Opitani
Opitani читать книгу онлайн
Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.
Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".
Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A jeśli Maliniak się spostrzeże?
– Jakim sposobem? On na noc kładzie ten pugilares pod poduszkę, a sen ma twardy. Będziemy miały całą noc przed sobą.
– Namyślę się.
– Zgoda. Ja chętnie poczekam. Wiem, że nie będziesz niewdzięczna…
Odcień groźby pojawił się w miodowym głosie prezesowej. Maja przyglądała się jej. Aha, to ona jest taka! I to ja jestem taka! I Leszczuk…
Nie! Nie! To niemożliwe! Ani Leszczuk, ani ona… Jeszcze raz zobaczyć się z nim! Jeszcze raz się przekonać!
Widywali się teraz często, spędzali razem długie godziny. Ale rozmowa im nie wyszła. A przede wszystkim wstydzili się poruszyć sprawy najważniejszej. Ani słowem nie napomknęli o tych nieoczekiwanych „zaręczynach” swoich na balu. Nic – na temat wspólnej przyszłości, lub chociażby doraźnego jakiegoś rozwiązania. Mieli przecież tyle do omówienia – a tracili czas na błahe uwagi w rodzaju:
– O tej porze największy dok na ulicach.
Nie byli ze sobą ani na pan, ani na ty – i to również utrudniało im porozumienie.
Maja postanowiła wtajemniczyć go w propozycję prezesowej.
Miała szaloną nadzieję, że Leszczuk przyjmie to negatywnie lub choćby niechętnie. Najmniejszy taki odruch z jego strony podsyciłby jej wolę oporu. Gdyby wiedziała, że jemu zależy na tym, aby ona nie wdawała się w takie imprezy… A jeśli nie, jeśli mu jest wszystko jedno, to i jej jest wszystko jedno i niech się dzieje, co chce!
Powtórzyła mu rozmowę z prezesową. Czy on by jej nie mógł dopomóc? We dwoje można by to załatwić dużo łatwiej.
Nie okazał najmniejszego zdziwienia. Od razu przystąpił do omawiania szczegółów sprawy. Jedyne zastrzeżenie, które zgłosił, było natury czysto praktycznej:
– Czy aby nas nie złapią?
Jeżeli Maja żywiła jeszcze jakie złudzenia, to rozpłynęły się one bezpowrotnie.
Nie wiedziała, że w tej samej chwili rozpływają się i ostatnie złudzenia Leszczuka. Gdyż Leszczuk był prawie przekonany, że to ona zabrała pugilares Szulkowi! Co prawda podejrzewał nieco pana Pitulskiego, ale obecne wystąpienie Maji rozwiało ostatnie jego wątpliwości. Tak – musiała być albo narwana, może – kleptomanka, albo też sprytniejsza od niego, bez żadnych skrupułów. I zresztą inaczej być nie mogło, gdyż normalna panna z jej sfery nie zadawałaby się z takim, jak on.
Ale nie miał siły opierać się jej. Zanadto była mu bliska. Zanadto czuł w sobie to samo, co ona, pragnienie używania życia. I nawet jej inicjatywa ułatwiła mu wypowiedzenie czegoś, co już od dawna nosił na sercu.
– Ja bym chciał jeszcze raz spróbować z tym klubem.
– Jak to?
– Ja bym pobił Wróbla do zera!
Wzruszyła ramionami, zmęczona i znudzona tym wszystkim. Wróbel był jedną z najlepszych rakiet europejskich, nazwisko jego od kilku lat stale widniało na liście Myersa – o tym, aby Leszczuk miał go pokonać, nie mogło być mowy.
– Wymyśliłem nowe uderzenie. Mogę pobić każdego, jak będę chciał.
– Co za bzdury!
– Zajdźmy na jaki plac, to pokażę.
Wkrótce nawinęła się im tablica z napisem „place tenisowe”. Weszli. Maja była obojętna, apatyczna. Wynajęli pantofle i rakiety, przy czym Leszczuk długo oglądał struny rakiet, zanim wybrał jedną, mocno już zdezelowaną, o pięknej ramie.
I oto stali naprzeciwko siebie na korcie Jak w Połyce. Ale nie mieli ochoty grać. Nie byli odpowiednio ubrani, a zresztą… Tenis już im nie wystarczał i nie było między nimi tej swobody – tylko sztywność, trudność, skrępowanie.
– Proszę zaserwować – rzekł.
Maja zaserwowała, on zaś odbił – piłka dość ostra tuż za siatką załamała się, jakby znienacka podcięta niewidzialną ręką i prawie pionowo spadła na ziemię. Żaden gracz nie mógłby dopaść jej na czas, po prostu nie warto było biegać.
To samo powtórzyło się z następnymi piłkami. Zmieniła system serwisu. Podawała mu potem mocne drajfy na ostatnią linię. Wszystkie piłki odbite przez nią kończyły się tuż za siatką, jak ucięte. W tych warunkach właściwie nie było wcale gry. A jednocześnie z punktu widzenia formalnego nie można było nic zarzucić. Zdawało się, iż Leszczuk sztukę skracania piłek opanował w stopniu dotychczas nieznanym i nieosiągalnym.
– Jak to się robi? – zapytała zdumiona, podchodząc do siatki.
Uśmiechnął się.
– To jest taki wynalazek. Trzeba rakietę wziąć tak – wyjaśniał – i tak pociągnąć nią przy uderzeniu. Piłka nabiera wtedy specjalnego obrotu i musi spaść tuż za siatką. To nie jest żadna sztuka, zwykłe „podcięcie” piłki, tyle tylko, że rakietę trzyma się inaczej i przez to ruch piłki jest inny.
– Ale że też nikt na to nie wpadł! – zawołała.
W istocie było to niezrozumiałe! Zdawałoby się, iż nie ma już uderzeń i chwytów, które by nie były wypraktykowane przez miliony graczy na tysiącach kortów świata!
– To uderzenie niejednemu musiało się zdarzyć przypadkowo, jak mu się rakieta zwinęła w ręku. Ale cała rzecz w tym, że jak się pierwszy raz tak uderzy człowiekowi się zdaje, że to głupie i że nic z tego nie może wyjść. Kiks i tyle! Na pozór to takie głupie trzymanie rakiety, że aż odrzuca. Dopiero jak się poćwiczy trochę, to się widzi, że w tym jest coś! A druga rzecz, to że do tego potrzebna jest specjalna rakieta – stara, z miękkim naciągnięciem, a w szczególności te dwie struny z boku muszą być wolniejsze. Dobrą rakietą nie można tak zagrać.
Chciała go zapytać, jak wpadł na to, ale w formie bezosobowej to pytanie było trudne do postawienia. Domyślił się jednak o co chodzi.
– Ja to wynalazłem jeszcze dawniej w Lublinie – rzekł – ale dopiero teraz doprowadziłem do doskonałości. Teraz najlepszy gracz świata nie mógłby wziąć ode mnie seta!
– To w ogóle uniemożliwia tenis! Trzeba by wprowadzić jakieś nowe reguły. To odbicie nie dopuszcza do gry!
– Mógłbym pobić wszystkich! – powtórzył zawzięcie Leszczuk.
I nachylił się ku niej:
– Można by nie mówić nikomu, że ja wymyśliłem taki sposób – tłumaczył nie patrząc na nią. Gram nieźle, a jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, to pomyśli, że w tym nie ma żadnego nabierania, tylko że ja dobrze skracam piłki i tyle! Nie potrzebuję stale tego robić, tylko od czasu do czasu. W każdym secie mogę nadrobić tak parę gemów, a nikt się nie pozna. Gdyby teraz urządzili ze mną próbę w klubie, to wszystkich bym orżnął! Tylko trzeba by ich namówić żeby ze mną zagrali! Ja bym ich rozniósł!
Maja spojrzała na niego z boku. Aha, więc on jest taki! W głosie jego była poufałość, jakby wiedział, że ona go zrozumie i liczył na jej poparcie. Uśmiechnął się niepewnie i półgłosem zapytał:
– Ho co? Przecie jak bym wygrał… to i nam byłoby łatwiej. Miałbym przynajmniej jakieś stanowisko.
– Aha – to on podchodził do tego tak… matrymonialnie? – Chciała się odsunąć z odrazą, ale – przecież to był jej uśmiech, jej sposób mówienia, ona zupełnie tak samo mogłaby to powiedzieć. I zresztą czyż ona była lepsza? Ot, głupi ordynarny chłopak i zdeklasowana panna.
– Zobaczymy – mówiła niepewnie i jakby mimo woli. – Wkrótce będzie mecz pokazowy w Skolimowie. Można by coś wykombinować. Namyślę się. Jeżeli raz publicznie udałoby się pobić Wróbla, to już potem musieliby urządzić oficjalną rozgrywkę. Oczy mu zabłysły. – Pewnie!
I od razu poczuli się bliscy sobie, w doskonałym porozumieniu. O, czemuż tylko w złym się łączyli?! Dlaczego wystarczało, aby zaczęli spiskować, a już oboje doskonale czuli się ze sobą i pryskały wszelkie trudności obcowania.
Pożegnała się z nim prędko. Powróciła do domu i położyła się, ale przed spaniem jeszcze wyskoczyła z łóżka i wszystko, cokolwiek mogło przypominać wiszącą płachtę, a więc ręczniki, szalik, bluzki na wieszakach – wszystko to pochowała, albo poukładała na krześle, tak, aby nie wisiały. Mimo to jednak sen znowu ją nawiedził. I znowu we śnie na tle białej ściany z wąskim oknem – płachta, czy też zwierzę – coś ruszającego się, jakaś rzecz straszna w tak okropnym zdławionym ruchu, iż oboje – Leszczuk i ona – sparaliżowani grozą byli wydani jej na pastwę i tylko czekali, kiedy ta rzecz się przybliży. A potem ujrzała jeszcze coś. Ujrzała, jak ta płachta pcha się Leszczukowi w usta, a on się dusi. Krzyknęła…