Biala Gardenia

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Biala Gardenia, Belinda Alexandra-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Biala Gardenia
Название: Biala Gardenia
Автор: Belinda Alexandra
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 353
Читать онлайн

Biala Gardenia читать книгу онлайн

Biala Gardenia - читать бесплатно онлайн , автор Belinda Alexandra

Akcja Bia?ej gardenii rozpoczyna si? pod koniec II wojny ?wiatowej w wiosce na granicy chi?sko-rosyjskiej. Ksi??ka opisuje histori? matki i c?rki, rozdzielonych wojenn? zawieruch?. W Harbinie, schronieniu dla rodzin, kt?re uciek?y z Rosji po upadku caratu, Alina Koz?owa musi podj?? rozdzieraj?c? serce decyzj?, dotycz?c? ?ycia lub ?mierci swojego jedynego dziecka, c?rki Ani. Bia?a gardenia to ksi??ka o zderzeniu kultur r??nych kontynent?w. Jej bohater?w spotkamy zar?wno w nocnych klubach Szanghaju, jak i w surowej Rosji radzieckiej lat sze??dziesi?tych XX wieku, w najtrudniejszym okresie zimnej wojny, na samotnej wyspie Pacyfiku i w powojennej Australii. Matka i c?rka musz? si? przygotowa? na wiele po?wi?ce?, ale czy cena przetrwania nie jest zbyt wysoka? I, przede wszystkim, czy jeszcze si? kiedy? odnajd?? Mnogo?? przyg?d przeplatanych licznymi faktami historycznymi owocuje znakomit? opowie?ci? o t?sknocie i wybaczaniu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 104 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Ale jesteś zabawna – powiedziała. – Przecież wiesz, że większość z nas nic z tego nie zrozumie. Mówią po angielsku.

Iwan oderwał się od projektora i otarł czoło. Uśmiechnął się do mnie.

– To historia miłosna – oznajmił. – Co tu rozumieć?

– To musical. – Uszczypnęłam Irinę w ramię. – Dzieje się w Nowym Jorku. Musisz zobaczyć miasto, o którym marzyłaś.

– Brawo, Aniu! – Ruselina poklepała mnie po plecach. – Brawo!

To prawda, że kiedy kapitan Connor pokazał mi listę ewentualnych filmów, wybrałam Na przepustce ze względu na Irinę i Ruselinę. Kiedy jednak Gene Kelly, Frank Sinatra i Jules Munshin zeskoczyli ze statku i zaczęli tańczyć i śpiewać w Nowym Jorku, to właśnie ja wpatrywałam się w nich zdumionymi oczami. Nigdy nie widziałam takiego miasta, było o wiele bardziej olśniewające niż Szanghaj. Budowle wznosiły się niczym pomniki bogów: Empire State Building, Statua Wolności, Times Square. Wszyscy ruszali się żwawo, z wigorem, samochody hałasowały i trąbiły, nawet dziewczęta z biur były poubierane jak modelki. Upajałam się każdą chwilą, każdą nutą, każdą barwą.

Kiedy bohaterowie wrócili na statek, a ładne dziewczęta pomachały im na pożegnanie, miałam łzy w oczach. Przez całą drogę do namiotu śpiewałam piosenki z musicalu.

Film grano przez tydzień, pojawiałam się na wszystkich projekcjach. Wydawca „Gazety Tubabao” poprosił mnie, żebym napisała artykuł o filmie. Przygotowałam więc entuzjastyczny felieton o Nowym Jorku i przeszłam samą siebie, dołączając szkice damskich strojów z filmu.

– Świetnie sobie poradziłaś – stwierdził wydawca, gdy wręczyłam mu swoje dzieło. – Powinnaś prowadzić rubrykę o modzie.

Na myśl o modzie na Tubabao oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

Kręciło mi się w głowie od uczucia, którego nie doznawałam od bardzo długiego czasu. Był to głęboki optymizm. Nagle obudziły się we mnie rozmaite nadzieje, marzenia utracone w mozole codziennego życia. Uwierzyłam, że znowu mogę być piękna, że zakocham się w mężczyźnie przystojnym jak Gene Kelly, że przeżyję życie z werwą i w świecie pełnym nowoczesnych udogodnień.

Tydzień później otrzymałam list od Dana Richardsa z zapewnieniem, że pomoże Ruselinie i Irinie przekroczyć granicę Ameryki, kapitan Connor zaś dostał informację, że w przyszłym miesiącu na wyspę przybędą urzędnicy imigracyjni z krajów osiedlenia, by rozpatrzyć nasze wizy i zorganizować transport. Wyglądało na to, że ziszczą się marzenia nas wszystkich.

– Kiedy trafimy do Ameryki, pójdę na studia i zostanę antropologiem jak Ann Miller – oznajmiłam Ruselinie i Irinie. – A ty, Irino, powinnaś się nauczyć tańczyć jak Vera – Ellen.

– Po co chcesz studiować nudną antropologię, skoro piszesz takie świetne artykuły? – zapytała Irina. – Powinnaś zostać dziennikarką.

– A co ja pocznę, kiedy wy, karierowiczki, będziecie flirtowały z młodymi ludźmi? – spytała Ruselina, wachlując się i udając oburzenie.

Irina zarzuciła jej ręce na szyję.

– Babciu, chyba będziesz musiała nauczyć się prowadzić taksówkę, jak Betty Garrett.

Ruselina i Irina śmiały się, aż Ruselinę złapał kaszel, ja jednak mówiłam poważnie. Niezależnie od swojej pozycji towarzyskiej w poprzednim życiu, wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci wylegli na plażę, by powitać wysiadających ze statków przedstawicieli ONZ z krajów osiedlenia.

Wpatrywaliśmy się w nich z otwartymi ustami, z podziwem ludzi, którzy zbyt długo mieszkali w izolacji i zapomnieli, jak bardzo słońce opaliło im skórę. Eleganccy mężczyźni i kobiety, którzy wsiedli na barkę, mieli na sobie nieskazitelne garnitury i sukienki, podczas gdy nasze ubrania i włosy były sztywne od soli. Zaczął krążyć dowcip: „Jeśli jesteś w Nowym Jorku albo San Francisco i widzisz przechodnia z paczką pod ramieniem, nie pytaj: Co dziś rozdają?”.

Mimo pozornego rozbawienia wszyscy w sekrecie łamaliśmy sobie głowy nad tym, czy kiedykolwiek zdołamy na powrót przystosować się do normalnego życia.

Pierwszego wieczoru urzędnicy IRO poczęstowali gości prosięciem z rożna. Sprowadzono filipińskich kucharzy, ustawiono białą markizę. Kiedy przedstawiciele ONZ jedli przy stołach przykrytych płóciennym obrusem i zastawionych kryształowymi kieliszkami, my przyglądaliśmy się z drżeniem serca: nasza przyszłość spoczywała w rękach tych ludzi.

Później spotkałam Iwana na drodze do namiotu. Było ciemno, ale księżyc w pełni oświetlał jego sylwetkę na tle nieba.

– Jadę do Australii – oznajmił. – Szukałem cię, żeby ci to powiedzieć.

Niewiele wiedziałam o tym kraju, ale wyobrażałam sobie, że jest dziki i trudny. Taki młody kraj zapewne z radością powita praco – witego i pomysłowego człowieka pokroju Iwana. Bałam się jednak o niego. Ameryka była w większości oswojona, w Australii podobno roiło się od dzikich bestii: niebezpiecznych węży i pająków, krokodyli i rekinów.

– Rozumiem – powiedziałam.

– Do miasta o nazwie Melbourne – dodał. – Podobno można tam zbić majątek, jeśli się ciężko pracuje.

– Kiedy wypływasz? – Iwan nie odpowiedział, tylko stał z rękami w kieszeniach. Spuściłam wzrok. Czułam się niezręcznie. Żegnanie się z przyjaciółmi przychodziło mi z takim samym trudem jak w przeszłości. – Uda ci się wszystko, co sobie zaplanujesz, Iwan. Każdy ci to powie – stwierdziłam.

Skinął głową. Zastanawiałam się, co myśli, dlaczego tak dziwnie się zachowuje, zamiast żartować, jak zazwyczaj. Już miałam pod jakimś pretekstem wycofać się do namiotu, kiedy nagle powiedział:

– Aniu, chciałbym, żebyś pojechała ze mną!

– Co? – Cofnęłam się o krok.

– Jako moja żona. Będę dla ciebie ciężko pracował i cię uszczęśliwię.

Sytuacja wydawała się nierealna. Iwan mi się oświadczał? Co się stało z naszą przyjaźnią?

– Iwan… – wymamrotałam, ale nie miałam pojęcia, od czego zacząć ani na czym skończyć. Zależało mi na nim, ale go nie kochałam. Nie chodziło o jego bliznę, jednak z całą pewnością wiedziałam, że nigdy nie poczuję do niego nic poza przyjaźnią. Nienawidziłam Dymitra, ale także go kochałam.

– Nie mogę, Iwanie…

Przysunął się bliżej. Czułam żar bijący od jego ciała. Byłam wysoka, ale on górował nade mną jakieś trzydzieści centymetrów, i miał dwa razy szersze ramiona.

– Aniu, kto się tobą potem zajmie? Po wyjeździe z wyspy?

– Nie szukam opiekuna – powiedziałam.

Iwan przez chwilę milczał, a następnie powiedział:

– Wiem, czego się boisz. Ja jednak nigdy cię nie zdradzę. Nigdy cię nie opuszczę.

Poczułam mrowienie skóry na karku. Pod tymi słowami coś się kryło: czyżby wiedział o Dymitrze?

Usiłując zamaskować strach, nagle wpadłam w złość.

– Nie wyjdę za ciebie, Iwanie. Jeśli jednak masz coś jeszcze do dodania, to proszę, mów. Zawahał się, potarł kark i zerknął na niebo. – Mów – powtórzyłam.

– Nigdy o tym nie rozmawiasz. Szanuję cię za to… ale wiem, co się stało z twoim mężem. Konsulat amerykański musiał podać IRO powód, dla którego wysłał samotną siedemnastolatkę na Tubabao.

Plamy zaczęły tańczyć mi przed oczami, w gardle urosła gula. Próbowałam przełknąć ślinę, ale nie mogłam, dławiłam się.

– Komu powiedziałeś? – spytałam. Mój głos drżał. Nadal chciałam mówić poirytowanym tonem, ale nie wypadło to przekonująco.

– Ludzie z Szanghaju znają Moskwę – Szanghaj, Aniu. Pojawiałaś się w kronice towarzyskiej. Ci z innych miast pewnie o niczym nie wiedzą. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, ale ja cofnęłam się w ciemność.

– Dlaczego nikt się ze mną nie skonfrontował? – zapytałam. – Skoro jestem taką kłamczuchą?

– Nie jesteś kłamczuchą, Aniu. Po prostu się boisz. Tym świadomym sytuacji zbyt na tobie zależy, aby zmuszać cię do rozmowy o rzeczach, o których wolałabyś zapomnieć.

Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Wolałabym, żeby Iwan mi się nie oświadczał. Chciałam nadal udawać byłą guwernantkę i nie myśleć o Moskwie – Szanghaju. Chętnie zachowałabym wspomnienie o Iwanie jako dobrym człowieku, który siedział ze mną na półce skalnej tamtej nocy, gdy poznałam prawdę o Pomerancewach.

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 104 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название