Michnikowszczyzna Zapis Choroby
Michnikowszczyzna Zapis Choroby читать книгу онлайн
Rafa? A. Ziemkiewicz po Viagrze ma?, Frajerach i Polactwie proponuje polskiemu czytelnikowi kolejn? dawk? kontrowersyjnej publicystyki w swojej najnowszej ksi??ce pt. Michnikowszczyzna, zapis choroby, gdzie wnikliwie analizuje dzia?alno?? Adama Michnika i bezpardonowo rozprawia si? z wizerunkiem redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" jako g??wnego ideologa postkomunizmu. Nie oszcz?dza r?wnie? ludzi z nim zwi?zanych.
Ziemkiewicz odpowiada na pytania:
– jaki rzeczywisty wp?yw mia? Adam Michnik na kszta?towanie "nowej" Polski po 1989 roku?
– w jaki spos?b wykorzystywa? potencja? "Gazety Wyborczej", jednego z najpoczytniejszych dziennik?w, do kreacji sposobu my?lenia jej odbiorc?w?
– dlaczego tylu ludzi z jego otoczenia bezwzgl?dnie uleg?o jego wp?ywowi i bezkrytycznie przyjmowa?o jego s?owa, uznaj?c je za prawdziwe i niepodwa?alne?
Michnikowszczyzna – to nie tylko zesp?? g?oszonych przez Michnika tez i postulowanych przez niego zachowa?. To grono ludzi, wsp??tworz?cych jego propagandow? lini? w "Wyborczej" i w innych, poddaj?cych si? jej wp?ywowi mediach. To przede wszystkim liczne grono adresat?w tej propagandy, zwi?zanych z Michnikiem emocjonalnie w stopniu nie mniejszym, ni? wykpiwane na salonach moherowe babcie przepojone podziwem dla ksi?dza Rydzyka. To rzesza polskich inteligent?w i jeszcze liczniejsza – p??inteligent?w, kt?rzy ulegli granicz?cemu z amokiem uwielbieniu dla redaktora naczelnego "Wyborczej" jako wyroczni etycznej, politycznej i intelektualnej”.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ale taka aberracyjna postawa to oczywisty skutek tego, iż wpływ Michnika na polską inteligencję był tak wielki i tak długotrwały. Każdy psycholog potwierdzi zapewne, że ludzie zawsze bronią się przed zaburzeniem utrwalonego poglądu na świat. Tym bardziej się bronią, w im większym, okazuje się, tkwili błędzie. Robią się agresywni wobec tego, kto usiłuje im otworzyć oczy, brną w zaprzeczenia, nie zważając na zdrowy rozsądek, usiłują jakoś unieważnić przeczące przyzwyczajeniu fakty, zaprzeczyć im. W języku psychologii nazywa się to wyparciem. Objawy w sumie podręcznikowe, proszę przyjrzeć się, jak reagowano w Niemczech i na całym świecie na przyznanie się Guntera Grassa do służby w SS. Możliwe, że na przykładach osieroconych wyznawców Maleszki i Czajkowskiego jakiś psycholog zrobi doktorat, klasyfikując nową jednostkę chorobową, dajmy na to – „wstrząs polustracyjny”.
Gdyby jednak archiwa ujawnione zostały od razu, na samym początku lat dziewięćdziesiątych? Gdyby, jak w Niemczech, fałszywe autorytety posypały się niczym gruszki z otrząsanego drzewa już wraz z pierwszą falą przemian?
Dlatego ja postawię hipotezę inną, niż znana z pism radykalnej prawicy teza, że Michnik chciał przed innymi wejść do archiwów, żeby sprawdzić teczki przyjaciół, a nawet, zdaniem niektórych, swoją własną. Zresztą nie muszą one być ze sobą sprzeczne. Sądźcie Państwo sami, czy w świetle tego, co wiemy, moja hipoteza jest uzasadniona, czy nie. Otóż sądzę, że wizyta w archiwach MSW uświadomiła Michnikowi – nawet jeśli wcześniej się tego nie spodziewał – jak wiele osób, na które liczył, po ewentualnym ujawnieniu tych archiwów zostanie skompromitowanych, będzie musiało zamilknąć i zniknąć z życia publicznego. Mógł się też spodziewać, że jeśli upadnie i zhańbi się tyle autorytetów moralnych z kręgów jego salonu, to i pozostali, nawet jeśli nic konkretnego nie zostanie im zarzucone, stracą swój wpływ na społeczeństwo.
Komu to posłuży? – nie mógł sobie nie zadać Michnik tego pytania. Jeśli nie Czajkowski, Szczypiorski (mówię dla przykładu; nie wiem, czy już wtedy poznał prawdę o tych akurat konfidentach, czy poczytał sobie akta innych, o których my jeszcze nie wiemy), to kto będzie mówił ludziom, co jest dobre a co złe, dokąd zmierzać i o co walczyć? Jeśli nie Maleszka, to kto będzie uczyć dziennikarską młódź myślenia o polityce?
I nie mógł sobie nie odpowiedzieć: jaskiniowi antykomuniści. Ludzie, którzy chcą podpalić Polskę. Którzy, świadomie czy nie, wyzwolą tu żywioły potworne, przywrócą widma pogromów, gett ławkowych, spirale zemsty… No, czytaliśmy przecież wspólnie charakterystyczne fragmenty Michnikowej publicystyki, i jeszcze parę ich tu przeczytamy.
Sądzę, że wtedy Michnik podjął decyzję: nie wolno do tego dopuścić. Prawda nas nie wyzwoli, prawda obali autorytety i otworzy drogę najciemniejszym żywiołom, prawda nas zniszczy, więc – trzeba brnąć w kłamstwo.
Tytułem Adama Michnika do sprawowania tego szczególnego rządu dusz, jaki powierzyła mu nad sobą polska inteligencja czasów III Rzeczpospolitej, jest w oczach jego wyznawców przede wszystkim jego heroiczna przeszłość. Stąd i sposobem, w jaki swoją władzę nad umysłami sprawował, była moralistyka. Michnik niewiele miejsca poświęcił w swych wypowiedziach kalkulacjom i rachubom tego rodzaju, jakie wypełniają – weźmy jako przykłady – takie choćby „Myśli nowoczesnego Polaka” Dmowskiego czy „Pisma” Piłsudskiego. Albo, co Michnikowi na pewno bliższe, polityczne artykuły Jerzego Giedroycia. Prawie zupełnie nie ma u niego tego kombinowania – co możliwe, co wskazane, co wynika z geopolityki, a co z ekonomii. W porównaniu z wyżej wymienionymi – a nawet i bez takich porównań – teksty Michnika są dojmująco płytkie. Ich głównym tematem jest nieustanne rozdzielanie pochwał i nagan. To szlachetne, a to podłe. To przeraża, a to jest budujące. Tu groza, tu nadzieja. To czarne, tamto białe. Cała para idzie w przymiotniki. W jak najostrzejsze, jak najbardziej kategoryczne sformułowanie aktów kanonizacji i potępienia. I nie powstaje z tego żaden spójny etyczny system; jest to moralistyka doraźna, gazetowa, w której przyszeregowanie do strony dobra albo zła zależy od wymogów bieżącej polityki, takich, jakimi je Michnik w danej chwili widział. Jedyną konsekwencją, jaką daje się w jego pismach zauważyć, jest tendencja do uporczywego trzymania się raz wyrażonej opinii. Wbrew wszystkiemu, a najbardziej wbrew faktom. Dlatego w szesnaście lat po Okrągłym Stole, po badaniach licznych historyków, po ujawnieniu dokumentów, Michnik upiera się, że Jaruzelski ocalił Polskę przed sowiecką interwencją, że stan wojenny przebiegł przy minimalnej liczbie ofiar, że jedyną alternatywą dla kapitulanctwa rządu Mazowieckiego była krwawa wojna domowa, i tak dalej.
Rzecz charakterystyczna, że Michnik nie dyskutuje z przeciwnikami. Czasem stoczy jakąś łagodną polemikę z kimś, kto się z nim w prawie całej rozciągłości zgadza – ot, z Jackiem Kuroniem albo Leszkiem Kołakowskim. Do innych zwrócić się może tylko w nieznoszącym sprzeciwu, wyrokującym bezdyskusyjnie pamflecie. W spory na równych prawach nie wchodzi i nie dopuszcza do publicznej konfrontacji z kimś, kto by reprezentował inny obóz. Prorocy nie dyskutują, prorocy przemawiają z wyżyn i rozstrzygają – w ich wyroki można tylko wierzyć albo iść precz.
Funkcjonując w tej sposób, Michnik wychował sobie nie tylko rzeszę wyznawców, ale także rzeszę zdecydowanych przeciwników. Problemem tych drugich, jak mi się wydaje, jest to, że nie wyzwolili się ze sposobu polemiki – jeśli można to nazwać polemiką – narzuconego przez Michnika. Odwracają tylko znaki wartości. Jeśli w oczach wyznawcy Michnik jest prawodawcą, bo jest uosobieniem dobra – to w oczach wroga Michnik jest deprawatorem, bo jest uosobieniem zła. Dla wyznawcy – bohater podziemia, wieloletni więzień polityczny, ofiara szykan i represji, który umiał stanąć ponad podziałami, przekroczyć w imię racji moralnych uprzedzenia i wznieść się ponad doznane krzywdy. Dla wroga – zakłamany komunista, syn komunisty i komunistki, brat stalinowskiego zbrodniarza, wychowanek „czerwonego harcerstwa” i po prostu oszust, który udawał opozycjonistę, a całe życie mieszkał w zastrzeżonej dla ludzi reżimu warszawskiej enklawie luksusu.
Nie ma szansy na spór, są za to rozpalone do białości emocje i wściekłe obelgi, miotane w tę i we w tę.
Widzę to nieco inaczej. Winą Adama Michnika, choć zapewne i jego tragedią, jest to, że moralistyka była dla niego tylko wyborem taktycznym. Staram się tu Państwu udowodnić, że wszystkie zasadnicze punkty jego nauczania, głoszonego po roku 1989 i stanowiącego podstawę redakcyjnej praktyki gazety, która na dziesięciolecie określiła myślenie dominującej części polskiej inteligencji, nie były skutkiem żadnych odruchów moralnych, postawienia „czucia i wiary” ponad szkiełko i oko mędrka, jakiegoś fanatyzmu prawdy czy słuszności. Były logicznym skutkiem racjonalnej analizy politycznej.
Racjonalnej – to nie znaczy trafnej. Wręcz przeciwnie, jako polityk Michnik był jedną wielką pomyłką. Rozeznał sytuację początków ustrojowej transformacji tak nietrafnie, że gorzej nie było można. Dostrzegł szanse i zagrożenia akurat nie tam, gdzie należało, wyciągnął z tego wnioski mające się nijak do rzeczywistości, ulegając na dodatek traumom, fobiom i sentymentom swoim i swojego środowiska. Nawet nie zauważył przy tym, że jest manipulowany przez tych, których uznał za nowych przyjaciół, i że swą moralistyką osłania ich tęgo cuchnące geszefty. Nie piszę tego, żeby się nad nim pastwić, po szesnastu latach to zbyt łatwe – stwierdzam po prostu fakt.
Michnik nie dlatego bronił komunistów przed odebraniem im majątków i rozliczeniami, nie dlatego ich wzmacniał, nie dlatego blokował lustrację i niszczył zwolenników dekomunizacji, że tak mu podszeptywał instynkt moralny. Przede wszystkim robił tak dlatego, że tak mu podpowiadały jego rachuby -że to potrzebne, aby władzę zdobyli i utrzymali ci, którzy będą ją sprawować najlepiej i poprowadzą Polskę we właściwym kierunku.
Ale zdając sobie sprawę, że jego najskuteczniejszą bronią jest pozycja najbardziej znanego opozycjonisty peerelu, jego martyrologia, jego zupełnie fantastyczny „pijar” męczennika i autorytetu, uprawiał politykę właśnie za pomocą sprowadzonych do roli narzędzi etyki i moralistyki.
Nieszczęście polegało na tym, że cele, które w ten sposób promował, były głęboko niemoralne. Moralizowanie wydaje się rzeczą prostą: „tak – tak, nie – nie”, jak to ujmuje Dobra Księga. Ale moralistyka Michnika i jego gazety to ciąg nieustających łamańców, wolt i wewnętrznych sprzeczności, gołosłownych deklaracji, pociągających za sobą treści zupełnie z nimi sprzeczne, pokrętnych wywodów, w demagogiczny sposób mających dowieść tez z gruntu absurdalnych, i nieustannego stosowania podwójnej miary wobec tego, co arbitralnie uznane za słuszne, i tego, co uznane za niesłuszne. Prawdziwa moralistyka wpływa na odbiorcę tak, że pod jej wpływem człowiek inteligentny, poznawszy podstawowe założenia, sam bez trudu wydedukuje, co powinien sądzić o takich czy innych przypadkach konkretnych. Wyznawca michnikowszczyzny musi natomiast nieustannie oglądać się na swoje autorytety, żeby wiedzieć, co powinien myśleć, kto tu słuszny, a kto niesłuszny. Zamiast prostych i jasnych wskazań otrzymuje maskujące sprzeczności gładkie zdanka, magiczne formułki, w stylu „nie wyrzekliśmy się marzeń, ale wyrzekliśmy się złudzeń” czy cytowanego już „dla zbrodniarza nie może być bezkarności, ale może być wielkoduszność”.
Michnik postanowił więc argumentami moralnymi bronić rzeczy głęboko niemoralnych. Broniąc, z politycznej kalkulacji, kłamstwa, niesprawiedliwości, zła – starał się udowodnić, że są one właśnie prawdą, sprawiedliwością i dobrem. To właśnie stanowi o fenomenie. W dziejach społeczeństw pełno było chybionych politycznych rachub, błędnych analiz, nadętych wielkości i obłudników strojących się w szaty autorytetów. Nie brakło też przykładów masowej demoralizacji i zaniku elementarnej zdolności odróżniania dobra od zła. Ale takiego czegoś, jak niemoralna moralistyka Michnika, na taką skalę, z takim społecznym rezonansem – nie było. Nie było sytuacji, aby tak liczna grupa, jaką jest pokaźny odłam polskiej inteligencji ostatnich dziesięciu lat, tak ochoczo brnął w kłamstwa pod hasłem dążenia do prawdy i godził się na powszechną krzywdę ofiar i nagradzanie oprawców pod hasłem sprawiedliwości!