Powt?rka z morderstwa
Powt?rka z morderstwa читать книгу онлайн
Powt?rka z morderstwa to krymina? czy mo?e raczej krymina?ek, je?li we?miemy pod uwag?, ?e jest troch? niepowa?ny (o ile morderstwo mo?e by? niepowa?ne!). Autorka twierdzi, ?e wszystko zacz??o si? od momentu, kiedy zobaczy?a swojego telewizyjnego koleg?, taszcz?cego na prze?aj przez studio wielkie pud?o z reflektorami, i zacz??a si? zastanawia?, co by by?o, gdyby kolega zamiast ?wiate? znalaz? w pudle nieboszczyka… W efekcie powsta? zabawny krymina?, kt?rego akcja toczy si? w ?rodowisku telewizyjnym i gdzie spotykaj? si? postaci z wszystkich dotychczas wydanych ksi??ek Moniki Szwai. Oczywi?cie rzecz jest ca?kowit? i absolutn? fikcj?, wymy?lone telewizyjne morderstwo pozwoli?o jednak autorce na opisanie pewnych zjawisk, kt?re nie tylko w telewizji wyst?powa? mog? i czasem, niestety, wyst?puj?. Jak to dobrze, ?e niezadowoleni pracownicy nie ?api? od razu za ci??kie przedmioty, aby rzuca? nimi w siebie nawzajem… Monika Szwaja? jedna z najpoczytniejszych polskich autorek. Mieszka w Szczecinie. Szcz??liwy przypadek sprawi?, ?e nie dosta?a si? na prawo i rozpocz??a prac? w telewizji, kt?ra sta?a si? mi?o?ci? jej ?ycia. Uko?czy?a polonistyk? na uniwersytecie w Poznaniu. W stanie wojennym uczy?a polskiego i historii w Podg?rzynie w Karkonoszach, potem przez sze?? lat by?a nauczycielk? w szczeci?skich szko?ach. W 1989 roku, jak wielu wyrzuconych wcze?niej dziennikarzy, powr?ci?a do pracy w telewizji. Kocha muzyk?: klasyczn?, symfoniczn?, folk irlandzki oraz szanty. Kocha g?ry w ka?dej postaci. Kocha ludzi (z wyj?tkiem wrednych i g?upich). Kocha psy (bez wyj?tku).
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Och, przepraszam – jęknęła Ilonka i nawet nie musiała specjalnie imitować zmieszania. Z dużym impetem runęła podnosić swoje dessous, w porę przypomniała sobie o kontuzji i padła jak długa u stóp komisarza.
Teraz się pozna na oszustwie i wywali mnie na pysk – przemknęło jej przez myśl.
Nie poznał się. Zły sam na siebie, że zachował się, jakby nigdy w życiu nie widział damskiej bielizny, złapał oba jej fragmenty, zmienił zdanie, rzucił je z powrotem na podłogę, złapał Ilonkę, pomógł jej się pozbierać, ponownie schwycił koronkowy komplecik i położył go ostrożnie na piecyku.
– Tu szybko wyschnie – zakomunikował obojętnym tonem. – Musi pani patrzeć, żeby się nie spaliło.
Ilonka rozważała teraz możliwość nagłego i absolutnie bezradnego rozpłakania się, ale postanowiła nie przeginać.
– Bardzo dziękuję – powiedziała prawie normalnym głosem. – To naprawdę bardzo uprzejmie z pana strony… zważywszy, jak bardzo pan mnie nie lubi…
Komisarz rzeczywiście jej nie lubił, więc nie wiedział, dlaczego właściwie zrobiło mu się głupio. Postanowił się jednak nie tłumaczyć… tłumaczenie mogłoby tylko pogorszyć sytuację.
– Dam pani jakiejś herbaty, aspirynę, poczuje się pani lepiej. Jak noga?
Ilonka pokręciła kończyną i skrzywiła się.
– Chyba lepiej – postarała się, żeby to zabrzmiało nieco kłamliwie. – Nie musi pan już nic robić, naprawdę. Gdyby tylko mógł pan wyjąć Gizma… on nie zrobi szkody i nie nabrudzi, jest dobrze wychowany…
Nie była zupełnie pewna tego, co mówi, ale żal jej było mopsa upchniętego w torbie.
Komisarz odpiął klamry i zachwycony gremlin wyleciał na podłogę wyłożoną specjalnym rodzajem korka. Natychmiast przypadł do lewej nogi swojego nowego idola i przy tej nodze pozostał, chwilowo rzeczywiście nie robiąc nic złego.
Podczas gdy gospodarz zajmował się przyrządzaniem herbaty (przepięknie pachnącej, Ilonka nie znała tego gatunku), jego poszkodowany gość rozglądał się po otoczeniu.
Komisarz Ogiński nie był pierwszym audiofilem, jakiego Ilonka spotkała w życiu, jeden z zaprzyjaźnionych dźwiękowców miał tę samą pasję, zatem z łatwością rozpoznała sprzęt i mniej więcej zorientowała się w jego jakości.
– Ohohoho – zauważyła, wcale nie udając podziwu. – Krella pan ma… i te głośniki… mojego kumpla nie było na nie stać, ale on ma żonę i dzieci. Pan nie ma?
– Jak widać. Proszę, dwie aspiryny. I herbata, dopóki gorąca…
– No, no, już piję. McIntosh to jest? Mój kolega się wahał, ale ostatecznie kupił sobie Marantza…
– Marantz też dobra firma. Zna się pani na tym?
– Ja nie, ale jeden nasz dźwiękowiec z Koszalina się zna. Audiofil, tak samo jak pan. Jak robiliśmy w Koszalinie reportaż, byłam u niego i on mi pokazywał swoje cudeńka. Mógłby pan coś zapuścić? Skoro i tak mam czekać, aż mi kiecka wyschnie…
Komisarz ostatecznie połknął haczyk. Sięgnął na regał z płytami, uśmiechnął się sam do siebie i wydobył komplet „Pierścienia Nibelunga”, odnalazł „Zygfryda” i włożył do odtwarzacza.
– Ciekaw jestem, czy pani to zna?
Włączył urządzenie i muzyka zalała pokój. Ilonka jakby zastrzygła uszami. Po chwili pokiwała głową.
– Wagner, co? Ja nie jestem w te klocki najlepsza, ale Wagner mi się podoba. I rozpoznaję kilka uwertur. Dostałam kiedyś taką płytę w prezencie. To jest „Zygfryd”, prawda? Bardzo zwycięskie imię. Mój samochód tak się nazywa na jego cześć. Naprawdę, nie szklę panu, panie komisarzu.
Mam na imię Tomasz – powiedział, zapominając o konieczności utrzymania dystansu i o tym, że rozmawia z osobą potencjalnie podejrzaną. Zanim zdążył sam siebie usłyszeć i rozzłościć się z tego powodu, Ilonka pojaśniała i pospieszyła z odpowiedzią.
– A ja jestem Ilonka! Jak to miło, nareszcie zaczął pan się zachowywać jak normalny człowiek! To znaczy zacząłeś się zachowywać, tak?
Komisarz bardzo chętnie by się wycofał, ale nie wiedział, jak to zrobić.
– No cóż…
Ilonka siedziała już mocno w siodle i właśnie zarzucała lasso.
– Kurczę, a dlaczego niby nie mielibyśmy sobie mówić po imieniu? Ostatecznie u siebie w domu chyba nie jesteś gliną tylko normalnym człowiekiem?
Komisarz wolałby w zasadzie pozostać gliną, ale sam widział, że jest na straconej pozycji. Lasso Ilonki wylądowało na jego karku i właśnie zaczynało się zaciskać.
– W sytuacjach służbowych możemy wrócić na „pan – pani”. Rewelacyjnie brzmią te twoje urządzenia. Ja mam w zasadzie całkiem niezły sprzęt, ale w porównaniu z tym… niebo a ziemia. A widzę, że masz też fajne nagrania… są tacy maniacy, co to im w ogóle na muzyce nie zależy, tylko na samym dźwięku. Bo wiesz, ja jestem dalekowidzem i widzę, co masz na tamtej półeczce…
Tym go rozśmieszyła. Do półki miała naprawdę daleko. Postanowił ją sprawdzić.
– To powiedz, co stoi na górze trzecie od prawej? Ilonka zmarszczyła brwi.
– Kantaty Bacha. A potem stoi jakiś Herreweghe, ale nie wiem co, bo jednak za małe literki. Nie, bez przesady, widzę te komplety, nie pojedyncze egzemplarze. To znaczy podpisy na kompletach. Beethovena symfonie wszystkie, Karajan. Beethoven, symfonie, Gardiner. Po co ci dwa komplety? Odróżniasz wykonania? O matko. Glen Gould gra Bacha. „Ring”. „Tannhauser”. „Śpiewacy norymberscy”. Lubisz Wagnera, co? Barbara Hendricks. Sonaty Beethovena, Emil Gilels. Co to za jeden?
– Bardzo dobry pianista radziecki z poprzedniego wieku. Z takim nazwiskiem pewnie jakiś przyjezdny radziecki albo z którejś republiki. Nadbałtyckiej…
– Nie chciałbyś czasem wyjechać na wakacje? I żeby ci ktoś popilnował mieszkania?
Trafiła w dziesiątkę, choć nie mogła tego wiedzieć. Komisarz od lat nie wyjeżdżał nigdzie, ponieważ bał się zostawić bez opieki swój bezcenny sprzęt. Z drugiej strony nie ciągnęło go w żadne miejsce, w którym nie byłoby jego bezcennego sprzętu. Nie wytrzymał i zwierzył się Ilonce z tego dylematu.
Pół godziny później mieli już omówioną sporą część życiorysów obojga. Ilonka zwierzyła mu się ze swojego hopla na tle motoryzacyjnym. Oboje doszli do wspólnego wniosku, że najgłupszą pasją, jaką człowiek może mieć (o ile da się to zjawisko w ogóle nazwać pasją) jest zamiłowanie do wędkowania.
Oczywiście przez całe pół godziny gdzieś w podświadomości komisarza czaiło się przekonanie, że źle robi, wchodząc w taką zażyłość z potencjalną podejrzaną, Ilonka zaś gwałtownie kombinowała, w jaki sposób skierować rozmowę na telewizyjne morderstwo i ewentualny udział w nim Żoża. Nie mogąc wymyślić sensownego podstępu, zdecydowała się walnąć prosto z mostu.
– Tomasz, słuchaj, a wiecie już, kto załatwił naszą szefową?
Komisarz byłby zakrztusił się herbatą Lapsang Souchong (w przeciwieństwie do gatunku Darjeeling zmieszanego w proporcji trzy do jednego z Earl Greyem, którą podał na początku spotkania, nie smakowała Ilonce z powodu dymnego aromatu). Spojrzenie, jakie rzucił dziewczynie, pełne było wyrzutu.
– Myślałem, że nie będziemy rozmawiać o tej sprawie. Wydawało mi się, że rozumiesz niektóre rzeczy. Jesteś moim gościem…
– Więc nie wypada ci kazać mi się zamknąć – dopowiedziała. – Masz mnie za podejrzaną czy tylko za idiotkę?
Tylko za idiotkę – pomyślał natychmiast komisarz, ale się z tym niepotrzebnie nie wyrwał. Wszak mamusia wyhodowała go na dżentelmena.
– Rozumiem. Zresztą nie możesz mnie podejrzewać, bo mam przecież alibi, montowałam wtedy program, świadków też mam i co tylko chcesz. A co do tej drugiej sprawy, to może będziesz zaskoczony, ale idiotką też nie jestem. Może na początku naszej znajomości coś nam nie bardzo wychodziło, ale uwierz. Zaryzykuj.
– A jak już zaryzykuję, to co?
– To dokonajmy wymiany wiedzy.
– A co wiesz?
– A jak ci powiem, to ty mi też powiesz? ‘ – Nie.
– To ja też ci nic nie powiem.
– A co wiesz?
– Kurczę, chyba nie umiem prowadzić negocjacji… – Nie umiesz. Ale porozmawiajmy inaczej. Zakładam, że w istocie chcesz nam pomóc. Potrzebna mi jest wiedza na temat, dlaczego niejaki Jerzy Buczek tak lubił waszą szefową. Bo mało kto ją lubił, prawda?
– Prawda. Żożo też jej nie lubił, tylko z innych powodów niż reszta.
Komisarz spojrzał na Ilonkę pytająco. Pokiwała głową.
– Wiem, że to wyglądało zupełnie inaczej. Bo Żożo przyjechał za swoją panią z Rzeszowa w celach romansowych. Ale to nie były tylko cele romansowe. Najprawdopodobniej mieli też wspólne interesy. Ona zrobiła go szefem marketingu i wcale nie jest wykluczone, że ciągnęli z tego pieniądze. Koleżanka jedna nam opowiadała, jak to robili w Rzeszowie. Oczywiście nikt nic nie mówił oficjalnie, to wszystko były korytarzowe wieści. Ale sam wiesz, że na ogół nie ma dymu bez ognia. No i u nas korytarz też o tym mówił. Gdybyście uznali, że to ważne, moglibyście to przecież sprawdzić.
– A na czym to polegało waszym zdaniem?
Na pobieraniu lewych pieniędzy w zamian za patronaty medialne. Takie niby grzecznościowe sumy, ale składające się na zupełnie przyzwoity dodatek do pensji. Albo ustalanie sponsoringów. Firma sponsoruje jakiś program, a najlepiej cykl, a z tego, co nam dają, trochę idzie na prywatne konto pani dyrektor względnie Żoża, a trochę na konto kogoś z tamtej firmy. Firma, oczywiście, dostaje reklamę. Czasami zwyczajną krypciochę. Generalnie interes się kręci. Może mieli jeszcze inne pomysły, ale ja się naprawdę nie znam na finansach. Może partie polityczne też płaciły, żeby częściej je pokazywać i w lepszym świetle…
– No, w tym chyba musieliby brać udział jeszcze inni dziennikarze…
– Zdarzało się, że pani dyrektor wyraźnie mówiła nam, kogo pokazywać, a kogo nie. I czyje imprezki. A czyje niekoniecznie. I zapewniam cię, nie można było się sprzeciwić, chyba że ktoś chciał natychmiast wylecieć z pracy. Jeden taki Eduś odmówił pokazywania ulubionych polityków szefowej i przestał robić program, który był dla niego jedynym źródłem utrzymania. Musiał przejść do gazety.
– Czekaj, Ilonko, przecież gdyby Buczek miał z szefową taką spółkę, to wcale by jej nie chciał zabijać, a wręcz przeciwnie, chroniłby jak źrenicę oka. Nie, chwila. Wspominał, że ma zostać szefem redakcji informacji. Myślałem, że to dla niego awans…