Dom dzienny, dom nocny
Dom dzienny, dom nocny читать книгу онлайн
»Dom dzienny, dom nocny« jest najambitniejszym projektem prozatorskim Olgi Tokarczuk. Ta pe?na melancholijnego smutku (a miejscami i okrucie?stwa) ksi??ka oferuje nam w finale wspania?y, optymistyczny koncept. Otwiera nas na poznawanie ?ycia, do?wiadczanie naszego istnienia w jego wielowymiarowej postaci. Nie udzielaj?c nam porad ani nie serwuj?c nam odpowiedzi na tzw. najistotniejsze pytania, zach?ca do otwarcia si? na t? nie?atw? pr?b?, jak? jest nasza w?asna, niepowtarzalna egzystencja".
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Milczenie
Nie odzywaliśmy się do siebie całymi dniami. R. wyjeżdżał i wracał. Robił zakupy, załatwiał interesy. Czasami nie było go dzień albo dwa. Suki odprowadzały jego samochód do mostku i wracały zmęczone. Mrużyły oczy. Niskie, zimne słońce mogło już tylko oślepiać, nie grzać.
O czym mielibyśmy mówić. Ludzie rozmawiają tylko o tym, co nie dzieje się naprawdę.
Czasami w ciągu dnia padało tylko jedno zdanie: „Zawołaj psy”. Nawet nie przywiązywaliśmy wagi do tego, kto z nas je powiedział. Nie było potrzeby mówić, wszystko wydawało się oczywiste i powiedziane raz na zawsze już dawno. Kiedy nikt nie przyjeżdżał, każdy dzień wyglądał tak samo; po co jeszcze mówić i robić zamieszanie, burzyć ten krystaliczny porządek.
Mówienie szkodziło, siało zamęt i rozwadniało oczywistości. Z mówieniem pojawiał się we mnie jakiś dygot.
Nie sądzę, żebym w życiu powiedziała coś naprawdę ważnego. Na najważniejsze rzeczy i tak brakuje słów.
(Lista brakujących słów. Najbardziej brakowało mi czasownika, którego znaczenie mieściłoby się gdzieś pomiędzy „przeczuwam” a „widzę”).
Milczeliśmy do tego stopnia, że gdy przyjeżdżali do nas jacyś goście, zdobywaliśmy się tylko na lakoniczne grzeczności, jakieś „cześć” czy „witaj”, ale nawet i te zwroty skracaliśmy, na ile to było możliwe, i mówiliśmy:
„U ciebie?”. Bez „co”, bo to byłoby już za dużo. „Herbaty?”, pytaliśmy bez budowania alternatyw, dając im tylko jedną możliwość wyboru.
Siadaliśmy potem po drugiej stronie stołu, w cieniu, z twarzą ku lasowi. Milczeliśmy przez całą rozmowę.
Nawet gdy wypuszczaliśmy z ust strzępki słów, milczeliśmy. Milczenie R. jest gładkie jak jego skóra. Jest naturalne, niewinne. Moje jest bardziej ponure, dochodzi z głębi brzucha, wciąga mnie, zapadam się w nim i ginę tam bezpowrotnie. Milczeliśmy do gości, do siebie, do wszystkiego wokół.
Gdy kochaliśmy się, to też w milczeniu. Nie padało żadne słowo, żadne westchnienie, nic.