Biala Gardenia

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Biala Gardenia, Belinda Alexandra-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Biala Gardenia
Название: Biala Gardenia
Автор: Belinda Alexandra
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 352
Читать онлайн

Biala Gardenia читать книгу онлайн

Biala Gardenia - читать бесплатно онлайн , автор Belinda Alexandra

Akcja Bia?ej gardenii rozpoczyna si? pod koniec II wojny ?wiatowej w wiosce na granicy chi?sko-rosyjskiej. Ksi??ka opisuje histori? matki i c?rki, rozdzielonych wojenn? zawieruch?. W Harbinie, schronieniu dla rodzin, kt?re uciek?y z Rosji po upadku caratu, Alina Koz?owa musi podj?? rozdzieraj?c? serce decyzj?, dotycz?c? ?ycia lub ?mierci swojego jedynego dziecka, c?rki Ani. Bia?a gardenia to ksi??ka o zderzeniu kultur r??nych kontynent?w. Jej bohater?w spotkamy zar?wno w nocnych klubach Szanghaju, jak i w surowej Rosji radzieckiej lat sze??dziesi?tych XX wieku, w najtrudniejszym okresie zimnej wojny, na samotnej wyspie Pacyfiku i w powojennej Australii. Matka i c?rka musz? si? przygotowa? na wiele po?wi?ce?, ale czy cena przetrwania nie jest zbyt wysoka? I, przede wszystkim, czy jeszcze si? kiedy? odnajd?? Mnogo?? przyg?d przeplatanych licznymi faktami historycznymi owocuje znakomit? opowie?ci? o t?sknocie i wybaczaniu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 55 56 57 58 59 60 61 62 63 ... 104 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Skinęła na mnie głową. Wyczułam, że strony sporu chcą mnie wykorzystać do uzasadnienia swoich racji, i nie śpieszyłam się z komentarzem.

– To nie dom – stwierdził pułkownik. – To obóz przejściowy. Armii było wszystko jedno, jak wygląda.

– Bo gdyby był piękny, nigdy nie poszliby na wojnę!

Rose obracała kapelusz w dłoniach. Była drobna i kobieca, ale miała silne ręce. W duchu przyznałam jej rację. Ciekawe, co powie pułkownik.

– Nie twierdzę, że to zły pomysł, Rose. Mówię tylko, że najpierw trzeba nakarmić tych ludzi i nauczyć ich podstaw angielskiego. Mamy setki lekarzy, prawników i architektów, których trzeba nauczyć fizycznej pracy, jeśli oni i ich rodziny mają sobie poradzić w tym kraju. Dobre zawody dostaną emigranci z Anglii, niezależnie od swoich kwalifikacji.

Prychając, Rosi wyciągnęła z torebki notatnik. Otworzyła go i zaczęła czytać listę.

– Posłuchaj – powiedziała. – Panie z Holandii proponowały, żebyśmy zasadziły tulipany, żonkile oraz goździki.

Pułkownik zerknął na Erniego i bezradnie wzruszył ramionami. Rose przyjrzała się obu mężczyznom.

– Jeśli nie podobają się wam kwiaty, inni sugerowali cedry i sosny, żeby dawały cień.

– Boże jedyny, Rose – mruknął Ernie. – Zanim wyrosną, minie ze dwadzieścia lat.

– Sądzę, że australijskie drzewa są piękne. Czy nie rosną szybko w tym klimacie? – zapytałam.

Wszyscy odwrócili się do mnie. Dorothy przestała stukać w maszynę i zerkała znad listu, udając, że go czyta.

– Tu w pobliżu jest chyba jakiś leśny szlak – ciągnęłam. – Może znajdziemy trochę kwiatów i zasadzimy je w obozie.

Pułkownik Brighton wpatrywał się we mnie z napięciem. Pomyślałam, że stając po stronie Rose, zrobiłam sobie wroga. Jednak na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, pułkownik klasnął w dłonie.

– Mówiłem, że znalazłem bystrą dziewczynę! Świetny pomysł, Aniu!

Ernie zakaszlał.

– Pułkowniku, jeśli pan pozwoli… To chyba Dorothy odkryła teczkę Ani.

Dorothy porzuciła list, który czytała, i znów zaczęła stukać w klawisze. Pomyślałam, że pewnie już żałuje swojego odkrycia.

Rose objęła mnie w pasie.

– Robert uważa, że to świetny pomysł, bo dzięki niemu zaoszczędzi pieniądze – powiedziała. – Ale ja sądzę, że to dobra myśl, gdyż róże i goździki kojarzyłyby się ludziom z Europą, tymczasem tutejsze rośliny będą im przypominać, że ich nowy dom jest w Australii.

– I przyciągną do obozu więcej ptaków i zwierząt – zauważył Ernie. – I mniej królików, mam nadzieję.

Przypomniałam sobie zwierzęta na dachu baraku i skrzywiłam się.

– O co chodzi? – spytał Ernie.

Opowiedziałam im o skrobaniu w dach i zapytałam, czy dlatego zadrutowano szczeliny między ścianami a sufitem.

– Oposy – stwierdziła Rose.

– Och! – Ernie ściszył głos i rozejrzał się wokół. – Wyjątkowo niebezpieczne. Krwiożercze potworki. Już straciliśmy trzy Rosjanki.

Dorothy prychnęła.

– Przymknij się, proszę. – Rose mocniej ścisnęła mnie w pasie.

– Oposy to małe futrzaste stworzonka o puszystych ogonkach, imigrantom spoza Wielkiej Brytanii, nawet w miasteczku zdarzały się incydenty.

– Jakie incydenty?

– Powybijano okna w niektórych sklepach. Podobno dlatego, że obsługiwały ludzi z obozu.

Pułkownik pokręcił głową i wbił wzrok w buty. Dorothy przerwała pisanie.

– To miłe miejsce – zauważyła. – Ludzie są dobrzy. Tak się zachowują tylko nieliczne szumowiny. Głupie chłopaki, ale nikt nie powinien się bać.

– O to właśnie chodzi – westchnął pułkownik. – Z pewnością ludzie z miasta polubiliby naszych imigrantów, gdyby ich lepiej poznali.

– W niektórych obozach zorganizowano koncerty w okolicy – zauważył Ernie. – Mamy tu sporo utalentowanych osób. Może też spróbujemy.

Pułkownik uszczypnął się w brodę i zastanowił nad tą sugestią.

– Może tak – mruknął. – Zaczniemy od czegoś niewielkiego. Poproszę Rose, żeby zorganizowała coś razem z Kołem Gospodyń.

– Myślałeś o jakichś konkretnych muzykach?

– Zależy, jakiej muzyki by chcieli: opery, kabaretu, jazzu… – Ernie wzruszył ramionami. – Mnóstwo ludzi może się tym zająć.

Znajdę kogoś. Proszę tylko powiedzieć, co i kiedy.

Podskoczyłam za stertą dokumentów, co ich zaniepokoiło.

– Przepraszam – wtrąciłam. – Mam pewną propozycję.

Pułkownik uśmiechnął się do mnie.

– Jeśli jest tak dobra jak ta dotycząca drzew, zamieniam się w słuch.

– Nie wierzę, że mnie w to wrobiłaś! – wykrzyknęła Irina.

Jej głos rozniósł się echem po toalecie dla pań w sali parafialnej, gdzie organizowano wieczorki towarzyskie Koła Gospodyń. W wykafelkowanym pomieszczeniu znajdowały się trzy kabiny, ściany miały odcień starej gumy do żucia. Cuchnęło tu mułem.

Uniosła włosy, żeby nie wplątały się w suwak, kiedy zapinałam na niej swój zielony szeongsam. Widziałam, jak na szyi Iriny pojawia się czerwona wysypka.

– Nie wiedziałam, że tak się zdenerwujesz. – Słyszałam napięcie w swoim głosie. – Myślałam, że lubisz występy.

Natasza, która wcisnęła się w suknię o talii osy, parsknęła. Uniosła po kolei palce i je wygięła, głośno trzaskając stawami.

– Nigdy za nimi nie przepadałam – powiedziała. – Pułkownik Brighton zachowuje się tak, jakby powodzenie jego akcji „zaludniajcie albo zgińcie” zależało od naszego dzisiejszego występu.

Drżały jej ręce, kiedy nakładała szminkę na usta. Wytarła usta chusteczką i zaczęła od początku.

Obciągnęłam sukienkę na biodrach Iriny. Musiałyśmy dopasować ją do jej pełnej figury i częściowo zaszyć rozcięcia, tak że zaczynały się od kolana, nie od uda. Irina udrapowała hiszpański szal na ramionach i zawiązała go na biuście. Uznałyśmy, że czerwona suknia do flamenco jest zbyt seksowna jak na australijski debiut i zdecydowałyśmy się na egzotyczny, lecz skromny image.

Irina i Natasza uczesały się a la Judy Garland. Pomogłam im włożyć szpilki. Niezależnie od samopoczucia nikt nie mógł zaprzeczyć, że wyglądały pięknie.

Zostawiłam Irinę, żeby zrobiła sobie makijaż, i uczesałam się przed lustrem. Rose zebrała dla nas rozmaite pudry, szminki i lakiery do włosów. Zdumiewające, jak tych kilka kosmetyków poprawiło nasze samopoczucie. Parę miesięcy spędziłyśmy bez takich podstawowych rzeczy.

– Zerknij na salę, Aniu – poprosiła Irina, opierając się o umywalkę, żeby naciągnąć pończochy. – Opowiedz nam, jak tam jest.

Toalety przeznaczone dla wykonawców znajdowały się pod schodami prowadzącymi ze skrzydła sceny. Uniosłam spódnicę i wbiegłam na schody. W kurtynie była szpara, zerknęłam przez nią. Sala szybko się zapełniała. Miejscowe koło zaprosiło bliźniacze organizacje z pobliskich miasteczek, kobiety w różnym wieku zajmowały miejsca na sali. Większość przyprowadziła ze sobą mężów, spalonych słońcem i wiatrem farmerów, którzy wyglądali, jakby ktoś wcisnął ich w niedzielne ubrania. Młody człowiek o kręconych czarnych włosach spacerował po sali ze starszą kobietą, zapewne matką. Miał garnitur o rozmiar za duży, ale i tak zwrócił na siebie uwagę grupki dziewcząt w sukienkach z tafty. Szeptały coś, zakrywając usta rękami, i chichotały, z czego wywnioskowałam, że chłopak to zapewne miejscowa „dobra partia”.

Na tyłach sali jakaś matrona obsługiwała stół pełen czekoladowych biszkoptów, szarlotek i bułeczek z dżemem. Kobieta obok podawała herbatę. Nieopodal przeszedł całkiem młody duchowny, wyciągnęła ku niemu filiżankę. Przyjął ją z wdzięcznym skinieniem głowy i ruszył ku krzesłom z tyłu. Zastanawiałam się, dlaczego nie usiądzie bliżej. Czyżby doszedł do wniosku, że nagle może zostać powołany do wykonania jakiejś bożej pracy?

Pułkownik i Rose przedstawiali przewodniczącą miejscowego koła niektórym imigrantom wybranym do reprezentowania obozu.

Był wśród nich farmaceuta z Niemiec, śpiewaczka operowa z Wiednia, węgierski profesor lingwistyki, profesor historii z Jugosławii i czechosłowacka rodzina słynąca z nienagannych manier. Ernie rozmawiał z Dorothy, ubraną w żółtą suknię i z kwiatem we włosach. Opowiadał jakiś dowcip, wymachując rękami, jakby to były skrzydła motyla, a Dorothy zalotnie trzepotała rzęsami.

1 ... 55 56 57 58 59 60 61 62 63 ... 104 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название