Samotnost w sieci
Samotnost w sieci читать книгу онлайн
[email protected]?? w Sieci – powie?? tak wsp??czesna, ?e bardziej nie mo?na: z Internetem, elektronicznymi biletami lotniczymi, dekodowaniem genomu i SMS-ami. A przy tym tak tradycyjna jak klasyczna historia mi?osna. Powie?? o mi?o?ci w Internecie. Tej ostatecznej, tej, o kt?rej si? marzy, takiej, «aby si? pop?aka? i aby dech zapar?o».
Wi?niewski analitycznie i urzekaj?co relacjonuje t? mi?o??, wprowadzaj?c na przemian nastr?j niemal uroczystej czu?o?ci, aby kilka linijek dalej zadziwi? odwa?nym erotyzmem. [email protected]??... to tak?e ho?d sk?adany m?dro?ci i wiedzy. Splecione kunsztownie z w?tkiem mi?osnym fascynuj?ce historie o moleku?ach emocji, o tym, kto tak naprawd? odkry? DNA, i o tym, co po ?mierci sta?o si? z m?zgiem Einsteina. Przeczytawszy [email protected]??... wie si?, ?e wirtualno?? Internetu to tylko umowa i ?e e-mail – tak naprawd? – nie musi si? r??ni? od listu przys?anego przez pos?a?ca.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Obudziła go sprzątaczka, która sądząc, że pokój jest pusty, weszła, aby posprzątać, gdy on ciągle jeszcze spał. Nie wiedział, o której jest pociąg do Warszawy, ale gdy zobaczył, że jest za pięć jedenasta, poczuł, że nie ma wiele czasu.
Nie zwracał uwagi na to, że sprzątaczka ciągle jeszcze tam stoi. Wyskoczył nagi z łóżka, krzyknął: «O kurwa mać!» i zaczął się w szaleńczym pośpiechu ubierać. Ponieważ sprzątaczka była z Chorwacji, doskonale zrozumiała «o kurwa mać» i gdy on wrzucał do kosmetyczki wszystko jak leci z pulpitu w łazience, ona pakowała do jego walizki wszystko, co leżało na stoliku nocnym i przy telewizorze. Po paru minutach wybiegł z pokoju. W pierwszym odruchu podbiegł do recepcji, ale tamtego recepcjonisty na szczęście nie było. Gdy się zorientował, że blondynka z recepcji nie ma pojęcia, o co chodzi, nawet nie zapłacił. Mają numer jego karty kredytowej. Poza tym w pociągu może wejść do Internetu i zapłacić. Karta American Express, którą miał od firmy, pozwalała na to.
Przed hotelem stał rząd taksówek. Taksówkarz dostosował się do sytuacji: w dziesięć minut byli na dworcu. Nie kupił biletu. Przebiegł na peron i wsiadł do wagonu, który stał na wprost wyjścia z tunelu. Udało się. Pociąg ruszył. Otworzył drzwi pierwszego z brzegu przedziału.
Siedziała pod oknem. Z książką na kolanach. Miała usta jak te odciśnięte na wizytówce w barze. Włosy spięte z tyłu. Wysokie czoło. Była śliczna.
Zajął jedyne wolne miejsce. Nie miał oczywiście rezerwacji. Nieważne. Rozwiąże ten problem, gdy przyjdzie konduktor. Z kartki naklejonej na drzwiach przedziału wynikało, że to miejsce i tak było zarezerwowane dopiero od Frankfurtu nad Odrą.
Wyciągnął gazety. Kiosk w hotelu sprzedawał także polskie czasopisma! Obok francuskich, amerykańskich, angielskich i włoskich. «Wyborcza» dostępna codziennie jak «Paris Soir» w hotelowym kiosku w centrum Berlina jest tysiąc razy ważniejsza niż te wszystkie deklaracje o «gotowości Polski do wejścia do Europy».
W pewnym momencie nie mógł się powstrzymać. Podniósł głowę znad gazety i zaczai się jej przyglądać. Oprócz szminki na wargach nie miała żadnego makijażu. Czytała, co rusz dotykając palcami ucha. Jej dłonie były fascynujące. Gdy odwracała strony książki, wydawało się, że muska je tylko długimi palcami.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. Tym razem nie zawstydził się. Odpowiedział uśmiechem.
Nie miał ochoty więcej czytać. Podłączył telefon do komputera i uruchomił program poczty elektronicznej. Powoli przebrnął przez całą procedurę identyfikacji. Modem w telefonie komórkowym jest chyba najwolniejszym modemem, jaki istnieje. Często zastanawiał się, dlaczego. Sprawdzi to, gdy tylko wróci do Monachium.
W jego skrzynce pocztowej w komputerze instytutu w Monachium był tylko jeden e-mail. W adresie była nazwa domeny jakiegoś banku w Anglii.
Znowu jakaś reklamówka – pomyślał.
Chciał ją od razu usunąć, ale jego uwagę zwróciła pierwsza część adresu: [email protected] W jego wspomnieniach to imię brzmiało jak muzyka. Postanowił przeczytać.
Camberley, Surrey, Anglia, 29 kwietnia
Ty jesteś J.L., prawda???!!!
Tak wynika z Twojej strony internetowej. Spędziłam na niej całe dzisiejsze przedpołudnie w swoim biurze w banku. Zamiast wejść na stronę giełdy londyńskiej i pracować, za co mi tu nawet nieźle płacą, czytałam słowo po słowie na Twojej stronie. Potem wzięłam taksówkę i pojechałam do księgarni w centrum Camberley, aby kupić słownik polsko-angielski. Wzięłam największy, jaki mieli. Chciałam zrozumieć również te fragmenty, które opublikowałeś na tej stronie po polsku. Nie zrozumiałam wszystkiego, ale zrozumiałam klimat. Taki klimat umiał robić tylko L.J., więc to pewnie jednak Ty.
Po pracy poszłam do mojego ulubionego baru «Club 54» w pobliżu dworca i się upiłam. Jestem na głodówce od 4 dni, dwa razy do roku bowiem «oczyszczam się», głodując przez tydzień. Wiesz, że gdy przetrwasz pierwsze 3 dni absolutnej głodówki, to wpadasz w stan swoistego transu? Twój organizm nie musi nic trawić. Dopiero wówczas zauważasz, z czego okrada cię proces trawienia. Masz nagle tak dużo energii. Żyjesz jak na rauszu. Jesteś kreatywny, podniecony, masz niesamowicie wzmocnione i wyostrzone wszystkie zmysły. Twoja percepcja jest jak sucha gąbka, gotowa wsysać wszystko, co się tylko znajdzie w jej pobliżu. Pisze się wtedy ponoć piękne wiersze, wymyśla się niesłychanie rewolucyjne naukowe teorie, rzeźbi lub maluje prowokacyjnie i awangardowo, a także kupuje z wyjątkowym powodzeniem na giełdzie. To ostatnie mogę z pewnością potwierdzić. Poza tym Bach na «głodzie» jest... no, jaki jest... Jest tak, jak gdyby grat go sam Mozart.
Taki stan osiąga się jednak dopiero wtedy, gdy przebrnie się «w cierpieniu» przez pierwsze 2 lub 3 dni. Te 2 lub 3 dni to nieustanna walka z głodem. Ja budzę się nawet z głodu w nocy. Ale przebrnęłam przez to wszystko i zaczynałam czuć dzisiaj rano rausz «nietrawienia». l na tym rauszu natrafiłam na Twoją stronę internetową. Nie mogło być lepszego momentu.
I wszystko inne stało się mało ważne.
W zasadzie to tak naprawdę nie przerwałam głodówki. W tym barze przecież nic nie jadłam. Tylko piłam. Głównie za wspomnienia. Nie pij nigdy – nawet jeśli to jest bloody mary tak dobra, jak serwują w «Clubie 54», i masz najpiękniejsze wspomnienia – w czwartym dniu głodówki. Zjedz coś przed tym.
Potem wróciłam do domu i napisałam ten e-mail. Jest jak kartka z pamiętnika wygłodniałej (3 dni bez jedzenia), pijanej (2 bloody mary i 4 guinnessy) kobiety po przejściach (12 lat biografii).
Dlatego proszę, potraktuj go z całą powagą.
P(rzed) Scriptum: «Wyspa» w tym tekście – gdybyś zapomniał – to moja Wyspa Wight. Maleńka plamka na mapie między Francją a Anglią na kanale La Manche. Tam, gdzie się urodziłam.
Drogi J.L,
Wiesz, że pisałam ten list minimum 1000 razy?
Pisałam go w myślach, pisałam go na piasku na plaży, pisałam go na najlepszym papierze, jaki można było kupić w Zjednoczonym Królestwie, pisałam go sobie długopisem na udzie. Pisałam go na obwolutach płyt z muzyką Szopena.
Pisałam go tyle razy...
Nigdy go nie wysłałam. Przez ostatnich 12 lat – bo to było prawie dokładnie 12 lat temu – nie wysłałam co najmniej tysiąca listów do NIEGO.
Bo to wcale nie jest list do Ciebie. To jest list do L. Jota. Bo ja odwróciłam mu inicjały, połączyłam je i nazywałam go Eljot.
Ty jesteś wprawdzie J.L., ale go znasz. Znasz go pewnie tak, jak nikt inny go nie zna. Obiecaj mi, że opowiesz mu, co napisałam. Opowiesz?
Bo Eljot miał być jak antrakt między pierwszym a drugim aktem opery. Ja wtedy piję najlepszego szampana, jakiego mają w barze. Jeśli mnie na to nie stać, to zostaję w domu i słucham płyt. On miał być jak ten szampan. Tylko na przerwę. Miał uderzyć do głowy. Miał smakować i miał wywołać ten rausz na następny akt. Aby muzyka była jeszcze piękniejsza.
Eljot był taki. Jak najlepszy i najdroższy w barze szampan. Oszołomił mnie. Potem miała być jeszcze druga przerwa. A potem koncert miał się skończyć, l szampan też. Ale tak nie było. Po raz pierwszy w życiu z całej opery najlepiej zapamiętałam przerwę między pierwszym i drugim aktem. Ta przerwa tak naprawdę nigdy się nie skończyła. Zdałam sobie z tego sprawę dzisiaj rano w tym klubie. Głównie dzięki zmysłom wyostrzonym czwartym dniem głodówki i czwartej szklance guinnessa.
Spędziłam z nim 88 dni i 16 godzin mojego życia. Żaden mężczyzna nie miał tak mało czasu i nie dał mi tak wiele. Jeden był ze mną przez 6 miesięcy, a nie umiał mi dać tego, co miałam z Eljotem już po 6 godzinach. Byłam z tym facetem, bo uważałam, że tych jego «6 godzin» dopiero nadejdzie. Czekałam. Ale one nigdy nie przyszły. Któregoś dnia w czasie bezsensownej sprzeczki zaczął wrzeszczeć: