Romans na recept?
Romans na recept? читать книгу онлайн
G??wna bohaterka, Eulalia, jest reporterk? telewizyjn?, kocha g?ry i robienie film?w o nich. Ma prac?, dom, samoch?d, dwoje dzieci, nawet przyjaci??. W?a?ciwie to Eulalia ma wszystko poza sta?ym m??czyzn?. A ?e mimo wyra?nego post?pu w umniejszaniu m??czyzny dzisiejsza kobieta wyzwolona nie zawsze radzi sobie bez onego i czasem nawet brakuje jej przyjemno?ci z nim zwi?zanych, pani reporter zaczyna bystrzej spogl?da? na otaczaj?cych j? pan?w. Okazuje si?, ?e nie jest z nimi tak ?le… ten i ?w mo?e by si? nawet do czego? nadawa?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
W zasadzie nie musiała wychodzić tak wcześnie, bo nagranie lektora (z tym niesłychanie wypieszczonym przez nią komentarzem) zaplanowane miała dopiero na trzecią po południu. Nie była jednak w humorze do wysłuchiwania tyrad własnej matki. Poza tym, choć nękały ją wyrzuty sumienia, nie mogła znieść widoku Marysi, od świtu ucharakteryzowanej na Pippi i odgrywającej w różnych punktach mieszkania sceny z książki.
Przedpołudnie okazało się nad wyraz owocne, ponieważ najzupełniej przypadkowo zetknęła się nos w nos z dyrektorem programowym, który właśnie gorączkowo poszukiwał kogoś, komu mógłby z pełnym zaufaniem powierzyć realizację dziesięcioodcinkowego cyklu programów edukacyjnych dotyczących polskiego wybrzeża Bałtyku. Dałby je do zrobienia Wice Sokołowskiej, która siedziała w temacie, ale Wika poszła na urlop macierzyński, z którego nie wróci wcześniej niż za pól roku. Do współpracy trzeba przyjąć Rocha Solskiego, specjalistę od ochrony wybrzeża z Urzędu Morskiego, stałego kooperanta Wiki, człowieka nadzwyczajnej urody i dużej inteligencji, Roch bowiem dysponuje potrzebną wiedzą. Zresztą dyrektor właśnie Rocha zaprosił, będzie o dwunastej, niech Eulalia z nim porozmawia! Roch da materiały do scenariusza, zresztą może nawet ten scenariusz osobiście napisać, ale realizacji musi się podjąć fachowiec od telewizji, a nie od wybrzeża.
Eulalia podjęła się realizacji bez najmniejszego wstrętu, a nawet z przyjemnością. Co do Rocha, proszę bardzo, lubi go, może z nim pracować. Chętnie się spotka. Ależ tak, można sprawę uważać za załatwioną. A swoją drogą, skąd taki pośpiech? Przecież było wiadomo, że Wika urodzi.
Okazało się, że pieniądze na cykl pochodzą z jakiegoś funduszu ochrony środowiska, ten fundusz miał je dać, potem się wycofał, przepraszając, a teraz znowu daje, więc trzeba je natychmiast brać i wykorzystywać!
Lekko rozśmieszona, ale w sumie zadowolona Eulalia przejęła od dyrektora stos papierów dotyczących cyklu i poszła do kiosku po kawę, żeby godnie przyjąć Rocha.
Zjawił się punktualnie o dwunastej, przy czym, poinformowany przez sekretarkę, kto jest realizatorem, przyszedł prosto do redakcji, omijając gabinet dyrektora programowego. Bardzo szybko ustalili, że materiały on chętnie da, na zdjęcia pojedzie i poprowadzi program, ale całą resztą musi zająć się ona. Scenariusz, nadzór nad zdjęciami, montaż, komentarz i tak dalej. Jego i tak pewnie niedługo wywalą z pracy w Urzędzie Morskim za miganie się, bo już od kilku miesięcy sam ciągnie cykl, który robił wspólnie z Wiką.
– Ale tam, rozumiesz, moja droga, wszystko mamy już opanowane, bo teraz będzie chyba sześćdziesiąty odcinek, właściwie to już się samo kula. Zresztą Wika nas konsultuje telefonicznie, czasem wpada na zdjęcia. A tu trzeba wszystko rozpracować od nowa. Nie dam rady.
– Nie szkodzi. Poradzimy sobie. Pilotowy odcinek musi być w połowie września, trzeba będzie przysiąść fałdów. Ja teraz kończę film o górach, moje zwierzaki mają przerwę wakacyjną…
– Jakie zwierzaki? – zaciekawił się Roch. – Twoje zwierzaki w lecie nie wymagają karmienia?
– Robię cykl o zwierzakach. Masz może psa albo kota, albo kameleona, albo patyczaki, albo dowolną gadzinę?
– Mam psa. Bardzo nierasowy, ale bardzo przystojny.
– Chcesz, to go pokażemy w programie. Z twoim dzieckiem na przykład.
– Moje dziecko ma dziewięć lat…
– Bardzo dobrze. Mogłoby przyprowadzić chorego pieska do pana doktora. To młody pies?
– Młody i walnięty.
– Świetnie. Zrobimy odcinek o wychowywaniu młodego psa. Wiesz, żeby nie uciekał, nie gryzł kogo popadnie, nie jadł byle czego po śmietnikach.
– Moje dziecko nie będzie chciało. Jest nieśmiałe. Ale żona, kto wie? Ona mi zazdrości kariery telewizyjnej. Popatrz, wszyscy mi zazdroszczą kariery telewizyjnej. Mój szef mnie nienawidzi. Ale już niedługo. Szefa mi będą zmieniać na dniach. Mój pańcio postanowił zrobić wielki come back do żeglugi i niebawem obejmuje jakiś statek. Przypomniało mu się, że ma cztery paski na rękawie.
– A kto przychodzi na jego miejsce?
– Nie znam człowieka. Mam tylko nadzieję, że jest do rzeczy. A propos, nie słyszałaś przypadkiem o jakimś mieszkaniu do kupienia? Ten mój nowy kandydat na szefa rozesłał wici, zamierza się sprowadzić do Szczecina na dobre i szuka lokum.
– A dużo ma forsy?
– Nie mam pojęcia. Masz coś konkretnego na myśli?
– Połówkę bliźniaka w Podjuchach na wysokiej górce. Moi sąsiedzi się wyprowadzili parę miesięcy temu i o ile wiem, ich pośrednik do tej pory nie znalazł kupca. Mogłabym ci dać do nich telefon i sam się dowiedz. Będziesz miał chody u nowego szefa. – Eulalia zaśmiała się odrobinę złośliwie. – Tylko wiesz – dodała po chwili – ja bym nie chciała, żeby moim sąsiadem został jakiś palant. Mówisz, że go nie znasz? A jeżeli to właśnie jest palant? Może ma okropną rodzinę i szóstkę nieznośnych bachorów? Może ty się najpierw dowiedz, co to za jeden, a ja ci potem dam te namiary…
– Daj namiary, póki pamiętamy – powiedział rozsądnie Roch – a ja popytam ludzi, na pewno ktoś go zna u nas, jeżeli dowiem się, że to palant, w ogóle słowa o domu nie pisnę. Ale jeżeli przyzwoity gość, co przecież jest teoretycznie możliwe, to dlaczego mu nie pomóc? Ładna ta twoja górka?
– Rewelacyjna. Widok na Szczecin, Regalicę, Dąbskie i pół świata dookoła. Naprawdę, to nie jest widok dla byle kogo.
– Będę miał to na uwadze.
Eulalia dała Rochowi telefon Berybojków i umówiła się z nim wstępnie na spotkanie w sprawie scenariusza. Odszedł, budząc po drodze głębokie westchnienia spotkanych na korytarzu i w windzie osób płci przeciwnej. Ona zaś siadła do komputera, żeby wydrukować egzemplarz swojego doprowadzonego do ostatecznej doskonałości komentarza – dla lektora, z większą czcionką, żeby mu było wygodnie czytać.
Komentarz okazał się dobrze napisany, ładnie się wpasowywał w kolejne sekwencje. Następnego dnia po południu Darek miał przynieść muzykę.
Dla Eulalii było to w sumie na rękę, ponieważ miała znowu doskonałą wymówkę dla rodziny: rano spotkanie z Rochem, intensywna praca przy wymyślaniu nowego cyklu, potem wgranie muzyki… i film o Karkonoszach będzie naprawdę gotowy!
Poprawiania muzyki nie brała pod uwagę. Pracowała już z Darkiem kilka razy i była głęboko przeświadczona, że gdyby potrafiła komponować, robiłaby to podobnie. Tym razem Darek był jeszcze bardziej przerażony niż zazwyczaj, kiedy dostawał od niej jakieś zlecenia (zazwyczaj bardzo niewielkie, ale zawsze podchodził do nich z pełnym szacunkiem).
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, czego ty ode mnie chcesz – powtarzał dwa miesiące temu, po raz setny czytając scenariusz, na podstawie którego miał myśleć wstępnie o muzyce. – Boże, tyle muzyki, Lala, czy ty jesteś pewna, że dobrze wybrałaś?
– Jestem pewna – warczała, trochę zeźlona, a trochę rozśmieszona jego twórczymi cierpieniami. – Przestrzeni chcę od ciebie, przestrzeni! To jest film o górach! Tam są przestrzenie! Telewizor jest mały, a ja chcę, żeby się czuło duże przestrzenie!
– Przestrzenie, Boże mój… – jęczał Darek rozpaczliwie. – Jak ja ci zrobię przestrzenie… Czekaj, wiem, rogi tu damy… Będą przestrzenie!
– Śnieżka tu się pojawia co kawałek, może byś wymyślił jakiś taki powtarzający się motyw Śnieżki? Latem inna, zimą inna, ale zawsze ona…
– Dobrze, wymyślę ci coś… Lala, a jak nie dam rady?
– A co ty za głupoty gadasz? Ty nie dasz rady?
Bardzo była ciekawa ostatecznego wyniku Darkowej pracy. Kilka dni temu dostał od nich wglądówkę całego, zmontowanego już filmu, a dziś miał przynieść na kompakcie gotową do wgrania muzykę. Zasiedli wraz z Mateuszem do maszyn, przygotowali kasetę do nagrania i czekali.
Kwadrans po trzeciej wpadł do montażowni Darek. Blady, z błędnym wzrokiem.
– Przepraszam za spóźnienie, nie mogłem odpalić samochodu, przyjechałem taksówką. Macie.
Położył przed Mateuszem płytę, po czym zabrał mu ją sprzed nosa.
– Gdzie kompakt? Ach, widzę. Posłuchamy?
– Zapuszczaj – powiedział Mateusz.
Rozległy się dźwięki harfy.
– Nie, nie, daj obrazki, Mateusz; tak to nie ma efektu! – Eulalii udzieliła się trema Darka, który stał teraz za ich plecami, a oczy miał jak talerzyki deserowe. – Darek, siadaj, bo trudno wytrzymać, jak tam sterczysz. Grajmy od razu, najwyżej będziemy poprawiać.
– Słusznie – Mateusz zatrzymał płytę, po czym ustawił taśmę na pierwszej ramce i wystartował muzykę, od razu nagrywając ją na odpowiedniej ścieżce.
Harfa zagrała ponownie. Na ekranie snuły się mgły poprzedzające świt w Kotlinie Jeleniogórskiej. Eulalia poczuła dreszcze. Dopiero teraz jej film nabierał życia. Wstrzymała oddech. Soczysty granat na ekranie zmieniał się w ciemny błękit, pojawiły się pierwsze różowe blaski na horyzoncie. Melodia harfy stawała się coraz bardziej intensywna, po czym przygasała, jakby zasnuta tą mgłą, która wciąż jeszcze utrzymywała się u stóp Śnieżki. Obraz połączony z dźwiękiem był teraz jednym niespokojnym oczekiwaniem na słońce. Eulalia zapomniała już, jaką wściekłość wywołał w niej brak złotej kuli wyłaniającej się zza horyzontu. „Po co komu kula?”. Tajemnicze mgły rozwiewały się, w szybie obserwatorium odbił się czerwonawy poblask. Pozornie chłodna harfa prowadziła przez szczyt Śnieżki, obok kaplicy i obserwatorium, ku skałom. Wreszcie na krawędzi skały rozbłysnął słynny Markowy pic, ogromne, oślepiające słońce – i wtedy niespodziewanie zabrzmiała tryumfalną fanfarą cała orkiestra symfoniczna.
Eulalia i Mateusz wybuchnęli radosnym śmiechem, nie odrywając oczu od ekranu. Kiedy odwrócili się w stronę Darka, Eulalii łzy płynęły po policzkach. Darek siedział blady i zdezorientowany.
– Śmiejecie się ze mnie – wyszeptał.
Mateusz zatrzymał maszyny.
– Nie z ciebie, stary, nie z ciebie. Zrobiłeś to genialnie.
– To czemu się śmiejecie?
– Ze szczęścia, Dareczku – powiedziała Eulalia. – Ja w każdym razie. Chyba sam widzisz, jak to wygląda. Grajmy dalej. Ale ty jesteś symfonik, człowieku! Nie miałam pojęcia! Spodziewałam się ładnej muzyki, ale nie takiej eksplozji! Mateusz, dawaj dalej, bo nie wytrzymam!
Ciąg dalszy nie rozczarował ich. Efekt przestrzeni Darek uzyskał rzeczywiście, stosując rogi i dodając im echo. Motyw Śnieżki był wyrazisty i rozpoznawalny, chociaż występował w wielu wariantach. Muzyka do sekwencji z cmentarzykiem w Łomniczce przyprawiła Eulalię o dreszcze.
