Cena
Cena читать книгу онлайн
Autor pragnie rozprawi? si? z tzw. 'wyborem mniejszego z?a', a wi?c z problemem etycznym, dyskutowanym od stuleci przez wszelkich m?drc?w i demagog?w, i ze zjawiskiem psychospo?ecznym, realizowanym od stuleci przez jednostki i ka?d? w?adz?, tak autokratyczn?, jak demokratyczn?. Ca?a akcja rozgrywa si? w trakcie d?ugiej i dramatycznej wieczerzy, w jednym pomieszczeniu, kt?re staje si? klatk? bez wyj?cia dla biesiadnik?w. Cokolwiek nie zrobi? zostan? ska?eni grzechem. W tej powie?ci dominuj? kwestie uniwersalne, ale nie brak r?wnie? analizy ?ci?le polskich problem?w.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A przez kogo mamy ten pasztet?! – wściekł się Sedlak. – Przez tych leśnych bohaterów, wyzwolicieli Polski, których reprezentują tu panowie Mertel i Kortoń!
– A nie wie pan czasem, towarzyszu, kto tu reprezentuje tych leśnych zbirów, co tylko rabują po wsiach, nazywając złodziejstwo, bandyckie złodziejstwo, rekwizycjami? – zapytał gniewnie Mertel. – Dla ułatwienia dodam, że przedstawiają się jako ludowa partyzantka wyzwoleńcza, chociaż wyzwalają jedynie chłopów z ich dobytku, a od walki przeciw Szwabom stronią jak diabeł od wody święconej!
– Niech pan przestanie się czepiać! – pisnął poczmistrz. – Ja nie mam z tym nic wspólnego!
– Pewnie, że nie ma pan ze święconą wodą nic wspólnego. Tym bardziej więc jest dziwne, że przemawia pan słowami Ewangelisty.
– Jakiego znowu Ewangelisty?!
– Świętego Mateusza. On też radził nie walczyć o nic, przeciw żadnemu złu, bo po co ludziom taki pasztet? Pisał: „Nie sprzeciwiajcie się złu, nie stawiajcie złu oporu" Siedzieć na dupie, nie strzelać, nie wojować, nie bronić się, tylko pokornie akceptować każde zło, a wówczas nie będzie kłopotliwych pasztetów. Czy tak?
– Nie mówię, że… – chciał bronić się poczmistrz.
– Mówi pan, mówi, towarzyszu, wszyscy słyszeli! – zagłuszył go bezceremonialnie Kortoń. Opór jest pasztetem, który rodzi wielki ból i wielki kłopot! Jak Sowieci uderzyli nas w plecy 17 września, najeżdżając Polskę od wschodu, gdy Niemcy wdzierali się już od zachodu – słychać było wzdłuż Bugu wrzask, żeby się nie bronić, bo Ruscy to wyzwoliciele. Wyzwalali takich jak pan! Lecz przecież tutaj, w Rudniku, pan mieszka nie pod ukochanym Kacapem, tylko pod butem szwabskim! Tymczasem znowu pan agituje za bezczynnością…
– Nie on jeden – przypomniał Mertel, patrząc oskarżycielsko na Malewicza.
– Fakt! – przytaknął Kortoń. – To jest nasza polska hańba, że tylu Polaków daje dupy jak wełniane owce! Broń Boże się stawiać! Należy siedzieć cicho i żadnym oporem nie drażnić ciemięzców!
– Należy prawidłowo tłumaczyć teksty biblijne! – zgromił Mertla i Kortonia filozof.
– Co?
– Pstro! Popisujecie się znajomością Ewangelii pełnej translatorskich błędów. Grecki tekst Ewangelii świętego Mateusza od wieków błędnie tłumaczono. Po grecku zdanie cytowane przez pana Mertla brzmi: „Nie rewanżujcie się złu", w znaczeniu: nie rewanżujcie się taką samą metodą, jakiej użył złoczyńca.
– Czyli na bomby i pociski trzeba odpowiadać pigułami ze śniegu? – spytał Mertel.
– Myślę, że apostoł chciał, by nikczemnością nie zwalczać nikczemności – wtrącił ksiądz Hawryłko,
– A do czego chce nas zmusić Muller? -przypomniał Brus. – Właśnie do tego, do zwalczenia nikczemności nikczemnością.
– Nie nas, nie nas! – sprzeciwił się redaktor Kłos. – Muller rozmawiaj z panem hrabią Tarłowskim…
– A pan hrabia przyjął jego warunki… -uśmiechnął się krzywo Sedlak.
– Nie, panie naczelniku! Żadnych warunków nie przyjąłem… Odpowiedź mam mu dać rano, a jaka to będzie odpowiedź – zadecydują wszyscy.
– 1, pańskim zdaniem, jeśli zadecydujemy wszyscy, to wszystko będzie w porządku, zwycięży sprawiedliwość?
Hrabia, ukłuty tym pytaniem, zgłupiał, ale wyręczył go Krzyżanowski:
– Panowie, pojęcia takie jak sprawiedliwość…
– Są względne, o to panu chodzi, mecenasie? – zaatakował Brus.
– No, do pewnego stopnia…
– Myli się pan, względne są kryteria piękna, ale nie kryteria sprawiedliwości! Estetyka jest sferą względną, lecz nie etyka!
– To pan się myli, panie magistrze. Sprawiedliwość…
Znowu nie dano Krzyżanowskiemu rozwinąć myśli. Tym razem uderzył Stańczak:
– Przepraszam, panie mecenasie, ale czy będzie pan nam truł o sprawiedliwości mniejszej, czy też wyłącznie o sprawiedliwości większej?… Muszę przyznać, że nie jestem pewien jak sprawiedliwość dzieli się na te dwa podgatunki, to znaczy -w jakich proporcjach? Zresztą, szczerze mówiąc wątpię, by dzieliła się w jakichkolwiek proporcjach; mam tu raczej zaufanie do Bonapartego, który rzekł: „Sprawiedliwość jest niepodzielna, nie może być półsprawiedliwości". Mimo to pytam pana o podział, gdyż widząc jak podzielił pan zło na większe i mniejsze – skłonny byłbym przypuszczać, że i sprawiedliwość ulega według pańskiej doktryny prawniczej rozdwojeniu. Konfuzja Krzyżanowskiego sięgnęła zenitu. Wybąkał niepewnym głosem:
– Cóż… z punktu widzenia prawa… Czy pyta pan dlatego, że…
– Pytam przez zwyczajną ciekawość, panie Krzyżanowski. A dokładniej – przez jej drugi rodzaj.
– Drugi rodzaj?…
– Owszem, drugi. Ten, który do pieklą nie prowadzi pytającego. Więc jak – która sprawiedliwość jest sprawiedliwością większą, a która mniejszą?
– Panie profesorze, sprawiedliwość… pełna sprawiedliwość może istnieć tylko wtedy… to znaczy powinna istnieć wówczas, gdy u podstaw…,
Dukanie Krzyżanowskiego zakłócił Malewicz:
– Albo nie powinna istnieć!
– Jak to? – zdziwił się Brus.
– Mówię, że może sprawiedliwość nie powinna istnieć. W każdym razie powszechna sprawiedliwość.
– Dlaczego, panie radco? – zapytał Hanusz.
– To tylko teoria, doktorze. – Pańska teoria?
– Nie, nie moja. Powtórzyłem wam kwintesencję pewnego prawniczego wykładu.
– Czyjego wykładu? zainteresował się Krzyżanowski.
– Seminaryjnego. Widzi pan, mecenasie, ja również studiowałem prawo, na Uniwerku Lwowskim, przez cztery lata. Jeden z profesorów zrobił nam wykład o tym, że powszechna pełna sprawiedliwość byłaby szkodliwa, bo odebrałaby ludziom nie tylko marzenia o niej, lecz przede wszystkim poczucie jej sensu. Musi zatem istnieć niesprawiedliwość, by ludzie cenili sprawiedliwość. To tak, jak ze szczęściem: gdyby kompletnie zanikło nieszczęście – nikt nie doceniałby szczęścia. Bardzo to upraszczani, ale wykładowcy chodziło właśnie o degenerujący aspekt raju. Powszechną równość i powszechną sprawiedliwość pyrgnął na śmietnik. Notabene ustawową równość ganił bardziej jeszcze surowo niż totalną sprawiedliwość.
Krzyżanowski odzyskał wigor słuchając Malewicza:
– A co ja wam perswadowałem, panowie? Równość to idiotyzm, społeczeństwo nie składa się z ziaren ryżu! Człowiek zasłużony i potrzebny społeczeństwu ma chyba większą wartość niż bandyta? Dziękuję panu, panie kolego, że pan wsparł ów słuszny pogląd przypomnieniem wykładu profesora, który nauczał prawa…
– Tak – wtrącił Malewicz – ale on przyszedł na ten wykład pijany, i za ten wykład zwolniono go z etatu.
Osłupienie trwało chwilę. Zbiorowy śmiech (cichy – taki „pod nosem"} trwał kilkanaście sekund, a nie śmiali się tylko hrabia, mecenas, jubiler i ksiądz. Realność przywrócił policjant:
– No to… no to w końcu jak będzie, proszę panów?… Bo ja już naprawdę nie wiem…
– Czego pan nie wie, panie przodowniku? – spytał Bartnicki.
– Nie wiem kto ma rację, komu uwierzyć, kurde mol! Od tego waszego gadania można dostać kręćka, proszę panów! Mnie już łeb od tego wszystkiego boli!
Ksiądz pochylił się ku niemu i doradził konfesjonalnym szeptem:
– Niech pan tylko zrobi jedną łatwą rzecz, panie przodowniku. Niech pan zapyta swojego sumienia. I niech pan sam sobie odpowie, czy chce pan wydawać Mullerowi ludzi na śmierć. .:
– Właściwie to nie… – westchnął Godlewski. – Ale jak sobie pomyślę, psiakrew, że pan profesor Stasinka czeka tam na rozwałkę, a taki „Precel" mógłby iść za niego… Niby nie chciałbym, ale też chciałbym, proszę księdza… No nie wiem!
Doktor Hanusz wyraził swą aprobatę kiwając głową i mówiąc:
– Nie tylko pan jest w ten sposób rozdwojony, panie przodowniku. Ja również, podobnie jak pan, jestem teraz „homo duplex"…
Godlewski zerwał się na równe nogi i siny z gniewu ryknął:
– Ja nie jestem żaden dupleks, proszę pana! Nie pozwolę się obrażać, do cholery!
Profesor Stańczak eksplodował homeryckim śmiechem, gdy lekko speszony medyk tłumaczył gliniarzowi:
– Ależ ja wcale pana nie obrażam, przodowniku. „Homo duplex" to pojęcie łacińskie, które mówi, że człowiek jest istotą dwoistą. Pascal trafnie ujął tę dwoistość człowieka, gdy pisał o bezradności racjonalnych metod wobec najważniejszych w życiu zagadnień. Pisał, że człowiek jest podzielony i sam sobie przeciwny, bo porządek serca nie chce się godzić z porządkiem rozumu – serce ma swoje racje, których nie zna rozum. I człowiek jest bezradny – bezradny wobec swojej dwoistości.
Akompaniamentem dla tych słów były krople deszczu coraz silniej uderzające o szyby. Nim Hanusz skończył – ulewa siekła już pałac huraganową wodą, a z bliska i daleka rozbrzmiewał huk piorunów. Zuchwały wiatr dublował wściekłość chmurnego nieba. Policjant usiadł ze spuszczonym wzrokiem. Miał dość tego gremium, lecz nie mógł stąd czmychnąć. Krzyżanowski wykorzystał milczenie (spowodowane bardziej erupcją i eskalacją burzy, niż słowami lekarza), nawiązując do wątku Hanuszowego:
– Doktor Hanusz pięknie to wyłożył: „porządek serca nie godzi się z porządkiem rozumu"… Otóż ja, panowie, uważam, że w naszym przypadku racje serca i racje rozumu są zgodne ze sobą, bo tak serce, jak i rozum, podpowiadają co winniśmy zrobić. Jest to domena patriotycznego obowiązku, o którym mówili tu panowie Mertel i Kortoń, i zarazem…
Rozległo się arcypotężne uderzenie pioruna, gdzieś bardzo blisko pałacu. Wszyscy odwrócili
głowy ku oknom. Szyby smagała ulewa ciężka jak potop z oberwanej chmury.
– Pewnie Pan Bóg gniewa się na kogoś… -wyszeptał jubiler.
Zawtórowało mu szaleństwo wichru. Wtem ułamana gałąź grzmotnęła framugę, gwałtownie otwierając okno. Doniczki spadły z parapetu, roztrzaskując się, a firanki falowały pod sufitem niby urwane żagle, które wzdyma huragan. Godlewski pierwszy (a za nim prawie cała reszta) rzucił się na ratunek. Padały okrzyki bojowe: „ – Cholera jasna!", „ – Psiakrew! ", „ – Żeby to szlag!", tudzież inne tego rodzaju. Przymknięto okno. Kamerdyner Łukasz zebrał skorupy, kwiaty oraz ziemię kwiatową, a służąca wytarła ścierką mokre klepki pawimentu. Wracano do stołu komentując zdarzenie („ – Ale się rozpadało!" etc.) i wycierając chusteczkami twarze. Gdy już wszyscy usiedli, a niektórzy również wypili, Tarłowski zapytał: