóżka i po omacku doszłam do drzwi.
W mieszkaniu także panowała cisza, słyszałam jedynie tykanie zegara na korytarzu. Przesunęłam dłonią po framudze kuchennych drzwi, szukając kontaktu, i zapaliłam światło. Na suszarce do góry nogami stały trzy szklanki. Wzięłam jedną i odkręciłam kran. Ktoś jęknął. Zajrzałam do salonu i zobaczyłam, że Betty śpi na leżance. Nakryła się po szyję narzutą, jej głowa spoczywała na poduszce. Na widok kapci obok posłania i siatki na włosach Betty zrozumiałam, że najwyraźniej postanowiła spędzić tu noc. Zastanawiałam się, dlaczego nie śpi w drugiej sypialni, i doszłam do wniosku, że tu ma pewnie więcej świeżego powietrza. Wróciłam do łóżka i nakryłam się kołdrą. Betty mówiła, że w tygodniu będziemy miały półtora dnia wolnego. Była niedziela, moje pół wolnego dnia wypadało w piątek rano. Już sprawdziłam adres siedziby Czerwonego Krzyża. Postanowiłam jak najszybciej wybrać się na Jamison Street.
Następnego dnia Betty z samego rana wysłała nas na podwórze, żebyśmy zerwały marakuje z pnączy porastających płot.
– Co o niej myślisz? – wyszeptała do mnie Irina, trzymając rozchyloną siatkę, do której wrzucałam fioletowe owoce.
– Najpierw myślałam, że jest dziwna, ale im więcej mówi, tym bardziej mi się podoba – odparłam. – Myślę, że jest miła.
– Ja też – stwierdziła Irina.
Wręczyłyśmy Betty dwie torby owoców.
– Potrzebuję ich do lodów o smaku tropikalnym – wyjaśniła.
Potem pojechałyśmy tramwajem do miasta. Barek Betty mieścił się w budynku sklepu towarowego Farmer’s, przy końcu George Street, w pobliżu kin. Wnętrze wyglądało jak skrzyżowanie amerykańskiego baru i francuskiej kawiarni. Barek dzielił się na dwa poziomy. Na pierwszym stały okrągłe stoliki i wiklinowe krzesła. Na drugim poziomie, na który wchodziło się po czterech schodkach, znajdowało się osiem różowych boksów i lada barowa ze stołkami. W każdym boksie wisiało zdjęcie amerykańskiej gwiazdy: Humpreya Bogarta, Freda Astaire’a, Ginger Rogers, Clarka Gable’a, Rity Hayworth, Gregory’ego Pecka i Bette Davis. Po drodze przyjrzałam się Joan Crawford. Jej surowy wzrok i zaciśnięte usta skojarzyły mi się z Amelią.
Minęłyśmy wahadłowe drzwi z okrągłymi okienkami i krótkim korytarzem dotarłyśmy do kuchni. Młody człowiek mieszał w garnku na stole mąkę i mleko. Miał pałąkowate nogi i dołeczek w brodzie.
– To Witalij – powiedziała Betty.
Młodzieniec uniósł wzrok i uśmiechnął się do nas.
– Wreszcie jesteście – stwierdził. – W samą porę, żeby mi pomóc przy naleśnikach.