Pod mocnym anio?em

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pod mocnym anio?em, Pilch Jerzy-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pod mocnym anio?em
Название: Pod mocnym anio?em
Автор: Pilch Jerzy
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 447
Читать онлайн

Pod mocnym anio?em читать книгу онлайн

Pod mocnym anio?em - читать бесплатно онлайн , автор Pilch Jerzy

"Pod mocnym anio?em" Jerzego Pilcha: opowie?? o piciu, zakochaniu i otrze?wieniu pisarza-alkoholika Jurusia. Totalnie autobiograficzna, czemu Pilch oczywi?cie ze wszystkich si? zaprzecza, ale czy ma jakie? wyj?cie?

Pocz?tek tej ksi??ki jest inny ni? jej koniec i wi?cej w tym ?yciowych przypadk?w ni? sprawstwa kierowniczego. Kiedy Pilch zacz?? pisa?, mia?o to by? opus magnum, a mo?e nawet ultimum, bo powiedzia? nawet kiedy?, ?e napisze i umrze. Mia?a to by? wreszcie "ca?a prawda o chlaniu" – oczywi?cie ca?a prawda w granicach Pilchowskiego bajeru. Taka weso?o-smutna opowie?? o wiecznych powrotach Jurusia na oddzia? deliryk?w doktora Granady i o jego tamtejszych kompanach, o jego beznadziejnych romansach i o literaturze – czyli o tym wszystkim, do czego Pilch nas od lat przyzwyczai? i za co tak go ca?a Polska kocha…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

25. Wieczne przebudzenie.

I mój nałóg schodził ze mnie, tak jak z węża schodzi skóra węża, na ścianę padały ostatnie cienie dotykalnych widm, ona była przy mnie, trzymała mnie za rękę, czułem w sobie wiosenny przybór sił. Jeszcze pół roku temu szykowałem się na inne zakończenie, w cichości serca byłem pewien, że spiszę do końca ciemny protokół mojego nałogu, postawię kropkę na wilgotnym papierze i za pomocą niewielkich, już bardzo niewielkich dawek gorzkiej żołądkowej samego siebie na tamten świat wyprawię. Wyliczyłem, że do mety brakuje mi góra pięć butelek, dwa i pół litra do ostatniego tchu, tego byłem absolutnie pewien. Poza wszystkim, poza ścisłym, nie szacunkowym wyliczeniem była jeszcze dodatkowa szansa i nadzieja: nie było wykluczone, było całkiem możliwe, że ducha wyzionę już po trzeciej flaszce. (W takim wypadku pozostałe dwie bym zapisał pogrzebnikom moim, uczestnikom stypy po mnie).

Ale teraz (teraz, czyli kiedy? teraz! teraz, kiedy w czarnej bluzce i zielonych spodniach biegniesz w moim kierunku), teraz nie było cichości serca, teraz serce moje wrzało jak największe wodospady świata.

Tyle razy chciałem opisać historię człowieka podnoszącego się z upadku, tyle razy, niezliczoną ilość razy, że gdy wreszcie niepojętym zbiegiem okoliczności sam podnosiłem się z upadku, gdy sam byłem podnoszony z upadku, gdy czyjaś widzialna albo niewidzialna dłoń wyjmowała mnie z przepastnego dołka, nie umiałem za własnym podnoszeniem się nadążyć. Nie jestem w stanie opisać własnego wyzwolenia jako serii przekonujących wydarzeń, nie potrafię dać ewolucyjnej historii własnego zmartwychwstania – daję jedynie te epifaniczne wersy, ale też zmartwychwstanie moje było niczym epifania, było niczym haiku, było niczym jeden nieomylny jak błyskawica wers.

Dziesięcioleciami chlałem niczym bydlę nieczyste, przez dziesięciolecia byłem pijany jak bydlę nieczyste i w ciągu kilku godzin bez zasługi wytrzeźwiałem. Bez zasługi? Nie, radykalnie odrzucam wszelką kokieterię. Moją zasługą była moja rozpacz, moją zasługą były moje modlitwy i moją zasługą jest moja miłość.

Jeszcze pół roku, a może jeszcze tydzień temu pływałem głęboko pod lodem w zamarzniętym stawie, woda gęstniała od śnieżnego igliwia, nad moją stygnącą głową ściśle do siebie przylegały kry. Nie było odrobiny światła. Byłem zamarzającym na kość kościotrupem i byłem rozczarowany stereotypową fabułą własnej agonii, wszystko szło tak, jak tysiąc razy o tym czytałem: przymknąłem zamarzające powieki i zaczęło mi się przypominać całe moje zmarnowane życie, dobry traf chciał jednak, że na początek przypomniała mi się piłka nożna i przypomniały mi się wszystkie bramki strzelone w dzieciństwie, i ujrzałem żółtą węgierską futbolówkę, jak wpada po moim uderzeniu do bramki na stadionie Startu w Wiśle, i do wszystkich bramek prowizorycznie wytyczonych na krakowskich Błoniach, i przypomniała mi się bramka strzelona głową na łące pod schroniskiem na Markowych Szczawinach, i przypomniały mi się bramki strzelone w sali gimnastycznej na Powązkach. Przypomniały mi się wszystkie moje piłkarskie sny, koszmary, majaczenia i już we śnie przedśmiertnym uginałem bezwiednie prawą nogę, tak jakbym chciał ostatni raz skierować widmową piłkę do widmowej bramki, i pięta moja dotknęła zamarzniętej bocznej linii ostatniego kręgu, odbiłem się, tak jest, jakkolwiek to brzmi, a brzmi to kiepsko: odbiłem się. Powtarzam jednak – byłem rozczarowany fabułą agonii, a fabuła ocalenia nie okazywała się lepsza, też była niewyszukana jak powieść dla kucharek.

Dotknąłem stopą bocznej linii, odbiłem się i wpierw wolno, a potem coraz prędzej wstępowałem w górę i po niedługiej chwili: wiedziałem. Wiedziałem, że przebiję najciemniejsze warstwy, że o własnych siłach przejdę przez zamarznięte kry. i przepłynąłem, i przeszedłem, i jestem. i jestem pośród wielkich, sierpniowych pól, i ty jesteś ze mną.

Pod wieczór na werandzie z rozległym widokiem będziemy pić herbatę. Nasze dusze nigdy stąd nie odejdą i nigdy tu nie usną.

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название