-->

Powt?rka z morderstwa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Powt?rka z morderstwa, Szwaja Monika-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Powt?rka z morderstwa
Название: Powt?rka z morderstwa
Автор: Szwaja Monika
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 273
Читать онлайн

Powt?rka z morderstwa читать книгу онлайн

Powt?rka z morderstwa - читать бесплатно онлайн , автор Szwaja Monika

Powt?rka z morderstwa to krymina? czy mo?e raczej krymina?ek, je?li we?miemy pod uwag?, ?e jest troch? niepowa?ny (o ile morderstwo mo?e by? niepowa?ne!). Autorka twierdzi, ?e wszystko zacz??o si? od momentu, kiedy zobaczy?a swojego telewizyjnego koleg?, taszcz?cego na prze?aj przez studio wielkie pud?o z reflektorami, i zacz??a si? zastanawia?, co by by?o, gdyby kolega zamiast ?wiate? znalaz? w pudle nieboszczyka… W efekcie powsta? zabawny krymina?, kt?rego akcja toczy si? w ?rodowisku telewizyjnym i gdzie spotykaj? si? postaci z wszystkich dotychczas wydanych ksi??ek Moniki Szwai. Oczywi?cie rzecz jest ca?kowit? i absolutn? fikcj?, wymy?lone telewizyjne morderstwo pozwoli?o jednak autorce na opisanie pewnych zjawisk, kt?re nie tylko w telewizji wyst?powa? mog? i czasem, niestety, wyst?puj?. Jak to dobrze, ?e niezadowoleni pracownicy nie ?api? od razu za ci??kie przedmioty, aby rzuca? nimi w siebie nawzajem… Monika Szwaja? jedna z najpoczytniejszych polskich autorek. Mieszka w Szczecinie. Szcz??liwy przypadek sprawi?, ?e nie dosta?a si? na prawo i rozpocz??a prac? w telewizji, kt?ra sta?a si? mi?o?ci? jej ?ycia. Uko?czy?a polonistyk? na uniwersytecie w Poznaniu. W stanie wojennym uczy?a polskiego i historii w Podg?rzynie w Karkonoszach, potem przez sze?? lat by?a nauczycielk? w szczeci?skich szko?ach. W 1989 roku, jak wielu wyrzuconych wcze?niej dziennikarzy, powr?ci?a do pracy w telewizji. Kocha muzyk?: klasyczn?, symfoniczn?, folk irlandzki oraz szanty. Kocha g?ry w ka?dej postaci. Kocha ludzi (z wyj?tkiem wrednych i g?upich). Kocha psy (bez wyj?tku).

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 55 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Dokładnie dwie godziny i czterdzieści minut później, zapłakana i zapuchnięta (zdążyła już zrobić skrupulatną powtórkę ze wszystkich swoich niepowodzeń życiowych, prawdziwych i urojonych) zatelefonowała do Wiktorii.

– Cześć – powiedziała, odkaszlnąwszy uprzednio. – Przerp… przepraszam, że tak sobie spokojnie dzwonię i ci przeszkadzam w życiu rodzinnym, która godzina jest? O kurczę. Słuchaj, kurczę, ja naprawdę przepraszam, ale mam takiego strasznego doła, że po prostu sama nie mogę sobie poradzić, a od czego są dobre koleżanki… Czy ja mogę cię tak po prostu zapytać?

– Pytaj – przyzwoliła krótko Wika, która właśnie wyskoczyła spod prysznica, przekonana, że dzwoni jej własny mąż, aktualnie w biznesowej podróży na Bornholm. Oczywiście zorientowała się od razu, że młodsza koleżanka jest nabombana w mały autobusik, ale podeszła do tego faktu z pełną tolerancją. Niech sobie rzuca kamieniem, kto się nigdy nie nabombał, ona na pewno nie będzie.

Ty słuchaj, ja naprawdę przepraszam, ale kurczę, jak ty sobie poradziłaś, jak cię ten twój mąż zostawił? O własnych siłach? Bo ja chyba jednak nie mam odpowiedział… odpowiedniego zasobu sił… zbrojnych. Ja już nawet myślałam, że się uzbroiłam, ale zapomnij, nieprawda jest absolutna, w każdym razie dzisiaj. Nie wiem, dlaczego właśnie dzisiaj. Sąsiadka mi przyniosła żarcie, wyobrażasz sobie? I był z nią taki jej synuś, kurczę, nie wiem, czego oni naprawdę chcieli. On się nawet nie odezwał. Zostawili mi gołąbki na zapas i jeszcze galaretkę z nóżek. Gizmo trochę zjadł, mój pies, wiesz. Ja nie wiem, może to ta galaretka, kurczę, Wika, to co, nie gniewasz się? Jak sobie poradziłaś? Powiesz mi?

No, no. Koleżanka jest nabombana w coś znacznie większego aniżeli mały autobusik.

– Oczywiście, że się nie gniewam. Tylko jest jeden kłopot…

– Wika, jak nie chcesz, to nie mów, ja to zrozumiem, nie każdy ma ochotę wywlekać swoje bebechy tylko dlatego, że jakaś porąbana Ilonka Karambol dzwoni i coś tam chce, kurczę, ja cię przepraszam i już się zaraz wyłączam…

– Stój! Ilonka! Nie wyłączaj się! Jesteś tam?

– No pewnie, że jestem, a gdzie miałabym być… kurczę, Wika, przepraszam…

– Ilonka. Nie przepraszaj. Uważaj. Ja jestem Wika.

– No przecież do ciebie dzwonię!

– Ale to nie ja miałam męża i się rozwodziłam. To Lalka.

– No coś ty…

– Naprawdę. Pomyliło ci się. Dużo wypiłaś?

– Trrrr… troszkę. Pół flaszki. Ale whisky, bo wino mi się nie chciało otworzyć, to ten debilny korkociąg. Może większe pół. Ty naprawdę nie miałaś męża? O kurczę. To ja przepraszam. Faktycznie. Nie miałaś. Teraz masz. A Lalka też ma?

– Ma, ale nie męża. Ale ten niemąż jest jak mąż. Chyba możesz tego dzisiaj nie zrozumieć…

Nie, nie, ja rozumiem. Ja go przecież znam. Fajny ten jej niemąż. Ale mi się pomyliło, o rany. To ja przepraszam, śpij dalej.

– Czekaj. Jeszcze nie spałam. Lepiej kojarzysz?

– Wyszcze… wytrzeźwiałam. Prawie. A co?

– Nic specjalnego. Ale może byś wpadła jutro do mnie do Podjuch, zrobimy jakiegoś grilka w ogrodzie, mojego nie ma w Szczecinie, zaprosimy Lalkę i tego jej niemęża, oni mieszkają po sąsiedzku, pogadamy spokojnie. Albo niemęża nie zaprosimy i pogadamy jak trzy kobiety o twoim dole. A ty wywietrzejesz do reszty na świeżym powietrzu. Co ty na to?

– Zarębiśśśście.

– Ilonka! Zapamiętasz?

– Nie. Ale sobie zapiszę. Ty, Wika, fajna z ciebie koleżanka. Mogę wziąć psa? To właściwie jest niepies. To jest mops.

– Przecież wiem. Znam Gizmusia. Weź go, jasne. Ciekawe, czy się zaprzyjaźnią z moją Szantą.

– O której mam przyjść?

– O której chcesz. Jak się wyśpisz. A teraz już nic nie kombinuj, tylko umyj buzię i ząbki, i też idź spać.

– Buzię i dupcię – powiedziała z godnością Ilonka i rozłączyła się. Po czym nie myjąc niczego i nie rozbierając się, padła na łóżko, na którym już od jakiegoś czasu przebywał sapiący i pochrapujący gremlin.

Żożo Bucek zrobił na policjantach wrażenie absolutnie uzasadniające posiadaną zaocznie ksywę.

– Jest nieszczęście – powiedział od progu. – Prawdziwe nieszczęście. Nie wiem, co oni wszyscy panom naopowiadali, ci dziennikarze od siedmiu boleści a ósmego smutku, te wszystkie redaktorki z awansu społecznego, co do jednej zazdrosne o Ewelinę, o jej umiejętności, sposób bycia, koneksje, wdzięk, urodę, inteligencję wreszcie! Panowie nie mieli okazji poznać Eweliny… za życia oczywiście?

Nie mieliśmy – odparł zgodnie komisarz i zamilkł, bowiem po takim początku rozmowy postanowił najpierw dać się facetowi wygadać. Aspirant zrobił tylko duże nie winne oczy i pilnował włączonego urządzenia nagrywającego.

Żożo tymczasem wszedł do pokoju na dobre, uścisnął obie policyjne prawice i zamaszyście zajął miejsce na krześle przy stole konferencyjnym. Krzesło aż jęknęło pod ciężarem dwumetrowego i mocno barczystego faworyta nieboszczki dyrektorki.

Komisarz obejrzał sobie faworyta uważnie. Miłośnicy i miłośniczki mięśniaków o wyrazie twarzy łączącym wrodzoną tępotę z nabytą przymilnością mogliby nawet być zachwyceni. Silny człowiek, niewątpliwie. Duża dawka testosteronu. No, obiektywnie biorąc, nawet przystojny, bądźmy sprawiedliwi. Ale zdecydowanie niesympatyczny. Oczka mu niby nie latają, ale jakoś nie mogą zatrzymać się w jednym miejscu. A już na pewno nie patrzą w oczy rozmówcy. Może facet nie może się zdecydować, któremu z dwóch interlokutorów ma w te oczy patrzeć. Palce mięsistej łapy bębnią po stole. Nerwusek skrywający swoje zdenerwowanie.

Aspirant podsunął Buczkowi kubek i nalał do niego kawy z dzbanka, który dostarczyła piękna pani Jola Maciąg, trochę zdegustowana koniecznością pracy w sobotę. Żożo kiwnął głową niedbale i władczo wyciągnął rękę po cukierniczkę, stojącą nieco zbyt daleko. Komisarz podał mu ją, a Żożo sypnął do kubka trzy łyżeczki cukru i zastanowił się nad czwartą.

– Jednak nie – zdecydował. – Panowie. Straszna sprawa. Macie już jakichś podejrzanych? Ja bym na waszym miejscu podejrzewał tu wszystkich, jak leci. Oni nienawidzili Eweliny od momentu, kiedy tu przyjechała z Rzeszowa i zorientowała się, co jest wart ten cały ośrodek. Dno. Po prostu dno. Pod każdym względem. Program, promocja, marketing, masakra. Niestety, Ewelina nie mogła przywieźć z Rzeszowa całego zespołu, zresztą, prawdę mówiąc, nie warto by było, tam też nie orły pracują… zabrała tylko mnie, bo na pierwszym miejscu stawiała marketing. Poza tym ja byłem aktualnie wolny, w sensie osobistym, rozumiecie. Jestem w separacji z żoną, potwornie głupia kobieta, nie rozumiem, jak mogłem się z nią ożenić, ale to panów przecież nie interesuje. Otumaniła mnie swojego czasu i wykorzystała chwilę mojej słabości. Panowie rozumieją, najgorzej mają zawsze dżentelmeni.

Panowie byli skłonni przypuszczać, że ich definicja dżentelmena różni się nieco od definicji Żoża.

Ten zaś rozpędził się i tokował, udowadniając, jak mniemał, każdym zdaniem, że bez niego ta mizerna imitacja ośrodka telewizyjnego dawno by się rozleciała.

– Nie wiem, jak będzie teraz – zatroskał się nagle, dolewając sobie kawy. – Ewelina miała w planie daleko idące zmiany personalne, miałem objąć kierownictwo redakcji informacji, marketing już w zasadzie ustawiłem…

– I o tym państwo rozmawiali w środę w studiu po próbie?

Żożo nagle zbystrzał.

– W jakim studiu? Po jakiej próbie?

Komisarz skrzywił się. Może nie taki z niego tępak, na jakiego wygląda… ten cały Żożo. Chryste, cóż to za zdrobnienie! Ciekawe, kto mu je nadał. I czy on o tym wie.

– Panie Buczek. – Przybrał minę zmęczonego Marlowe’a, któremu nie chce się języka strzępić na niepotrzebne gadki. – Jesteśmy w posiadaniu sporej kolekcji śladów stóp pozostawionych w studiu przez różne osoby. W tym panią Proszkowską, nieboszczkę. Można powiedzieć, że zazębiają się z tymi damskimi stopami inne stopy, męskie. Oczywiście, sprawdzimy pańskie buty i to zaraz, zanim zdąży pan je przed nami schować. W pańskim domu też. Jeżeli wtedy okaże się, że ślady należały do pana, znajdzie się pan w kłopotliwej sytuacji…

– Panie komisarzu. – Bucek zabębnił palcami po stole. Jak na swoje gabaryty miał niewielkie dłonie, a prawdopodobnie i stopy. Stóp chwilowo nie było widać, skryły się pod stołem. – W studiu byłem tysiąc razy. Ewelina również. Wszyscy tu pracujący podobnie. Nie wiem, czy pan się orientuje, ale w studiu robi się programy, a programy robią tu wszyscy…

Ale nie wszyscy wchodzą za horyzont jednocześnie z panią dyrektor Proszkowską. Na podstawie tego, co nam powiedzieli nasi koledzy z ekipy technicznej, możemy udowodnić, że pani dyrektor weszła za horyzont w studiu razem z kimś noszącym obuwie rozmiar czterdzieści cztery… jaki pan ma numer buta? Czterdzieści cztery?

– I co z tego? Szymon Wysocki też ma czterdzieści cztery!

– Szymon Wysocki ma czterdzieści osiem.

– No tak, to wielki facet. Cholera. Faktycznie, byłem w studiu. Właśnie sobie przypomniałem. Ma pan rację panie komisarzu. Komisarzu?

– Komisarzu. A czego państwo szukali za horyzontem?

– Banerów reklamowych… tego, lexusa. Miały być do takiej transmisji plenerowej… Zamierzałem je pokazać pani dyrektor, a nie mogliśmy znaleźć, myślałem, że może Felczakom nie chciało się ich nosić w tę i z powrotem i wstawili za horyzont. No właśnie.

– Felczakom? Kto to jest? Nie mieliśmy w wykazie takiego nazwiska.

– Aaaa… nasi maszyniści. Niech pan mnie nie pyta, dlaczego. Tak ich nazywają. Rzeczownik zbiorowy, hy, hy.

– Tu zaraz jest ulica Felczaka – wtrącił niewinnie aspirant. – Kiedyś był na niej sklep monopolowy… Coś mi się o uszy obiło podczas wstępnej dokumentacji. Państwo reklamują lexusa? W regionalnej telewizji?

– No, tak. To znaczy jeszcze nie, ale właśnie chcieliśmy im złożyć propozycję, oczywiście nie firmie Lexus jako takiej, to znaczy nie żebyśmy chcieli reklamować ich modele, prawda, ale oni mają przecież u nas salon, więc istniała teoretyczna możliwość, że nam zlecą reklamę, no i na tę okoliczność kazałem przygotować kilka banerów.

– I co, były za tym horyzontem?

– Aaaa. Nie, nie było.

Komisarz Ogiński, który w tandemie z aspirantem Brzecznym grywał raczej rolę złego gliny, podczas gdy kolega ze swoim poczciwym i nieco zmartwionym wyrazem twarzy nadawał się jedynie na dobrego glinę, huknął znienacka pięścią w biurko, aż przesłuchiwany Buczek podskoczył.

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 55 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название